Służąca. Alicja Sinicka

Służąca - Alicja Sinicka


Скачать книгу
2fe74-bd86-51a4-81ef-413b88572600.jpg" alt="Okładka"/>

      Strach tnie głębiej niż miecze

      – George R.R. Martin,

       Gra o tron

      Prolog

      Ból pod pachami to pierwsze, co czuję. Wkrótce dochodzi do niego pieczenie na piętach. Powoli rozchylam powieki, widzę skąpany w mroku samochód. Jego ciemny lakier mieni się w bladym świetle księżyca. Tylne drzwi są szeroko otwarte. Z każdą chwilą oddalam się od nich, stopniowo, z krótkimi przestojami. Ktoś ciągnie mnie po wyboistej ścieżce pokrytej kałużami, moje stopy co raz się w nich zanurzają. Czuję wówczas lekką ulgę – zimna woda koi zdrapane pięty – a potem znowu piecze jak diabli. Pełno tu wystających kamieni i patyków. Wydaję z siebie cichy jęk.

      – Zabiję cię – słyszę gdzieś nad sobą.

      Żałuję, że stęknęłam. Mogłam nie dawać po sobie poznać, że się obudziłam. Teraz już wie, że jestem przytomna. Zachowa większą czujność.

      To „Zabiję cię” sprawiło, że mój umysł zaczął trzeźwieć. Przez moment bowiem był zawieszony w próżni, jakby istniała tylko teraźniejszość, a to, co doprowadziło nas do tego punktu, nie istniało. Teraz jednak do mojej głowy wdziera się ponura fala wspomnień tak mrocznych, że całe moje ciało się usztywnia. Po łydkach biegnie dziwny prąd. Choć nic nie robię, nogi stawiają większy opór.

      Klnie pod nosem i silniej zaciska dłonie na moich pachach.

      Szarpie tak mocno, że znowu muszę stęknąć, rozpaczliwie, bezradnie. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, gdzie jesteśmy. W ich ogrodzie.

      Mokre liście krzewów szeleszczą, ocierając się o moje nienaturalnie wygięte ręce. Czuję zapach deszczu wymieszany z wonią drogich perfum. Dobrze je znam.

      Co mogę zrobić, żeby się uratować? Rozpaczliwie szukam odpowiedzi na to pytanie, jednak umysł działa mi wolniej. Myśli wydają się rozsypane, nie jestem w stanie ich pozbierać, należycie ocenić swojego położenia. Migawki wspomnień piętrzą się w mojej głowie, nachodzą na siebie bez ładu i składu. Widzę jej oprawiony czerwienią uśmiech, jego przyjazne spojrzenia, trze dłonią o spodnie, potem podaje mi rękę na powitanie. Czuję ciepłe pocałunki na szyi i nagle zapadam się stopą w głębokiej kałuży. Coś ostrego wbija mi się w piętę. Tym razem nie jęczę z bólu, tylko zaciskam zęby.

      Twarz mam wciąż odrętwiałą, z pewnością nie panuję nad nią w pełni. Szyja piecze. Wracam pamięcią do cienkiej, niebieskiej linii między widełkami paralizatora, którym mnie poraził. To moje ostatnie wspomnienie sprzed tej potwornej chwili, w której jestem ciągnięta między zaroślami niczym upolowane zwierzę.

      Nagle mnie puszcza. Opadam na zimną, mokrą ziemię pokrytą gęstą trawą. Jej źdźbła drażnią moją twarz, wsuwają się do nosa. Zaraz nastanie koniec. Myślę o niej. O tym, jak wyglądała, kiedy znalazłam ją niedaleko stąd, i pierwszy raz w życiu czuję z nią więź, gruntowną i niepodważalną. Łączą nas pragnienie życia i lęk przed śmiercią. Rośnie we mnie niewytłumaczalna pewność, że tuż przed swoim końcem czuła dokładnie to samo.

      Nachyla się nade mną i ciężko wzdycha, a raczej sapie, dając upust zmęczeniu. Czuję, że zaraz to się stanie. Zniknę w czarnej otchłani. Wkrótce ktoś mnie odnajdzie. Policyjne psy będą szczekać nad małym nasypem ziemi, bo tym razem zachowa ostrożność i zakopie ciało.

      Dałabym wiele, żeby móc cofnąć czas do dnia, w którym pierwszy raz przestąpiłam próg tego pięknego domu. To właśnie wtedy wznieciłam falę zmian w swoim życiu, która przywiodła mnie do tego cuchnącego śmiercią ogrodu.

      1

      Skrzydła bramy wjazdowej rozchylają się, zanim zdążę nacisnąć guzik w domofonie. Zasuwam szybę i powoli wjeżdżam do dużej posiadłości otoczonej starymi drzewami, różnej wielkości krzewami i bylinami. Ogród wydaje się pogrążony w chaosie, jakbym wjechała do opuszczonego parku. Jadę prostą asfaltową drogą, wzdłuż której ciągną się małe, kuliste lampki, większe, mniejsze, położone w różnej odległości od siebie. Moim oczom stopniowo ukazuje się dom, który do tej pory oglądałam tylko z oddali. Wcześniej pracowałam w posiadłości obok.

