Jak wytresować lorda. Alex Renton
linii w lokalnym oddziale Child and Adolescent Mental Health – zespole ludzi, którzy wkraczają do akcji, gdy dziecko zaczyna demolować salę lekcyjną albo przychodzi do szkoły całe w sińcach.
W przeciwieństwie do wielu z jego branży, Balbernie używa plastycznego języka, nawet w oficjalnych pismach do komisji parlamentarnych. „W najgorszym przypadku lękowego przywiązania osobowość dziecka organizuje się wokół przetrwania, a nie miłości. Takie »zdezorganizowane« przywiązanie to najbardziej zaawansowany typ więzi lękowej. Nie ma żadnego spójnego działającego uwewnętrznionego modelu poza reakcją na nagły stres, tylko mętne osady zadawnionego bólu, strachu i dezorientacji”. U więźniów albo podopiecznych instytucji opiekuńczych czy placówek zdrowia psychicznego prawie zawsze problem leży w słabej więzi we wczesnych latach życia. Podobnie rzecz się ma w przypadku depresji i uzależnień.
Niektórzy kwestionują dominację teorii przywiązania, zwłaszcza po odkryciach genetyków, którzy mówią o cechach charakteru „kodowanych” w każdym z nas w momencie narodzin i sugerują, że natura może mieć większy wpływ niż wychowanie. Ale jednocześnie nowe odkrycia neurobiologii przydają ważności przywiązaniu. Uważa się już powszechnie, że dzieci, które doświadczyły wykorzystywania i związanej z nim traumy, mają inną pojemność mózgu niż ich rówieśnicy traktowani normalnie. Dzięki neuroobrazowaniu różnice te zostały odnotowane w częściach kory przedczołowej, ciała migdałowatego i hipokampu. Dzięki innej technice odkryto anomalie sieci neuronowej.
Z powyższych odkryć narodziła się nowa dziedzina – neuropsychologia. Wyniki badań neuropsychologicznych prowadzonych na grupie dzieci dotkniętych traumą wykazały szereg problemów: „deficyty inteligencji, pamięci operacyjnej, uwagi, zahamowania reakcji i zaburzenia rozpoznawania emocji”. To ostatnie współbrzmi z głosem teoretyków więzi, dla których „niedostateczne kontrolowanie emocji” jest klasycznym symptomem przywiązania zdezorganizowanego. Wygląda na to, że zaawansowane techniki obrazowania mózgu, jak te, które wykorzystuje Usha Goswami w Centre for Neuroscience in Education na Uniwersytecie w Cambridge, pozwalają dostrzec różnice w mózgach niemowląt uzależnione od tego, czy dzieci miały słabą czy silną więź, natomiast niekoniecznie wskazujące na doświadczenie przemocy.
Oczywiście teoria przywiązania jest niezwykle interesująca dla tych psychologów, którzy badają szkoły z internatem i konsekwencje pobytu w nich. W dalszej części książki przyglądam się dokładniej pracy Nicka Duffella i Joy Schaverien – psychoterapeutów, którzy byli pionierami rozwijającej się dziś intensywnie dziedziny leczenia tak zwanego syndromu szkoły z internatem u dorosłych. Postrzegają oni nagłe zerwanie więzi – które ma miejsce już w progu szkoły – jako spektakularne i destrukcyjne. Kluczowe jest to, że dziecko przeżywa dramat, gdy dowiaduje się, że jego główny opiekun, człowiek, któremu ufa, uważa, że to dla jego dobra. A kiedy szkoła nie okazuje się niczym dobrym, dziecko musi rozstrzygnąć, czy pomyliło się ono czy opiekun. To może być bardzo traumatyczne doświadczenie. Stojąc w drzwiach szkoły z internatem, dziecko często zdaje sobie sprawę, że miłość rodziców jednak ma granice.
Psychologowie mówią o ograniczonej inteligencji emocjonalnej i braku mechanizmów naśladownictwa u dzieci, które ucierpiały na skutek „przywiązania zdezorganizowanego”. Ale to niedostateczne i beznamiętne określenie czegoś tak elementarnego i destrukcyjnego – lekcji dowodzącej, że na miłości nie można polegać. Że ufając, można zostać zdradzonym. Nie wystarczy, że ktoś zapewnia cię o swoim uczuciu. Musi to udowodnić.
Rodzica, który wysyła swoje siedmioletnie dziecko do internatu, można by nazwać emocjonalnym ignorantem. Tak naprawdę jednak klasa społeczna i kultura, w której wyrosłem, zapewniały relatywnie dobre więzi – to byli ludzie o większej inteligencji emocjonalnej niż ich przodkowie, zwłaszcza od kiedy przestali – w większości – oddawać dzieci pod opiekę służącym. Jak pokazują badania, dzieci, które doświadczyły dobrej więzi we wczesnym dzieciństwie, są dużo silniejsze, może zatem byliśmy w stanie lepiej znieść szok związany z wysłaniem nas do internatu, posiedliśmy umiejętność „samonaprawy”, jak nazywają to psycholodzy.
