Polanim. Karolina Przewrocka-Aderet
z tego, skoro mama kategorycznie odmówiła wyjazdu do Palestyny! Kochała Polskę z całego serca, uważała ją za swój dom. W przeciwieństwie do dziadka Maliniaka była też bardzo postępowa. Uczęszczała do prywatnej szkoły dla panien. Jej językiem ojczystym był polski, taki wysoki, literacki, bez żydowskiego akcentu. Dziś, gdy chodzę ulicami Łodzi, dziwię się, bo polski się zmienił. Nie brzmi już jak ten maminy, trudno mi go zrozumieć.
Szlomo obiecał Toli, że jeśli Palestyna jej się nie spodoba, wrócą do Polski. W 1934 roku wzięli w Łodzi ślub, chwilę później wyjechali. Po roku urodziła się Sara.
– W Palestynie rodzice rozmawiali ze sobą w domu po polsku. Mama nie znała ani słowa w jidysz, podobnie jak ja później, bo niby skąd? Miałam ze cztery lata, gdy poszłam do przedszkola. Mówiłam słabym hebrajskim, z silnym polskim akcentem i dzieci się ze mnie śmiały. Pewnego dnia wróciłam do domu – ja, taki berbeć! – i powiedziałam mamie: „Od dziś nie mówię z tobą po polsku! Naucz mnie hebrajskiego!”. I mama się przejęła. Zatrudniła nauczyciela i siedziała nad książkami od rana do wieczora, aż język wyćwiczyła. A dzieci przestały się ze mnie śmiać.
Nie tylko akcent odróżniał przybyszów z Łodzi od sabrów, tutejszych. Wspólników od Lodzii z miejsca ogłoszono szaleńcami, bo któż w gorącej Erec chciałby nosić skarpety i swetry? Ale przywykłe do pończoch eleganckie europejskie Żydówki nie zamierzały rezygnować z przyzwyczajeń.
Sara:
– Patrzę na zdjęcia mamy z czasów młodości i wszędzie te pończochy! Czy to zima, czy lato! Pamiętam, że nasz dom był pełen walizek i pudeł na kapelusze, bo mama przyjechała do Palestyny jak do Nowego Jorku, z futrami, koronkowymi sukienkami, kapeluszami i biżuterią. Tu życie było proste, ale ona zawsze była wielką damą. Przesiadywała w kawiarniach, dużo czytała, starała się prowadzić taki tryb życia jak w Łodzi. Podobnie żyło tu wiele europejskich kobiet.
Tak się złożyło, że to właśnie skarpetki i pończochy zagwarantowały fabryce dobre imię. We wrześniu 1925 roku magazyn „Mischar we-Tasija” [Handel i Przemysł] donosił: „Lodzija jest znakiem nowej ery w dziedzinie tekstyliów. To do niej należy ostatnie słowo w kwestii techniki. Mieści w sobie wszystko to, czego fabryka potrzebuje do szycia”. Autor artykułu zwracał uwagę na sprowadzone najnowocześniejsze maszyny: „[…] produkują teraz skarpetki, a w przyszłości będą służyć też innym fabrykom w Izraelu. Skarpetki Lodzija już mają swoją markę […] i powoli wypierają konkurencję lokalną i syryjską”.
W ślad za maszynami przybył do Palestyny ich projektant, łodzianin Eleazar Vardinon-Warszawski, absolwent inżynierii włókienniczej w Niemczech, Czechach i Polsce. A że Izrael jest mały, także brat babci detektywa genealogicznego Gidiego Poraza. Ojciec Sary przyjął Vardinona bardzo gorąco – wszak rodzina Eleazara miała w Łodzi przy Północnej 12 fabrykę swetrów, pończoch i czapek. Po przenosinach do Erec Warszawski stał się pierwszym specjalistą od maszyn włókienniczych i ściśle współpracował z Lodziją. Pomógł też wyposażać inne fabryki, które w tamtym czasie wyrastały wśród piasków Palestyny, aż w końcu założył własną. Firma tekstylna Vardinon, oferująca pościele, koce, ręczniki, kołdry i poduszki, istnieje w Izraelu do dziś i słynie jako jedna z najlepszych marek.
Mimo zainwestowanych pieniędzy i początkowego sukcesu Lodzija zaczęła się zadłużać. Szybko okazało się, że koszty zakupu ziemi i inwestycji przewyższyły początkowo planowane i że inwestorzy przeliczyli się z możliwościami. Niektóre działy, rozrosłe do rozmiarów dziesięciokrotnie przekraczających zapotrzebowanie, przyczyniły się do strat. Pojawiły się zarzuty o nieprawidłowości księgowe, słabą jakość kupowanych materiałów oraz o wypłacanie dyrektorom nieproporcjonalnie wysokich pensji. Fabryce zagroziła upadłość.
Sara:
– To przykre, trudno mi o tym mówić. W 1930 roku zmarła babcia Sara, żona Gutera. Dziadek pogrążył się w żałobie. A wcześniej wśród wspólników wybuchł spór. Fabryka plajtowała. Dziadek nie mógł tego przeżyć – przecież to było ich marzenie! To dlatego zostawili Łódź, wszystko, co mieli, i przyjechali budować od zera na piasku. I nagle to się rozpadło.
