10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie. Elif Shafak

10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie - Elif Shafak


Скачать книгу
img_img_4b5876d5aa6f7w5dceqb8a7qc7859f9f67a8.jpeg"/>

      Tytuł oryginału: 10 Minutes 38 Seconds in this Strange World

      Copyright © 2019 by Elif Shafak

      Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

      Copyright © for the Polish translation by Natalia Wiśniewska, 2020

      Redaktor prowadząca • Weronika Jacak

      Marketing i promocja • Katarzyna Kończal

      Redakcja • Karolina Borowiec-Pieniak

      Korekta • Anna Królak, Magdalena Owczarzak

      Projekt typograficzny wnętrza • Mateusz Czekała

      Łamanie • Justyna Nowaczyk

      Projekt okładki i stron tytułowych • Ula Pągowska

      Konwersja publikacji do wersji elektronicznej • Dariusz Nowacki

      eISBN 978-83-66553-56-9

      Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o.

      ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

      tel.: 61 853-99-10

      [email protected]

      www.wydawnictwopoznanskie.pl

      Kobietom Stambułu i samemu Stambułowi, który jest – i zawsze był – miastem o kobiecym obliczu

      I teraz kolejny raz wyprzedził mnie odrobinę w opuszczaniu tego dziwnego świata. Ale to bez znaczenia. Dla ludzi takich jak my, którzy wierzą w fizykę, rozgraniczenie między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością ma wyłącznie wartość niewątpliwie trwałej iluzji.

      Albert Einstein po śmierci swojego

      najbliższego przyjaciela, Michele Besso

      Koniec

      Nazywała się Leila.

      Tequila Leila, jak nazywali ją przyjaciele i klienci. Tequila Leila, jak wołano na nią w domu i w pracy, mieszczących się w budynku w kolorze palisandru przycupniętym w wybrukowanym zaułku przy nabrzeżu, między kościołem a synagogą, wśród sklepików z lampami i sklepików z kebabami – w tej przystani najstarszych licencjonowanych domów publicznych w Stambule.

      Gdyby jednak usłyszała, że tak o niej mówisz, mogłaby poczuć się urażona i psotnie cisnąć butem – jedną ze swoich niebotycznych szpilek.

      – Nie nazywałam, kochanie, ale nazywam… Nazywam się Tequila Leila.

      Za nic w świecie nie pozwoliłaby, żeby mówiono o niej w czasie przeszłym. Na samą myśl o takiej ewentualności poczułaby się mała i pokonana, a to była ostatnia rzecz na świecie, której by sobie życzyła. O tak, nalegałaby na używanie czasu teraźniejszego – nawet jeśli dręczące ją złe przeczucie podpowiadało, że jej serce przestało bić, oddech gwałtownie ustał, i jakkolwiek spojrzałaby na swoją sytuację, nie dałoby się zaprzeczyć, że umarła.

      Nie wiedział jeszcze o tym żaden z jej przyjaciół. O tak wczesnej porze wszyscy zapewne wciąż spali, szukając wyjścia z własnego labiryntu snów. Leila też pragnęła być teraz w domu, otulona ciepłą pościelą, z kotem zwiniętym w kłębek u jej stóp, mruczącym w sennym zadowoleniu. Jej kot był głuchy jak pień i cały czarny, jeśli nie liczyć jednej białej plamki na łapie. Nazwała go Pan Chaplin, na cześć Charliego Chaplina, ponieważ podobnie jak bohaterowie wczesnych produkcji kinematograficznych żył w świecie odartym z dźwięku.

      Tequila Leila oddałaby wszystko, żeby wrócić do swojego mieszkania. Zamiast tego znajdowała się tutaj, gdzieś na przedmieściach Stambułu, naprzeciwko ciemnego, mokrego boiska do piłki nożnej, w metalowym pojemniku na śmieci z zardzewiałymi rączkami i odpryskującą farbą. Ten kontener na kółkach był wysoki na co najmniej metr i o połowę węższy na szerokość. Tymczasem Leila mierzyła sto siedemdziesiąt centymetrów – do tego dochodziły dwudziestocentymetrowe obcasy jej fioletowych sandałków bez pięt, które wciąż jeszcze miała na nogach.

      Chciała poznać odpowiedzi na wiele pytań. We wspomnieniach wciąż odgrywała ostatnie chwile swojego życia, zastanawiając się, w którym momencie coś poszło nie tak – próżny trud, skoro czasu nie dało się rozplątać niczym kłębka włóczki. Jej skóra zaczęła już nabierać szarawobiałego odcienia, mimo że w komórkach ciała wrzało jak w ulu. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zarówno w jej organach, jak i w kończynach wciąż jeszcze dużo się dzieje. Ludzie zawsze zakładali, że zwłoki są równie martwe jak zwalone drzewo albo pusty pień, całkowicie pozbawione świadomości. Ale przy pierwszej nadarzającej się okazji Leila oświadczyłaby, że dzieje się dokładnie na odwrót, ponieważ trup tętni życiem.

