Służąca. Alicja Sinicka
Pomóc ci? – słyszę nagle znajomy głos gdzieś za sobą.
Odwracam się. Na werandzie stoi syn Borewskich oparty o biały filar. Ręce ma w kieszeniach. Jego głęboko osadzone oczy patrzą na mnie uważnie.
– Nie trzeba.
Wyciąga ręce z kieszeni, schodzi po schodach. Bez słowa podnosi odkurzacz.
– Naprawdę, nie rób sobie kłopotu – mówię.
– Daj spokój, to jest ciężkie – odpowiada, wchodząc ze sprzętem po granitowych stopniach.
Ma na sobie czarną bokserkę, jeansy wiszą mu na biodrach. Jego ciało jest szczupłe, ale dobrze wyrzeźbione. Na prawym przedramieniu odznacza się ciemny tatuaż przedstawiający smoka. Wygląda na młodszego ode mnie o parę lat. Wczoraj, gdy odbywałam rozmowę z Borewską, drzwi do jego pokoju były uchylone. Na biurku zauważyłam sterty książek. Pomyślałam, że przygotowuje się do matur, które mają się rozpocząć za parę dni.
Podążam za nim, modląc się w duchu, żeby nie upuścił mojego drogiego odkurzacza. Trzyma go jednak pewnie, jakby nie stanowił dla niego żadnego ciężaru. Ostrożnie stawia go na podłodze przed kuchnią, potem spogląda na mnie spod byka i nie odpowiadając na moje „dziękuję”, wraca do swojego pokoju.
Porządkowanie rozpoczynam od szyby w drzwiach wejściowych. Nie daje mi spokoju od wczoraj. Myję całe drzwi, chyba nikt tego nie robił od lat, potem wracam do domu i zabieram się za kuchnię. Pod zlewem mieści się małe centrum sortowania odpadów. Śmierdzi tam gorzej niż na kompostowniku. Śmieci nie są należycie posegregowane. Widać to na pierwszy rzut oka. W pojemniku na plastiki kłębią się ściemniałe skórki jabłek, z kosza na odpady organiczne wystaje błyszczące opakowanie po chipsach paprykowych. Gdy podnoszę worek ze szkłem, okazuje się, że od spodu jest cały mokry, co więcej – odkrywam pod nim skupisko małych, żółtych robaków.
– Co za bałagan – szepczę, ściągając czerwoną taśmę u góry.
– Wiem, dawno tu nikt nie sprzątał.
Odwracam się. Młody Borewski opiera się tyłem o blat kuchennej wyspy. W dłoni trzyma kubek. Zdaje się, że przyglądał mi się od jakiegoś czasu.
– Przepraszam – reflektuję się – z reguły…
– Jesteś sama w domu, gdy sprzątasz – kończy za mnie i lekko się uśmiecha.
W istocie to chyba chciałam powiedzieć. Teraz jednak płonę z zażenowania. Nie powinnam była komentować nieporządku w domu gospodarzy. To oczywiste, zrozumiałe.
– Maria nie sprząta, ojciec też nie. Ja trochę ogarniałem – tłumaczy, drapiąc się w skroń. – Ale nie umiem tego robić zbyt dobrze.
– Nikt do was nie przychodził? To wielki dom, wymaga profesjonalnej obsługi – odpowiadam.
– Wiele lat temu mieszkała z nami gosposia. Była świetna, ale zniknęła.
– Co to znaczy „zniknęła”? – Uśmiecham się, patrząc, jak jego oczy dziwnie mętnieją.
– Pewnego dnia po prostu odeszła. – Wzrusza ramionami. – Chyba miała dość.
– Czego?
– Nieporządku – odpowiada powoli.
W tej samej chwili do domu wchodzi Borewska. Ma zarumienioną twarz, pasma włosów kleją jej się do policzków i czoła.
– Kacper, będziesz musiał mi pomóc. Sama nie dam rady – zwraca się do syna.
Dopiero wtedy poznaję imię młodego Borewskiego.
– Nie mam czasu – odpowiada chłopak oschle.
W jego głosie pobrzmiewa pogarda. Szybko wracam do porządkowania, nie chcąc uczestniczyć w ich starciu.