Wykorzystywanie teorii przywiązania do krytykowania systemu szkół z internatem pociąga za sobą istotny problem. Mianowicie nie ma badań klinicznych na temat nagłego zerwania więzi w średnim dzieciństwie. Większość badań koncentruje się na niemowlętach, część na okresie dojrzewania. Zatem choć wielu specjalistów zajmuje się tymi, których Duffell nazywa „ocalonymi ze szkół z internatem”, wciąż nie ma wiele więcej materiału niż anegdoty na poparcie ich diagnozy dotyczącej problemu z więzią. Dziwne, zważywszy na to, że około miliona dzisiejszych Brytyjczyków uczyło się w szkołach z internatem. Niektórzy badacze, z którymi rozmawiałem, ostrzegają przed wyciąganiem pochopnych wniosków na temat zagrożeń związanych z separacją w średnim dzieciństwie. Charakter człowieka w dużej części kształtuje się przed ukończeniem siódmego roku życia. William Meredith-Owen, który odnosi się sceptycznie do syndromu szkoły z internatem, mówi: „Wyzwania mogą być dobroczynne”. I zastrzega: „Nie sądzę jednak, by ktokolwiek mógł powiedzieć, że bycie nieszczęśliwym wychodzi dziecku na dobre”.
Pozostają nam zatem historie. A te, jak zobaczymy, mają wielką moc. Istnieje zbiór relacji z pierwszej ręki sięgający XIX wieku, w którym znajdujemy mnóstwo dowodów – pochodzących zarówno od rodziców, jak i dzieci – na to, że przy pierwszej separacji dzieje się coś bardzo ważnego. „Przestałam czuć, że to moje dziecko – mówi matka. – Szkoła mi je odebrała”. „Nigdy już nie nawiązałem z nimi prawidłowej relacji – wyznaje absolwent szkoły z internatem. – Dla mnie miłość, dzieciństwo, te wszystkie rzeczy skończyły się w wieku ośmiu lat”.
Nie znalazłem żadnej szkoły z internatem, w której uważano by teorię przywiązania za ważną czy użyteczną. Boarding Schools Association nie jest w stanie wskazać żadnego psychologa, który umiałby rozluźnić uścisk emocjonalnych problemów dorosłych znany dziś jako syndrom szkoły z internatem. Działanie i siła więzi były jednak kluczowe na długo przed sformułowaniem tej teorii przez Johna Bowlby’ego. Podstawą brytyjskiego systemu szkół z internatem – i jego genialnej efektywności – było przekonanie, że jeśli oddzieli się dziecko od rodziny na wczesnym etapie życia, jak szczeniaka od miotu, przeniesie ono swoje potrzeby i oczekiwania emocjonalne na szkołę – nauczycieli, kolegów, samą instytucję. Staje się ona tym, co psychiatrzy badający pacjentów szpitali dla umysłowo chorych nazywają „matką z cegieł”. Jak pisze Balbernie, w trakcie ewolucji człowieka naturalne sposoby budowania więzi – nauka kompetencji społecznych, kształtowanie się tożsamości, pewności siebie i poczucia własnej wartości – często miały za zadanie budowanie spójności grupy.
Szkoła z internatem była „odpowiednią matką mężczyzn”, jak można usłyszeć w hymnie Glenalmond College. Wielu absolwentów twierdzi, że stała się ich rodziną. I wielu było zdania, że to dobrze. „Była lepsza niż moja rodzina”, zauważyła w 2014 roku absolwentka Cheltenham Ladies’ College podczas debaty na temat wartości szkół z internatem (wiele osób na widowni Uniwersytetu Edynburskiego zamruczało wtedy z konsternacji). „Dajcie mi dziecko przed ukończeniem siódmego roku życia, a zrobię z niego mężczyznę”, powiedział założyciel zakonu jezuitów, parafrazując słowa Arystotelesa. Więzi rodzinne są zbudowane z mocnego tworzywa – ich zerwanie budzi silne instynkty. Wygląda na to, że jeśli ktoś chciałby zaprojektować mechanizm budowania lojalności wobec zespołu i ideologii, wysłanie człowieka do internatu na wczesnym etapie jego życia byłoby niegłupim pomysłem na start.
14 Bowlby miał siedem lat, gdy został posłany do internatu.
5. IDEALNE WYCHOWANIE
Twojemu domowi może wiele brakować do perfekcji, ale przynajmniej było to miejsce, którym rządziła miłość, a nie strach, gdzie nie trzeba było stale mieć się na baczności przed otoczeniem.