Barwy miłości. Diana Palmer

Barwy miłości - Diana Palmer


Скачать книгу
ty-line/>Tłumaczenie: Anna PietraszewskaHarperCollins Polska sp. z o.oWarszawa 2020

      Tytuł oryginału: Color Love Blue

      Pierwsze wydanie: Dell Distributing, 1984

      Redaktor serii: Grażyna Ordęga

      Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

      © 1984 by Diana Palmer

      © for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020

      Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

      Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

      Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

      Harlequin i Harlequin Gwiazdy Romansu są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

      HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

      Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

      HarperCollins Polska sp. z o.o.

      02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

      www.harpercollins.pl

      ISBN 978-83-276-5522-6

      Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink

      ROZDZIAŁ PIERWSZY

      Nowy Jork, 1984 r.

      Wiało coraz mocniej, ale kapryśna pogoda nie robiła wrażenia na Jolanie. Lubiła, gdy jej długie jasne włosy powiewały swobodnie na wietrze. Była wysoka, na szczęście nie miała z tego powodu kompleksów. Przeciwnie, ceniła sobie swój ponadprzeciętny wzrost. Długie smukłe nogi pozwalały jej się szybko przemieszczać. Pokonywała dzięki nim spore odległości, jak teraz, kiedy w tłumie nowojorczyków maszerowała sprężystym krokiem Piątą Aleją. Choć urodziła się na wsi, bez trudu przywykła do zawrotnego tempa życia w mieście. Jak zwykle w porze lunchu ulice Nowego Jorku wypełniły się po brzegi sznurami żółtych taksówek.

      Wystawiła twarz ku słońcu i uśmiechnęła się do własnych myśli. Życie było cudowne. Miała zaledwie dwadzieścia siedem lat i stała u progu obiecującej kariery. Jedna z elitarnych galerii zaproponowała jej wystawę na wyłączność. Czekała właśnie na oficjalne otwarcie ekspozycji, a jej prace doskonale się sprzedawały. Zarabiała na nich znacznie więcej, niż kiedykolwiek mogła przypuszczać. Czego chcieć więcej? Na myśl o znajomych z Georgii w jej czarnych oczach pojawił się błysk satysfakcji. Jeszcze do niedawna naśmiewali się z jej wielkich planów. Nie wierzyli, że odniesie sukces i zostanie cenioną malarką. Ciekawe, co by powiedzieli, gdyby zobaczyli ją, jak paraduje po mieście w sukience od Anne Kleine, modnych skórzanych kozakach i eleganckim zamszowym płaszczu? Natychmiast zmieniliby śpiewkę, a w skrytości ducha zgrzytaliby zębami i zielenieli z zazdrości.

      Zadowolona z siebie przestała patrzeć pod nogi i natychmiast na kogoś wpadała. Odbiła się jak piłka od szerokiego torsu i poleciała gwałtownie w tył. W tej samej sekundzie ktoś chwycił ją mocno za ramiona i utrzymał w pionie.

      Otworzyła usta, żeby przeprosić za roztargnienie, ale podniosła wzrok i zaniemówiła z wrażenia. Niesamowite… Zderzyła się z facetem, który był wprost stworzony do tego, żeby go malować. Z taką twarzą mógłby pozować zawodowo. Każdy szanujący się portrecista zatrudniłby go jako modela. Z ciemnymi kręconymi włosami, wysokimi kośćmi policzkowymi, prostym nosem i wyraźnie zarysowaną, kwadratową szczęką wyglądał jak typowy Włoch. Ale najbardziej rzucały się w oczy jego usta, które przyciągały wzrok idealnie symetrycznym kształtem. Był znacznie wyższy od niej, choć nie potrzebował przewagi wzrostu, żeby roztaczać aurę pewności siebie, która graniczyła z arogancją. W drogim granatowym garniturze i skórzanym płaszczu sprawiał wrażenie kogoś, komu nigdy niczego się nie odmawia.

      – Może pani przestać mi się tak przyglądać? – odezwał się mało przyjaźnie. Jego głos, choć zdecydowanie nieuprzejmy, był przyjemnie niski i zaskakująco miły dla ucha. – Wygląda pani, jakby próbowała policzyć mi zmarszczki.

