Dzika rzecz. Rafał Księżyk
roots reggae. Niedookreślona, wieloznaczna stylistyka. Doświadczenie muzyków pozwalało im na zagranie nowych pomysłów z dużą dozą abstrakcji. […] Przyjechałem później, dołożyłem swój klawisz, swoje riffy, zmieniliśmy aranżacje.
Ów klawisz to analogowy syntezator Korg Mono/Poly, który dodał muzyce psychodelicznego kolorytu. Trzema utworami Bryla były Hard to Say, So Far Away i Progress, pozostałe teksty i linie melodyczne wokali, które robią tu wrażenie nie mniejsze niż groove, są autorstwa Maleo.
Pojawienie się w zespole Kiniora było prawdziwym przełomem dla brzmienia Izraela. Tego multiinstrumentalistę postrzegano wówczas jako najdrapieżniejszego pośród młodych lwów nowej fali polskiego off jazzu, która dała o sobie znać w zespołach Tie Break, Free Cooperation czy Young Power.
Maleo w „Brumie”:
Włodek jest wielkim indywidualistą i muzyka, którą robił wcześniej, powstawała pod kątem jego charakteru, jego partii solowych. Tutaj musiał wmontować się w pewien organizm. Początkowo były z tym problemy. Łapał za wszystkie instrumenty naraz, a woził tego całe mnóstwo – okaryny, saksofony, flety. Miał kłopoty z powrotem do frazy, od której zaczął. Czasami bywało bardzo zabawnie. Ale Włodek to doskonały muzyk i błyskawicznie pogodził swoje improwizacje z charakterem naszej muzyki. […]dodał jeszcze taki specyficzny feeling, trochę wariactwa. Zaraził nas bardziej jazzowym myśleniem.
Rzecz jasna ów improwizatorski nerw najbardziej dawał o sobie znać podczas koncertów, gdy obwieszony instrumentami, niemogący ustać w miejscu artysta dawał istne solowe performanse. Przedsmak tego dostajemy na płycie, trzeba się tylko wsłuchać w ocierające się o koloryt i rytm muzyki etnicznej intro utworu See I & I i łowić partie saksofonu grane free.
Izrael – soul, punk, funk, reggae, psychodelia i free jazz. Mieszanka stylów i osobowości z różnych muzycznych rejonów, które harmonijnie współgrały. Undergroundowy zespół, funkcjonujący niczym mikroutopia, realizował w praktyce idee pluralizmu. Brylewski wolał mówić o ekumenizmie zespołów z Hybryd, wszak grali tam ze sobą ateiści, antyklerykalni anarchiści, katolicy, rastafarianie, buddyści i gnostycy.
Do Londynu Izrael pojechał w składzie: Brylu, Maleo, Dżu Dżu, Stopa, Kinior i Vivian, która ostatecznie nie zaśpiewała podczas sesji, ani jako solistka, ani jako chórzystka. Osobliwie wszystkie zdjęcia zespołu z tamtych lat prezentowały go jako kwintet z Vivian, ale bez Kiniora. Kobiecy pierwiastek, widoczny na koncertach, nie dał o sobie znać na albumie.
Zaproszenie do Wielkiej Brytanii, pobyt i sesję nagraniową zorganizował nieoceniony Marcin Miller. Brylewski wspominał:
Dostaliśmy ćwierćlipne zaproszenie wystawione przez firmę Bad Reputation. Kumpel Marcina miał taką małą wytwórnię i wypisał kwit. Myśleliśmy, że jak na granicy to zobaczą, od razu nas cofną, ale na Anglikach ta nazwa w ogóle nie zrobiła wrażenia. Jechaliśmy volkswagenem lt 32, który kupił Marcin, i to był blitzkrieg. Dziewięć osób, zespół z Vivianą w trzecim miesiącu ciąży, Sara i do tego prawie cały nasz studyjny sprzęt. Nie wzięliśmy wersji z szesnastośladowym magnetofonem, tylko mniejszą konsolę i ośmioślad na kasety. Mieszkaliśmy do spóły z polskimi arbeiterami, którzy pracowali wtedy u Marcina na budowie, oraz ich kobietami. Po londyńsku mówi się na to mews, lokal urządzony na tyłach kamienicy, w pomieszczeniu, w którym kiedyś były stajnie. Ci pracujący rodacy, jak to Polacy, znaleźli tanią jatkę, mięso nie pierwszej jakości, wpadli na pomysł, że zaoszczędzą, i przez dwa dni trwało gotowanie mięcha w domu. Rozstawili parujące kotły, a my wtedy byliśmy wegetarianami. Pamiętam śmierdzący dym, który rozchodził się po domu, i te kotły z szarym mięchem.
Na szczęście w pobliżu North End Road, gdzie mieszkali, znajdowało się jedno z największych targowisk Londynu. Wieczorem zbierali tam pozostawione na straganach owoce i warzywa.