Braun, najbliższy Guterowi, już nie żył, zmarł rok po założeniu fabryki. A każdy z pozostałych wspólników poszedł w swoją stronę. Pochodzący z Kalisza Jehuda Mozes postanowił zmienić branżę i w 1939 roku założył jeden z najważniejszych dziś izraelskich dzienników „Jediot Ahronot” [Najnowsze Wieści]. Guter kupił w Petah Tikwie pardes, ogród, i postanowił zamknąć się w domu. Wreszcie sprzedał swoje udziały Arie Szenkarowi, przedsiębiorcy tekstylnemu i zdeklarowanemu syjoniście, również z Łodzi, doskonale znającemu łódzki przemysł i potencjał.
To właśnie Szenkar postawił fabrykę na nogi. Krótko po przyjeździe zbadał sytuację w Lodzii i doszedł do wniosku, że główną przyczyną upadku było złe zarządzanie.
„Stało się dla mnie jasne, że jeśli kryzys Lodzii potrwa dłużej, wpłynie na wszystkie kolejne przedsiębiorstwa, które zechcą rozpocząć działalność w Eretz, a przyszłość lokalnego przemysłu stanie pod znakiem zapytania. Zrozumiałem, że muszę wziąć na siebie zadanie wyprowadzenia Lodzii z długu i udowodnić, że przyczyną niepowodzenia tej fabryki nie są złe warunki dla rozwoju przedsiębiorstw w Palestynie”[8] – opowiadał później Szenkar. Kupił fabrykę za dwanaście tysięcy funtów egipskich i rozpoczął walkę z problemami. „Zrozumiałem, że jakość produktów Lodzii jest niewystarczająca; że na rynku mają one nie najlepszą opinię. […] Byłem już gotowy wycofać się z tego, choć przecież włożyłem w to swoje pieniądze, ale poczułem odpowiedzialność i presję ze strony ludzi. Prosili, bym tego nie porzucał, bo jeśli to zrobię, fabryka zostanie po prostu zamknięta, a pracownicy i ich rodziny znajdą się w trudnej sytuacji”[9]. Spłacił długi fabryki, wdrożył nowy system pracy, kupił nowe, lepsze materiały, wreszcie obciął koszty utrzymania o jedną czwartą i zwielokrotnił produkcję. Latem 1924 roku na jednego pracownika przypadało dziennie sto osiemdziesiąt sześć par wyprodukowanych skarpetek, w lutym 1929 – siedemset osiemdziesiąt, w kwietniu 1930 aż dziewięćset sześćdziesiąt. Wprowadzano nowe działy, wzrastało zatrudnienie W 1939 roku w fabryce pracowało już dwustu pięćdziesięciu specjalistów. Otrzymanie pracy w Lodzii wciąż było osiągnięciem, więc fabryka nie narzekała na brak chętnych. Zarząd pozostawał w stałym kontakcie z Wydziałem Alii Agencji Żydowskej, Sochnutem, który wydawał certyfikaty imigracyjne i sprowadzał z zagranicy odpowiednio wykwalifikowanych żydowskich pracowników. W drugiej połowie lat dwudziestych produkcja fabryki wzrosła dziesięciokrotnie.
Sprawne zarządzanie i charyzma wyniosły Szenkara na piedestał. W krótkim czasie stał się on najważniejszym producentem tekstylnym w Erec Israel. O pozycji tak silnej, że miał prawo dyktować warunki Brytyjczykom. W 1925 roku zażądał od nich ochrony dla lokalnego włókiennictwa i ograniczenia konkurencji z importu. „Każdego dnia odwiedzałem lokalne sklepy i uczyłem się o wymaganiach, jakie stawia nasz rynek. Obserwowałem podejście ludzi w tej branży. Ze zdumieniem odkryłem, że zupełnie im nie przeszkadza fakt, że kobiety pytają o produkty zagraniczne, a nie lokalne. Ludzie zwyczajnie nie chcieli zrozumieć znaczenia kryzysu, jaki nastanie w kraju, jeśli będą kontynuowali kupowanie produktów z zagranicy! Lokalny rynek był zbyt mały, by pomieścić wszystkich, a sklepy robiły, co tylko mogły, by sprzedać produkty z zagranicy”[10] – opowiadał Szenkar. Dlatego przyjął nową strategię: odtąd firma miała się stać dumą regionu. Hasło reklamowe, które pojawiło się w 1929 roku na łamach dziennika „Haaretz”, brzmiało: „Słońce Erec wybiela tylko skarpetki Lodzija!”.
Problemem były też nieufność banków i niechęć do udzielania przez nie pożyczek, a także fakt, że w powstającym właśnie Izraelu wciąż brakowało infrastruktury. Fabryki, przenoszone pod miasta, z dala od głównych dróg, miały kłopot z szybkim transportem materiałów czy gotowych produktów.
Szenkar