Polanim. Karolina Przewrocka-Aderet
hebrajskiego i hebrajskiej kultury.
W brytyjskiej polityce ukrócenia migracji żydowskiej muszą się odnaleźć działacze syjonistyczni, którzy mocno ograniczoną liczbę certyfikatów starają się rozdysponować tak, by jak najlepiej odpowiadało to potrzebom jiszuwu i ich strategicznym celom. Piętnaście procent przydzielą rzemieślnikom i ekspertom z różnych dziedzin. Do Biura Erec Israel we Lwowie tłumnie zgłaszają się zatem elektrycy, malarze, stolarze, ślusarze, krawcy. Nie wszyscy chętni spełniają wyśrubowane wymagania, nie każdego stać na wyjazd i nie każdy spełnia kryteria wieku. Wymieniane między Polską i Palestyną listy ujawnią desperację polskich Żydów, pragnących emigracji za wszelką cenę. „Każdego dnia dziesiątki czy tysiące rzemieślników szturmują nasze drzwi we Lwowie i innych miastach oddziałowych. Trudno jest opisać sposób, w jaki ci ludzie nas zalewają. Zarejestrowanych próbujemy przygotowywać do tego wyjazdu także duchowo i widzimy w nich ważny element budowania przyszłego kraju” – pisze do Jerozolimy w kwietniu 1933 roku zarząd biura.
Listy z odmową przyznania certyfikatu zaczynają docierać do Polski. W czerwcu 1923 roku warszawski oddział Histadrutu pyta w korespondencji z palestyńską organizacją syjonistyczną o zapotrzebowanie i możliwość wydania przez Brytyjczyków certyfikatów specjalistom hodowli bydła i rzeźnikom. W odpowiedzi otrzymuje informację, że nie ma takiej możliwości, ponieważ na miejscu pracuje już wielu rzeźników, których sytuacja i tak nie jest zbyt dobra, a rynek mięsny jest słabo rozwinięty.
Odmowę otrzymuje też polski Żyd Jehuda Lewic, o którym w sierpniu 1933 roku pisze do telawiwskiej społeczności żydowskiej Departament Alii i Pracy w Sochnucie: „W odniesieniu do państwa listu z 14 lipca tego roku pragniemy poinformować, że pan Jehuda Lewic ma ponad trzydzieści pięć lat i niestety w tym momencie nie możemy mu wydać certyfikatu”. W październiku 1928 roku podobna decyzja dotknęła innego Polaka, Brila Haruniego. „Po ponownym przeczytaniu państwa listu dotyczącego pana Haruni z przykrością pragniemy poinformować, że w tej chwili niemożliwe jest załatwienie tej sprawy. Pan Nahman Haruni z Tel Awiwu poinformował nas, że nie zamierza w tej chwili zatrudnić swojego brata (który jest stolarzem), ma przy tym jednak nadzieję, że uda mu się znaleźć inną pracę”.
Ci, którym sprzyja certyfikowane szczęście, wyjeżdżają pojedynczo. Żadna żydowska wspólnota w Polsce nie zostanie przeniesiona do Erec w całości. W 1936 roku nie wyjedzie łódzkie stowarzyszenie instalatorów, kooperatywa szczotkarzy z Międzyrzeca, organizacja inżynierów ze Lwowa czy grupa górników z Borysławia. W Warszawie zgłoszeń jest tak dużo, że decydenci z Biura Erec Israel są zmuszeni sortować aplikacje. Pierwszeństwo mają członkowie ugrupowań należących do ruchu syjonistycznego. Wybór kandydatów ujawnia istniejące między organizacjami napięcia i spory, pojawiają się zarzuty o dyskryminację. Osoby niepowiązane z syjonistami mają najmniejsze szanse. W Warszawie 80 procent pozwoleń dostają członkowie grupy He-Chaluc, a tylko 20 procent Żydzi ultraortodoksyjni i religijni. Doskonale pokazuje to kierunek, w jakim podąża struktura społeczna młodziutkiego jiszuwu.
Niektórzy palestyńscy fabrykanci próbują oszukać system rekrutacji i w miejsce osób o konkretnych kompetencjach sprowadzać swoich bliskich.
Niewielką grupą, której biała księga nie utrudnia osiedlania się w Palestynie, są bogaci inwestorzy z planem konkretnego wkładu finansowego. Za jakiś czas przywilej obejmie również osoby, które będzie stać na wykupienie certyfikatu za równowartość tysiąca funtów. Brytyjczycy zagwarantują także wyjątkowo pojedyncze certyfikaty studentom i parającym się rzemiosłem religijnym.
W latach 1931–1939 z Polski legalnie wyemigruje do Palestyny w sumie około 75 tysięcy Żydów. Kolejne 50 tysięcy do innych krajów. Izraelska badaczka o polskich korzeniach Irit Czerniawski określi te masowe wyjazdy mianem „emigracji uchodźczych”, a nie zwyczajnych alii. Polscy Żydzi-syjoniści, będący w złej sytuacji ekonomicznej, cierpiący z powodu antysemityzmu, którzy stracili nadzieję na przyszłość w kraju, gdzie żyli dotychczas, chcą wydostać się z niego za wszelką cenę.