      – Przepraszam – odparła jak wyrwana z transu. – Nie miałam zamiaru się gapić, ale pańska twarz…

      – Coś z nią nie tak? – przerwał jej bezceremonialnie. – Jak dotąd nikt nie zgłaszał zastrzeżeń. Zawsze chodzi pani z głową w chmurach, czy tylko dziś zrobiła pani wyjątek?

      – Napawałam się właśnie mściwym poczuciem satysfakcji – odpaliła z uśmiechem. – Woda sodowa uderzyła mi do głowy i przez chwilę nie patrzyłam pod nogi. Jeszcze raz przepraszam. Nie chciałam pana poturbować. Ani tym bardziej wprawić w zakłopotanie.

      – Bez obaw. Ta sztuka nie udała się nikomu od bardzo dawna. Prawdopodobnie odkąd skończyłem sześć lat.

      Nie odwzajemnił jej uśmiechu, a ona uznała, że pewnie nigdy się nie uśmiecha. Odchrząknęła niepewna, jak się zachować, i sama poczuła się zakłopotana. Onieśmielały ją jego szorstki ton i niecierpliwe zerkanie na zegarek.

      – Spieszy mi się – oznajmił po chwili niezręcznego milczenia. – Na wsi może pani sobie bujać w obłokach i chodzić jak popadnie. Nowy Jork to jednak nie wieś, więc radziłbym bardziej uważać, bo następnym razem wyląduje pani pod kołami taksówki.

      Zmroziła go wzrokiem.

      – Może i pochodzę ze wsi, ale na pewno nie jestem prostaczką, jak niektórzy miastowi. W moich stronach zwraca się uwagę na maniery. Panu, jak widzę, to pojęcie jest zupełnie obce.

      Nie dała mu szansy na odpowiedź. Nim zdążył zareagować, ominęła go i popędziła przed siebie.

      Nadęty palant, pomyślała ze złością, popychając obrotowe drzwi. Za kogo on się uważa? Może i wygląda jak rzymski gladiator albo siejący postrach centurion, ale czy to znaczy, że wszystko mu wolno? Na przykład obrażać przypadkowo napotkanych ludzi? Jakie to szczęście, że większość nowojorczyków jest miła. Jako przyjezdna miała z początku pewne uprzedzenia. Sądziła, że miejscowi są oziębli i niesympatyczni, ale szybko odkryła, że się myli.

      Portier jak zwykle powitał ją szerokim uśmiechem.

      – Dzień dobry, pani Shannon. Piękny dzień, prawda?

      – Bardzo. A mówili, że będzie śnieg. I jak tu wierzyć prognozom pogody?

      Pomachawszy młodemu recepcjoniście, wsiadła do pustej windy, wcisnęła trójkę i odetchnęła z ulgą, gdy zamknęły się za nią drzwi.

      Jej mieszkanie było duże i wygodne, czyli takie, o jakim zawsze marzyła. Miało przestronny salon z obniżoną podłogą i wystrój utrzymany w kilku odcieniach żółci, złota i bieli. Uwielbiała słoneczne kolory i przytulną atmosferę, którą udało jej się stworzyć w nowym miejscu. Biały dywan nie był może najlepszym pomysłem, ale nie potrafiła mu się oprzeć. Zresztą zawsze zdejmowała buty w przedpokoju od razu po wejściu. I o to samo prosiła gości. Kiedy zanurzała stopy w miękką puszystą tkaninę, od razu czuła, że jest u siebie i może się zrelaksować. Dom, w którym dorastała w Georgii, wyglądał całkiem inaczej…

      Omiotła wzrokiem luksusowe wnętrze i uśmiechnęła się do samej siebie. Przyjemnie było mieć pieniądze. Dzięki nim życie stawało się znacznie przyjemniejsze.

      – Jezu, pieniądze! – uprzytomniła sobie raptem i rozejrzała się spanikowana. – Gdzie moja torebka? – Sprawdziła obszerne kieszenie płaszcza. Mała kopertówka zmieściłaby się w nich bez problemu. Pamiętała, że zabrała ją ze sobą z galerii. – Matko kochana, gdzie ja ją podziałam? Przecież jeszcze kilka minut temu miałam ją w ręku!

      Przeszukawszy


Скачать книгу