      Nie mogła uwierzyć, że raz na zawsze pożegnała się ze swoją śmiertelnością. Ledwie dzień wcześniej przemierzała dzielnicę Pera w towarzystwie swojego cienia sunącego ulicami nazwanymi na cześć dowódców wojskowych i tureckich bohaterów, ulicami sławiącymi mężczyzn. Jeszcze w tym tygodniu jej śmiech niósł się echem w niskich pomieszczeniach tawern Galaty i Kurtulush oraz w małych, dusznych spelunkach Tophane, które bez wyjątku nie pojawiały się w przewodnikach albo na mapach dla turystów. Stambuł, który znała Leila, nie był tym samym Stambułem, który Ministerstwo Turystyki chciało pokazywać obcokrajowcom.

      Zeszłej nocy zostawiła odciski palców na szklance po whisky i zapach perfum – Palomy Picasso, prezentu urodzinowego od jej przyjaciół – na jedwabnej apaszce, którą rzuciła na łóżko nieznajomego w apartamencie na ostatnim piętrze luksusowego hotelu. Wysoko na niebie srebrzył się wczorajszy księżyc, jasny i nieosiągalny, niczym resztki szczęśliwego wspomnienia. Wciąż należała do tego świata i nadal buzowało w niej życie; jak więc mogła być martwa? Jak mogła przestać istnieć, niczym sen, który bladnie w pierwszych promieniach słońca? Ledwie kilka godzin temu śpiewała, paliła, przeklinała, myślała… właściwie wciąż jeszcze myślała. To niesamowite, że jej umysł pracował na pełnych obrotach, nawet jeśli nikt nie mógł wiedzieć, jak długo jeszcze. Żałowała, że nie może wrócić i uświadomić wszystkich, że nieboszczyk nie umiera od razu, że tak naprawdę nie przestaje rozpamiętywać różnych spraw, wliczając własny koniec. Uznała, że ludzie byliby przerażeni, gdyby się o tym dowiedzieli. Ona z pewnością byłaby przerażona, gdyby jeszcze żyła. Czuła jednak, że to ważne, aby ich uświadomić.

      Leili zdawało się, że istoty ludzkie z ogromnym zniecierpliwieniem traktowały kamienie milowe własnej egzystencji. Zakładały na przykład, że automatycznie zostajesz żoną albo mężem w chwili, gdy powiesz sakramentalne „tak”. W rzeczywistości potrzeba było lat, aby nauczyć się funkcjonowania w małżeństwie. Podobnie społeczeństwo oczekiwało, że instynkt macierzyński – albo ojcowski – ujawni się w chwili, gdy człowiekowi urodzi się dziecko. Lecz w istocie ustalenie, jak być rodzicem – albo dajmy na to dziadkiem – mogło trochę potrwać. Tak samo sprawa wyglądała z emeryturą albo starością. Jak można było tak po prostu zmienić bieg w chwili, gdy wyszło się z biura, w którym spędziło się połowę życia i zmarnowało większość swoich marzeń? To nie takie proste. Leila znała emerytowanych nauczycieli, którzy budzili się o siódmej rano, brali prysznic i ubierali schludnie tylko po to, aby potem pogrążać się w depresji przy śniadaniu, kiedy to przypominali sobie, że nie mają już pracy. Nie odnaleźli się jeszcze w nowych okolicznościach.

      Być może ze śmiercią było podobnie. Ludzie sądzili, że stajesz się trupem w chwili, gdy wydasz ostatnie tchnienie. Ale wykonanie czystego cięcia było w tym przypadku zwyczajnie niemożliwe. Tak jak atramentową czerń od śnieżnej bieli dzieliły niezliczone odcienie, tak samo istniały miriady etapów tego stanu nazywanego wiecznym odpoczynkiem. Leila uznała, że jeśli między królestwami żywych i umarłych przebiegała granica, musiała być równie przepuszczalna jak piaskowiec.

      Czekała na wschód słońca. Wtedy z pewnością ktoś ją znajdzie i wyciągnie z tego obrzydliwego kubła. Zakładała, że ustalenie jej tożsamości nie zajmie władzom wiele czasu. Wystarczy, że zlokalizują jej akta. Przez lata przeszukiwali ją,


Скачать книгу