      „To jeden z najładniejszych budynków, jakie widziałam” – myślę, gdy wysiadam z samochodu pod piękną willą z jasnobłękitną elewacją i dachem pokrytym granatową karpiówką. Jak mówił pan Antoni, budynek ma około dwudziestu lat, ale jest stylizowany na dużo starszy. Kojarzy mi się ze stylem wiktoriańskim. Wszystkie okna otacza biała sztukateria, florystyczne wzory ozdabiają drzwi. Wygląda tak, jakby ktoś wyrwał go z San Francisco i postawił tutaj, w Oławie, przy ulicy Rodzynkowej 5.

      Zostawiam auto na dużym podjeździe i ruszam po ścieżce z kostki brukowej na werandę wyłożoną kaflami drewnopodobnymi. Gdy tylko tam wchodzę, od razu zauważam kurz na prostokątnej szybie w drzwiach wejściowych. Wypełnia ją lustro weneckie, które przez zabrudzenie nie jest tak efektowne jak powinno. Moje odbicie jest niewyraźne, jakbym stała we mgle. Na szarej wycieraczce dostrzegam ciemny ślad męskiego buta. Zawsze zwracam uwagę na tego typu szczegóły. Sygnalizują, że czeka mnie sporo pracy. Że dom będzie zaniedbany w środku.

      Wcześniej zajmowałam się domem ich sąsiada, pana Antoniego. Niestety wyjechał na stałe do Stanów Zjednoczonych, do córki, a dom wystawił na sprzedaż. Kupili go starsi ludzie, którzy sami dbają o porządek, w związku z czym straciłam pracę. Przed wyjazdem jednak zdążył mnie polecić Borewskim, właścicielom owej posiadłości. Maria Borewska opowiadała przez telefon, że pan Antoni wychwalał mnie pod niebiosa słowami, że nikt nie sprząta tak dobrze jak ja. Szczerze mówiąc, nie lubię wyrazu „sprząta” – wolę „dba o porządek”, „dba o dom”. Takie określenia dużo lepiej oddają to, czym się zajmuję, kim jestem.

      Od małego lubię czystość, ład, porządek. Dbam o swoje ciało, umysł i przestrzeń, w której żyję. Gdy byłam młodsza, myślałam, że to normalne dla każdego człowieka, szybko jednak odkryłam, że odbiegam ze swoimi skłonnościami od rówieśników. Mama zawsze mnie chwaliła za to, że „nie robię bałaganu” tak jak moja starsza siostra, a ja nie do końca to rozumiałam. Dla mnie utrzymywanie czystości było tak naturalne jak jedzenie czy oddychanie. Wystarczy odkładać rzeczy na miejsce.

      Już w ogólniaku, ku rozpaczy mamy, postanowiłam, że nie pójdę na studia jak moja siostra, Gośka. Ona ukończyła z wyróżnieniem SGH w Warszawie i wyjechała do Stanów na staż, teraz ma tam świetną pracę w jakiejś korporacji zajmującej się komunikacją światłowodową. A ja? Ja postanowiłam, że założę firmę dbającą o ład i porządek w domach i mieszkaniach. Przydam się na coś ludziom, od zawsze wiedziałam, że do tego zostałam stworzona. Porządkowanie przestrzeni sprawia mi przyjemność. Chcę się w tym wyspecjalizować. Na razie pracuję na czarno, żeby rozeznać się na rynku, ale planuję niebawem wyrobić NIP i REGON.

      Pełna nadziei na zdobycie nowych klientów naciskam dzwonek obok przykurzonych drzwi. Po przeciągłym „ding-dong” słyszę stłumiony stukot butów. Po chwili otwiera mi brunetka w koku. Jej twarz wydaje się jakby przezroczysta, mocno nakremowana i nienaturalnie naciągnięta. Sztuczne rzęsy przypominają skrzydła czarnych motyli, są bardzo długie. Jestem pewna, że spotykamy się po raz pierwszy. Przed przybyciem do ich domu zastanawiałam się, jak wygląda Maria Borewska. Choć zajmowałam się domem jej sąsiada przez pół roku, nigdy wcześniej jej nie widziałam. Ani w ogrodzie, ani przed domem, przy garażu. Z Mikołajem Borewskim byłam na „dzień dobry”, a z ich synem – na niewyraźne „cześć”, ale jej nigdy nigdzie nie dostrzegłam. Zastanawiałam się, czy mimo wszystko będę ją kojarzyć. Może mignęła mi już kiedyś na osiedlu, może jej twarz będzie dla mnie znajoma. Nie jest. Patrzę na nią pierwszy raz w życiu.

      – Dzień dobry – mówię z zachowawczym uśmiechem.

      – Dzień dobry – odpowiada z podobnym wyrazem twarzy.

      Trudno mi dostrzec wyraźnie jej oczy. Rzęsy przyćmiewają ich górną część, przez co kobieta wygląda na bardzo zmęczoną.

      W domu, jak przypuszczałam, panuje


Скачать книгу