Służąca. Alicja Sinicka
niesłusznie oskarżona o kradzież przez Antoniego Lwowskiego. Jak on mógł mi coś takiego zrobić? Dlaczego najpierw nie skontaktował się ze mną? Wydawał się nieco zagubionym w rzeczywistości starszym panem, dla którego takie rzeczy jak komputer czy smartfon stanowiły zło konieczne, a tu – proszę. Napisał do Królikowskiej maila ze Stanów. Mogła oczywiście zrobić to w jego imieniu córka…
Wracam do domu rozbita, bez sił. Czuję się oszukana. Przez kolejną godzinę snuję się po mieszkaniu tam i z powrotem. Opowiadam Marcie i Sylwkowi o tym, co mi się przydarzyło. Słuchają w milczeniu, z rozszerzonymi w niedowierzaniu oczami. Doradzają mi coś, co oczywiście chciałam zrobić sama. „Skontaktuj się z Lwowskim. Wyjaśnij z nim tę sytuację, bo gość jeszcze nieźle ci zaszkodzi”. Po spotkaniu z Królikowską mam jednak przeczucie, że podczas rozmowy z panem Antonim może wyrosnąć między nami kolejny mur nieufności. Będę mówić, a on nie będzie przyjmował do wiadomości moich tłumaczeń.
Wracam do swojego pokoju i postanawiam, że poszukam na Facebooku jego córki. Jestem pewna, że on nie ma tam konta. Córka ma na imię Marta. Marty Lwowskiej nie znajduję ani jednej. Wyszła za jakiegoś Amerykanina. Możliwe, że w mediach społecznościowych używa nazwiska po mężu. Tu zaczyna się poważny problem, bo Mart mieszkających w Stanach jest bardzo wiele. Kusi mnie, żeby zadzwonić do Królikowskiej i poprosić ją o adres e-mail, z którego do niej napisał, ale tego dnia nie mam już na to odwagi. Nagle zaczęła mnie traktować jak złodziejkę, nie mogę znieść tego uczucia. Nie mam już sił, żeby w tej chwili znowu mierzyć się z jej odrazą.
Błądzę bezsilnie po Facebooku, przyglądając się miniaturom zdjęć kolejnych Mart, których lista ciągnie się niemiłosiernie, gdy nagle w prawym górnym rogu pojawia się nowe powiadomienie. Zostałam zaproszona do znajomych przez Kacpra Borewskiego.
Może to dziwne, ale widząc tę informację, czuję się tak jak w piątek i sobotę, gdy wyłaniał się ze swojego pokoju zawsze wtedy, kiedy go potrzebowałam. W mojej klatce piersiowej roziskrza się coś w rodzaju ulgi. Odruchowo klikam „Zaakceptuj”.
Zaraz dostaję od niego wiadomość na Messengerze:
Jak samopoczucie?
Wpatruję się w to zdanie w cichym oniemieniu. Przez tę całą burzę, jaka rozpętała się rano, mam wrażenie, że ewidentnie nawiązuje do mojej rozmowy z Królikowską, choć to przecież niemożliwe. Nie może o tym wiedzieć. Wydaje mi się, że Królikowska nie zna Borewskich, chyba że Antoni napisał też do nich. Nie pomyślałam o tym. Martwiłam się Skalskimi, bo byli z Królikowskimi rodziną, ale o Borewskich nie pomyślałam… W końcu odpisuję:
Dlaczego pytasz?
Po chwili przychodzi odpowiedź:
Bez powodu. Po prostu zastanawiałem się, czy jesteś dziś bardzo zajęta.
Spoglądam na zegarek w dolnym rogu ekranu laptopa. Gdyby nie to, co się wydarzyło, porządkowałabym teraz dom Królikowskich. W dalszym ciągu mam irracjonalne wrażenie, że Kacper nawiązuje do okropnej sytuacji z dzisiejszego poranka.
Z impetem wystukuję:
JESTEM BARDZO ZAJĘTA.