– Jak zawsze nie masz czasu. Prawda jest taka, że marnujesz go na głupoty – cedzi Maria przez zęby, po czym podchodzi do czarnego zlewu i zrzuca do niego żółte rękawiczki oblepione ziemią i kawałkami trawy.
– Po co chciałaś dla niej taki wielki grób? Pamiętam, to było bez sensu – odpowiada Kacper.
Dłonie nagle zaczynają mi się trząść. Przez ramiona przebiega dreszcz. Chyba reaguję tak na posępny ton Kacpra. Przez jego głos przebija smutek, może żal do matki, jakby zrobiła kiedyś coś wbrew jego woli.
– Wchodzisz i wychodzisz z tego domu, kiedy chcesz. Mieszkasz tu i nie mieszkasz. I mądrzysz się w kółko, jakbyś wszystkie rozumy pozjadał – odpowiada Maria.
– Daj mi spokój, kobieto – mówi chłopak, po czym z kubkiem w dłoni odchodzi w kierunku swojego pokoju.
Borewska włącza wodę i zaczyna starannie myć ręce. Chyba chce się czymś szybko zająć, znaleźć pretekst, żeby już nic mu nie odpowiadać.
Ja tymczasem koncentruję się na pracy. Próbuję odpłynąć myślami od ich rozmowy. Zdarzało mi się już być świadkiem tego typu starć. Najlepiej w takich chwilach udawać nieobecną.
Tego dnia spędzam u nich dwanaście godzin, a i tak nie udaje mi się uporządkować wszystkiego. Pierwszy raz nie wyrabiam się z obowiązkami w jednym dniu.
Dom Borewskich usłany jest niespodziankami podobnymi do tych, które znalazłam w pojemnikach do segregacji. Wrodzona dbałość o porządek i harmonię nie pozwala mi potraktować ich po macoszemu. Aby ściągnąć pajęczyny z kątów pod wysokim sufitem w salonie, muszę wspinać się po drabinie, którą przynosi mi Kacper. Potem upiera się, że będzie mnie asekurował. Wyłania się ze swojego pokoju zawsze wtedy, gdy go potrzebuję, jakby mnie podglądał i czekał na moment, w którym może mi pomóc. Chyba jednak ma czas. Odnoszę wrażenie, że żałuje go jedynie swojej matce.
Na ścianie obok drzwi wejściowych jest duża plastikowa skrzynka, oblepiona czymś tłustym. Maria mówi, że to alarm, którego od lat nie używają. Przecieram go ostrożnie.
Kobieta jest zachwycona moją dokładnością. Gdy informuję ją wieczorem, że nie zdążyłam zrobić porządku w części pomieszczeń, z uśmiechem na twarzy stwierdza, że mogę zająć się nimi nazajutrz, czyli w sobotę. Mówi, że zapłaci ekstra. Nie widząc innego wyjścia, zgadzam się. W przeciwieństwie do niej nie jestem zadowolona z efektów swojej pracy. Mam wyrzuty sumienia, że się nie wyrobiłam. Zostawiam zatem wszystkie sprzęty u nich i postanawiam wrócić tam na drugi dzień rano.
3
Tym razem w domu jest tylko Kacper. Gdy wchodzę do kuchni, w powietrzu unosi się zapach kawy.
Chłopak stoi oparty o szafkę, na której szumi ekspres.
– Chcesz? – pyta, unosząc czarną filiżankę ze złotą obwódką.
– Tak – odpowiadam niepewnie.
Rano zdążyłam tylko wciągnąć miskę płatków, chciałam jak najszybciej wrócić do Borewskich. Męczyła mnie myśl, że nie zrobiłam wszystkiego wczoraj.
– Zostaw mi na blacie, napiję się za chwilę – mówię, gdy kawa płynie bystrym strumieniem do filiżanki.
Spogląda na mnie z urazą. Zatrzymuję się przed schodami prowadzącymi na górę. Dopiero teraz dociera do mnie, że chciał wypić ze mną kawę, a ja zignorowałam tę zakamuflowaną propozycję. Jest bardzo nieoczywisty, trudno go rozgryźć.
– Co robisz? – pyta, gdy tak stoję z dłonią opartą o poręcz schodów i patrzę na niego.
– Nic, nic – odpowiadam, po czym ruszam na górę po wciąż zakurzonych schodach.
Wchodzę do małego pokoju po prawej stronie. Jest tam dość ciasno. Część