Córka. Anne B. Ragde
która stała z zadartym pionowo ogonem, uważnie śledząc drżące na deszczu liście drzewa.
– Daj mi protezę, to ją opłuczę. A potem będzie kawa i kogel-mogel. Rany boskie, co za dzień…
– Dużo u ciebie tych ran boskich. Dobrze, że Margido tego nie słyszy.
Żółtka czekały już w plastikowej misce, Torunn przeczytała w sieci, że do ucierania najlepsze są w temperaturze pokojowej. Opłukała protezę pod ciepłą wodą z kranu.
– On nie takie rzeczy słyszał. I zawsze mi wybaczał. Proszę bardzo. Świeżo umyta. Można wkładać.
Dziadek wsunął szczękę na miejsce, Torunn usiadła naprzeciwko niego, ale musiała odwrócić wzrok, gdy jego wargi zacisnęły się wokół kupnych zębów.
– No i tak to wygląda. Siedzimy tu sobie i miło spędzamy czas.
– Weź psa do domu. Przecież tak pada.
– To tylko przelotna ulewa, zaraz się rozpogodzi, a ja przygotuję w tym czasie kawę i kogel-mogel. Jak przestanie padać, to wciągniemy na maszt chorągiewkę. Zobaczysz, jak to będzie pięknie wyglądać. Poza tym wybieram się z nią potem na przebieżkę, a nie chce mi się jej myć i wycierać dwa razy.
– Kto zdecydował, żeby zostawić to stare na dole? Ci, co stawiali nowy maszt?
– Po prostu tak zrobili, nawet za bardzo o to nie pytali. Nie mówili po norwesku.
– W domu opieki też jest dużo takich, co nie mówią.
– To gorzej – stwierdziła Torunn.
– Oni przede wszystkim sprzątają. I podają jedzenie i takie tam.
– To ja zaczynam parzyć kawę i ucierać kogel-mogel, dopiero się będzie działo, prawdziwe przyjęcie w zupełnie zwykły dzień.
– Tak – zgodził się dziadek i przeczesał rzadkie włosy drżącą dłonią.
Nie wydawał się zbyt zachwycony, pewnie dużo bardziej cieszyły go napój gazowany i kostki cukru w jego własnym pokoju. A te spodnie będzie chyba musiała oddać do sklepu Armii Zbawienia, może nawet uda im się połączyć je w pary z pasującymi marynarkami, o ile ich jeszcze nie sprzedali.
– Teraz trochę pohałasuję mikserem, ale chyba jakoś to zniesiesz – powiedziała.
Dziadek tylko skinął głową i wyjrzał przez okno kuchenne, pewnie patrzył na psa. Powinnam częściej zabierać ją do domu opieki, pomyślała Torunn, starzy ludzie tak lubią zwierzęta.
Wszystko było nie tak. Pies siedział na zewnątrz, a on tak cieszył się na możliwość zanurzenia palców w jego futrze, teraz suka była mokra i nie dało się wziąć jej do środka. Nowy, wspaniały maszt flagowy został postawiony na starej ohydzie, no i ta sprawa ze spodniami, Torunn, zdaje się, bardzo się to nie spodobało. I do tego wszystkiego chciała zrobić kogel-mogel, który jadał tylko na siedemnastego maja. Smak kogla-mogla to nie było byle co. Nie można było tego jeść w zwykły dzień. Jajko na miękko odrobinę go przypominało, ale tylko odrobinę, mimo to wtedy też przemykało mu przez myśl majowe święto narodowe.
Dzień był dobry, póki siedział i czytał. Roald Amundsen był niezłym spryciarzem, zazdrosnym o pozycję Fridtjöfa Nansena, to na pewno dlatego okłamał Nansena i podstępem zabrał jego drewniany żaglowiec na biegun południowy. Dziwnie było też czytać, że Amundsen uganiał się zawsze za zamężnymi kobietami, dzięki czemu nie musiał potem się z nimi wiązać, to musiało być bardzo osobliwe uczucie, żeby przez cały czas zawracać sobie głowę mężatkami, równie niepojęte, jak używanie brązowego cukru, że też można było w ogóle czegoś takiego pragnąć.