Ograniczenie emigracji wzbudza gwałtowne protesty wśród społeczności żydowskiej młodego Tel Awiwu. W maju 1930 roku jej przedstawiciele piszą: „Ostatni dekret wstrzymujący imigrację do kraju stoi w zupełnej sprzeczności z Deklaracją Balfoura i zagraża nadziejom i przyszłości narodu żydowskiego. […] Żydzi mieszkali w tym kraju, jeszcze zanim powstał naród brytyjski i przed Deklaracją wielkiego Anglika, którą jego sukcesorzy właśnie próbują unieważnić. Domagamy się wycofania tego upokarzającego dekretu zatrzymującego imigrację! Domagamy się wolnej żydowskiej migracji do naszej historycznej ojczyzny, nieograniczonej politycznymi motywami i oportunizmem!”[11]
W latach trzydziestych, gdy atmosfera w Europie gęstnieje, wyjazd do Palestyny staje się dla Żydów niemieckich możliwością ucieczki przed prześladowaniami. Syjoniści i Brytyjczycy mają świadomość, że sytuacja Żydów polskich nie jest aż tak dramatyczna i że ci emigrują z biedy i poczucia braku przyszłości.
Wiedzą, dokąd jadą. Przedwojenna żydowska prasa szeroko relacjonuje sytuację w Palestynie. Przeważają doniesienia hurraoptymistyczne, ale nie brakuje i takich, które punktują ciężkie warunki życia, brak infrastruktury, wysokie koszty utrzymania, specyfikę trudnego do zniesienia dla Europejczyka klimatu czy wreszcie pierwsze poważne konflikty między Żydami i lokalną ludnością arabską. Wpływ na stan wiedzy migrujących mają też hachszary, przygotowujące do emigracji również kulturowo, informujące o panujących zwyczajach, ludzkiej mentalności i życiu codziennym. Ale i ci polscy Żydzi, którzy na czas nie nauczą się hebrajskiego, nie napotkają problemów – większość obecnych na miejscu przybyszów z Europy Środkowo-Wschodniej będzie porozumiewać się w jidysz. Ktoś napisze, że wyjeżdżający przed wojną do Palestyny Żydzi, jadą do małej Polski.
W 1936 roku w tamtejszej populacji Żydów imigrantów 28 procent pochodzi znad Wisły.
W 1939 roku Brytyjczycy ogłaszają trzecią białą księgę, która znacznie ogranicza napływ ludzi usiłujących ratować się przed Zagładą. 25 tysięcy polskich Żydów wyjeżdża do Palestyny nielegalnie, ale w kraju pozostaje 95 procent żydowskiej populacji.
Nie będzie dla niej ratunku.
– To było czyste szaleństwo. Z Warszawy do Palestyny! Na rowerach! Bez grosza przy duszy! Bez papierów! W życiu bym dzieciaka w taką podróż nie puściła!
Z emocji Miri zasycha w gardle, upija łyk kawy. I śmieje się zaraz, bo „dzieciak”, o którym mówi, to jej własny ojciec, tylko osiemdziesiąt lat wcześniej.
Kto wie, czy byłaby dziś na świecie, gdyby nie ta historia z rowerem.
Z Miri rozmawia przez telefon ciepłym wieczorem detektyw genealogiczny Gidi Poraz. Rozmowa jest chaotyczna, pełna niewiadomych.
Historię swojej rodziny Miri spisuje w mejlu. Kilka imion, nazwa ulicy, daty i miejsca wyrwane z kontekstu, domysły na podstawie detali dostrzeżonych na fotografiach i własnego rozeznania w historii Warszawy. Zgłasza się do specjalisty, bo czuje, że już dalej sama nie dojdzie. Że już nie wie, gdzie szukać.
Nazywał się Zerach Maliniak. Urodzony w 1910 roku, mieszkał na warszawskiej Pradze przy Brukowej 26 (dzisiaj Okrzei), w ubogiej religijnej żydowskiej rodzinie. Z dziesięciorgiem rodzeństwa. Nosił buty łatane każdej jesieni gazetą. W domu mówiono w jidysz. Zerach chodził z tatą do synagogi, do chederu raczej nie. Pewnie rodzice posłali go do szkoły powszechnej, bo skądś przecież musiał znać polski, w którym szeptali sobie potem z matką tajemnice przed dziećmi. A może było zupełnie inaczej?
Miri nie jest tej historii pewna. Mówi „przypuszczam”, „wydaje mi się”, „prawdopodobnie”.
Gidi wie, że łatwo nie będzie. W bazie danych z lat 1825–1912 znajduje ponad czterystu Maliniaków Żydów. Potem już