Plakat koncertu Izraela w londyńskim Marquee. Od lewej: Piotr „Stopa” Żyżelewicz, Maleo, Brylu, Vivian Quarcoo, Dżu Dżu
Archiwum Marcina Millera
Aby utrzymać się na Wyspach, gdzie spędzili przeszło miesiąc, muzycy imali się różnych zajęć. Zatrudniali się na budowach i przy segregowaniu suszonych kwiatów, co wbrew pozorom było ciężką robotą – z dojazdem pod Londyn i powrotem dniówka trwała od szóstej do dwudziestej. Maleo i Kinior grywali w metrze. „Furorę robiły piosenki Czerwonych Gitar, do chwili, kiedy przepędziła nas policja”, odnotowuje Kinior. Ten sposób zarobkowania też do łatwych nie należał. W książce Urodzony, by się nie bać Maleo wspomina:
My z Kiniorem graliśmy w różnych miejscach na ulicy; brałem gitarę, on saksofon. Niestety, wszystkie fajniejsze miejsca były obstawione i zapłacone, więc nas stamtąd przeganiali. Wpadliśmy wtedy na pomysł, który teraz wykorzystują Cyganie w Warszawie: wchodzą do autobusu czy tramwaju, grają, zbierają pieniądze, a na następnym przystanku wysiadają. Byliśmy prekursorami, bo robiliśmy tak wtedy w metrze w Londynie.
Muzycy Izraela zarabiają na życie w Londynie. Od lewej: Stopa, Włodzimierz „Kinior” Kiniorski
Archiwum Marcina Millera
Brylu wpadł też na pomysł, że zajmie się „zbieractwem”. Polegało ono na wypatrywaniu na chodniku targowiska zgubionych pieniędzy. Robert twierdził, że efekty dziennej zbiórki były porównywalne z zarobkiem na budowie. „Później, kiedy kolegów zatrzymała policja, to się ich pytali: »A gdzie ten trzeci, co cały czas chodzi ze wzrokiem wbitym w ziemię?«” – opowiadał.
Skąd policja? Ponoć poszło o posiadanie haszyszu, ponoć to policjant podrzucił im materiał. I ponoć to Maleo uratował ich z opresji, gdy ze Stopą trafili na komisariat. Miał powiedzieć, że przecież przyjechali z kraju „Solidarności” i Jana Pawła II zobaczyć, jak wygląda wolny świat.
A może po prostu muzycy Izraela odstawali nawet od londyńskich realiów? Z pewnością w wielokulturowej metropolii radzili sobie inaczej niż stateczni obywatele zachodniego świata. Przykładem historia, którą Brylu zrelacjonował w Kryzysie w Babilonie:
Miałem w Londynie rozmowę z czarnym taksówkarzem, który chciał dostać za przejazd więcej pieniędzy, niż się umawialiśmy. Zaczął swój monolog, który miał gotowy dla białych, i doszedł do niewolnictwa. Ja do niego: „Moment! Do you heard about Austro-Hungarian Empire?”. „What da fuck?” „You know Prusaki? You know tsar?” Był zdumiony. Opowiedziałem mu historię, że nasz naród był w niewoli. Nie chodziło już nawet o pieniądze, ale o ten luksus, że nie mieliśmy kompleksów jak zachodnie białasy, które moim zdaniem przyjmowały postawę przygarbionych, zbitych małych piesków: „Tak, czarni bracia, gnębiliśmy was, ale teraz możecie żyć tutaj razem z nami”. My nie mieliśmy powodu traktować ich ani gorzej, ani lepiej. Dużo lepsza pozycja negocjacyjna.
W tym kontekście szczególnego smaku nabierają te utwory z 1991, które można by nazwać balladami z getta – niefrasobliwy pidżyn Bryla, wyśpiewującego cokolwiek surrealistyczne gry słowne, i wokale Maleo, które choć inspirowane intonacją pieśniarzy reggae i chwytające rytm rapowej melodeklamacji, nie są ani jamajskie, ani afrykańskie, ani afroamerykańskie, ani angielskie, ani polskie. Teksty, wywiedzione z jamajskich tradycji, gdzie roots reggae było muzyką biednych czarnych dzielnic, po części przynoszą uduchowione przesłanie miłości, po części stanowią deklarację nieprzystawania do „babilońskiego systemu” i zerwania z nim. Jednak te wyeksploatowane przez underground lat osiemdziesiątych słowa nie padają tu ani razu. W So Far Away Brylu opowiada o innym, niezależnym życiu, które wiedzie z dala od oficjalnych ograniczeń. W Progress kreuje wizję ludzi zahipnotyzowanych przez postęp, obraz cywilizacji, która wpadła w zasadzkę. Maleo śpiewa po