Następnie wracam do przewijania niekończącej się listy Mart. Co raz jednak zerkam na okienko powiadomień u góry, czując rosnące we mnie wyrzuty sumienia. Chcę i nie chcę, żeby coś jeszcze do mnie napisał. Oczywiście nie mogę mu powiedzieć o tym, co mi się przytrafiło, wszak jest synem czy pasierbem moich klientów, jednak spojrzenie jego niebieskich oczu, a nawet arogancko uniesiona brew na miniaturce zdjęcia działają teraz na mnie jak krople przyjemnie chłodnej wody w upalny dzień. W końcu zarzucam bezsensowne poszukiwania i wracam do okienka Messengera.
Przepraszam. Mam zły dzień.
Odpowiedź przychodzi niemal natychmiast, jakby tylko na to czekał.
Domyślam się.
Zbliżam się do ekranu laptopa, nie wierząc własnym oczom. Powoli pęcznieje we mnie przekonanie, że on naprawdę wie, co przydarzyło mi się rano.
Pytam:
Jak możesz się domyślać?
Ciśnienie dziś jest nie do wytrzymania.
Przydałaby się mocna kawa. Co o tym myślisz?
Uspokajam się. Może jednak o niczym nie wie. Z jednej strony pomysł wypicia kawy z synem klientów nie jest najrozsądniejszy, z drugiej – sądzę jednak, że może to będzie dobry pretekst, żeby poprosić go o zdobycie adresu mailowego pana Antoniego. Mieszkał obok niego, może będzie wiedział, jak nazywa się teraz jego córka.
Odpisuję:
Myślę, że możemy się napić kawy.
Dobrze. Może wpadnę po ciebie za godzinę?
Pasuje.
Podaję mu adres.
Niecałą godzinę później słyszę cichy dźwięk naszego domofonu. Sylwek z pytającym spojrzeniem i dziwnym uśmieszkiem informuje, że „kolega” czeka na mnie na dole.
Gdy wychodzę z klatki, widzę Kacpra opartego o niskiego, szarego mercedesa, z rękami głęboko w kieszeniach jeansów.
6
Siadamy w kawiarni Lody Naturalne i Cafe przy ulicy Młyńskiej. Nie mam ochoty na kawę, w moich żyłach buzuje krew od porannej rozmowy z Królikowską. Wiem, że nawet bez kofeiny łatwo dziś w nocy nie zasnę. Zamawiam herbatę, Kacper prosi tymczasem baristkę o podwójne espresso.
Kulę się na małym, białym krześle, oddychając coraz ciężej. Panika chyba powoli dobija się do bram mojej świadomości. Choć Kacper siedzi naprzeciwko i wwierca we mnie spojrzenie bystrych oczu, pozostaję na niego obojętna. Mogłabym równie dobrze być w tym przeszklonym lokalu sama z aromatem kawy unoszącym się w powietrzu i subtelną muzyką klasyczną płynącą z głośników.
– Co się stało? – pyta, opierając brodę na dłoni.
Wydaje się zmartwiony i jednocześnie zdenerwowany.
Nie chcę mu mówić, że zostałam oskarżona o kradzież przez byłego klienta. Przecież on też pośrednio jest moim klientem. Nawet jeżeli przyjąłby spokojnie tę wiadomość, ryzykuję tym, że powtórzy wszystko ojcu lub Marii. Nie mogę sobie na to pozwolić.
– Czy masz może numer telefonu albo adres e-mail do pana Antoniego?
Unosi brwi.
– Do tego staruszka, który mieszkał obok nas? – Uśmiecha się. – Nie sądzę, żeby korzystał z dobrodziejstw dwudziestego pierwszego wieku.
– A do Marty?
– Do jego córki?
– Tak.
– Do niej chyba coś bym znalazł. Co się stało?
Pochyla się w moją stronę.
– Nic ważnego, po prostu muszę się z nią skontaktować. Masz przy sobie ten numer? – ponaglam.
Mierzy moją twarz wzrokiem, potem nagle prostuje plecy i zaczyna klepać się po kieszeniach jeansów.
Wyciąga smartfon z prawej tylnej kieszeni. Z głębokim westchnieniem zaczyna wodzić palcem po wyświetlaczu.
– Mam jakiś adres e-mail. Zapisać ci?
– Tak, poproszę.
Z drugiej kieszeni wyciąga mały, czarny notes i srebrny długopis. Wyrywa jedną kartkę.
– Sama zapiszę – mówię, kiedy zabiera się do przepisywania adresu z telefonu.
Pamiętam, że ma bardzo nieczytelne pismo.
Po