Miał wrażenie, że kawa i kogel-mogel zostały przygotowane dosłownie w chwilę, on przyglądał się w tym czasie psu krążącemu dookoła drzewa na podwórzu i myślał z radością o możliwości poczytania o Amundsenie i wszystkich innych polarnikach, będzie musiał porządnie się otulić, może weźmie dodatkowy koc, albo wręcz ściągnie z łóżka kołdrę, i pomyśleć, że byli w stanie maszerować w tym przenikliwym zimnie, to będzie zupełnie jak czytanie o bitwie o ciężką wodę w Vemork albo o Janie Baalsrudzie, któremu za cenę odmrożeń i kompletnego wycieńczenia udało się uciec przed Niemcami, to zupełnie nieprawdopodobne, zdarzało się, że kiedy czytał o tego rodzaju rzeczach, siedząc w swoim wygodnym fotelu w ciepłym pokoju, drżał z zimna.
Filiżanki do kawy i salaterki zadźwięczały o laminat, Torunn właśnie nakrywała dla nich do stołu.
– Przed chwilą odpłynąłeś gdzieś myślami – stwierdziła.
– Chcesz go zachować? – zapytał. – Nie wyrzucić?
– Co masz na myśli? Co takiego zachować?
– Stół.
– Zachować, to jasne! Jest przecież świetny i do tego sporo wart, moja przyjaciółka z Oslo, która przyjechała tu na Zielone Świątki razem z moją matką, dała majątek za podobny stół w sklepie z używanymi rzeczami.
– Jest brzydki. Anna miała całe sterty obrusów, których nigdy nie używała. Możesz go przykryć jednym z tych obrusów.
– Spróbuj lepiej kogla-mogla.
Spróbował i aż musiał przymknąć oczy, prawie usłyszał w duszy hymn narodowy.
– Dobry – powiedział.
– Rozumiem, że chciałbyś, abym wyrzuciła wszystkie stare rzeczy, naprawdę to rozumiem – stwierdziła. – Jedyne, co zachowałam tu w kuchni, to ten stół z krzesłami i piec na drewno. Te rzeczy, które mi się podobają.
Zapewne wyrzuciła więc również wszystkie obrusy Anny.
– I to linoleum – powiedział.
– Tak, fuj, to plastikowe ohydztwo było naprawdę straszne.
– Czy mogę zobaczyć chorągiewkę?
– Jasne.
Zniknęła w korytarzu i zaraz wyłoniła się z powrotem, niosąc dużą foliową torbę, przez którą przeświecały kolory: czerwony, biały i niebieski, wziął sobie kolejną łyżkę kogla-mogla, teraz smak się zgadzał, Torunn wyciągnęła jedną z dodatkowych klap przy laminowanym stole, żeby zrobić więcej miejsca na paczkę z chorągiewką. Rozłożyła ją przed nim prawie na płask, cieszył się, że ma sztuczną szczękę na swoim miejscu i może się do niej uśmiechnąć.
– Kupiłeś ją. Bardzo ci dziękuję – powiedziała. – Facet w sklepie powiedział, że to pierwszorzędny towar. Wykonany w Fabryce Flag w Oslo.
– Jest wielka.
– Cztery metry – odparła.
– Wspaniale.
– Spójrz na ten mały znaczek w rogu – poprosiła.
Pochylił się niżej.
„Celebrujemy z wami chwile norweskiej dumy narodowej od 1903 roku”. Poczuł, jak wilgotnieją mu oczy, musiał obetrzeć je palcem.
– Ale tej dużej flagi jeszcze nie kupiłaś – powiedział.
– Nie ma specjalnego pośpiechu, może mają flagi tam, gdzie kupiłam chorągiewkę, zupełnie zapomniałam zapytać, myślałam tylko o tym, żeby maszt flagowy nie stał pusty. Właśnie, czy nie traktuje o tym fragment jakiejś pieśni albo wiersza?
– O tym, że flaga nie wisi, tak – odparł. – „Dziś flaga na maszcie nie wisi, wśród Eidsvoll zielonych drzew, lecz kto posłucha, usłyszy, jak brzmi tu wolności zew…”
– Kurczę – odrzekła. – Teraz zaimponowałeś mi tak