10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie. Elif Shafak

10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie - Elif Shafak


Скачать книгу
więcej, ponieważ mieli w zwyczaju zwięźle ujmować skomplikowane sprawy, które ich przerażały. Ale akuszerka wierzyła, że niektóre dzieci po prostu postanawiały nie kosztować życia, jakby wiedziały o czekającym je znoju i wolały go uniknąć. Tchórzyły czy wykazywały się mądrością na miarę samego Salomona? Któż to mógł wiedzieć?

      – Przynieś mi sól – poleciła akuszerka sąsiadce.

      Równie dobrze mogłaby wykorzystać śnieg – gdyby tylko na dworze leżało wystarczająco dużo świeżego puchu. W przeszłości zanurzała liczne noworodki w nieskazitelnie białych zaspach, aby po chwili wyciągnąć je we właściwym momencie. Szok wywołany zimnem rozwierał im płuca, przyspieszał krążenie, wzmacniał odporność. Wszystkie te dzieci bez wyjątku wyrastały na silnych dorosłych.

      Wkrótce sąsiadki wróciły z dużą plastikową miską i workiem soli kamiennej. Akuszerka troskliwie ułożyła niemowlę na środku miski i zaczęła nacierać jego skórę płatkami soli. Kiedy dziecko przestanie pachnieć jak jeden z aniołów, te będą musiały je wypuścić. Na zewnątrz w wyższych gałęziach topoli rozległ się ptasi trel, sądząc po dźwięku, modrosójki błękitnej. Samotna wrona zakrakała, wzlatując do słońca. Wszystko przemawiało we własnym języku – także wiatr i trawa. Wszystko poza tym dzieckiem.

      – Może jest niema – zasugerowała Binnaz.

      Akuszerka uniosła brwi.

      – Cierpliwości.

      Jak na komendę dziecko zakasłało. Był to terkotliwy, gardłowy dźwięk. Dziewczynka musiała połknąć kawałek soli i poczuć w ustach ostry, zaskakujący smak. Czerwieniąc się intensywnie, cmoknęła usteczkami i wykrzywiła twarzyczkę, ale nadal odmawiała wydania dźwięku. Jak uparta, jak niebezpiecznie zbuntowana była jej dusza. Zwykłe natarcie solą nie wystarczyło. Dlatego też akuszerka podjęła decyzję. Postanowiła spróbować innej metody.

      – Przynieście mi więcej soli.

      Ponieważ w domu nie było więcej soli kamiennej, musiała zadowolić się stołową. Zrobiła zagłębienie na środku usypanej kupki i ułożyła tam dziecko, które potem przysypała białymi kryształkami, głowę zostawiając na koniec.

      – A jeśli się udusi? – zapytała Binnaz.

      – Nie przejmuj się. Dzieci potrafią wstrzymywać oddech znacznie dłużej niż my.

      – Ale skąd będziesz wiedziała, kiedy ją stamtąd wyjąć?

      – Cicho. Słuchaj – powiedziała staruszka, kładąc palec na jej spierzchniętych ustach.

      Pod warstwą soli dziewczynka otworzyła oczy i wbiła wzrok w mleczną nicość. Poczuła się samotna, ale była przyzwyczajona do samotności. Zwinęła się w kłębek, tak jak robiła to przez ostatnie miesiące, i uzbroiła w cierpliwość.

      Instynkt jej podpowiadał: „Tak mi tu dobrze. Nie wyjdę na zewnątrz kolejny raz”.

      Jej serce protestowało: „Nie mów głupot. Po co tkwić w miejscu, w którym nic się nie dzieje? To nudne”.

      „Po co opuszczać miejsce, w którym nic się nie dzieje? Tu jest bezpiecznie” – nalegał instynkt.

      Oszołomiony trwającym sporem noworodek czekał. Minęła kolejna pełna minuta. Pustka zawirowała i rozbryzgała się wokół niego, obmywając jego palce u nóg i u rąk.

      „Nawet jeśli sądzisz, że tu jest bezpiecznie, to nie oznacza, że to dla ciebie odpowiednie miejsce” – kontynuowało serce. „Czasem miejsce, w którym czujesz się najbezpieczniej, jest dla ciebie najmniej odpowiednie”.

      W końcu dziecko podjęło decyzję. Postanowiło posłuchać serca – tego samego, które miało okazać się niebywałym awanturnikiem. Chętne wyjść i odkryć świat, mimo jego niebezpieczeństw i trudności, otworzyło usta, gotowe wydać dźwięk – ale prawie natychmiast sól wpadła mu do gardła i zatkała nos.

      Bez chwili zwłoki akuszerka szybko i wprawnie wsunęła ręce do miski i wyciągnęła dziecko. Pokój wypełniło głośne, przerażone zawodzenie. Wszystkie cztery kobiety uśmiechnęły się z ulgą.

      – Dobra dziewczynka – pochwaliła akuszerka. – Czemu tak długo? Płacz, kochana. Nigdy nie wstydź się łez. Płacz, a wszyscy będą wiedzieli, że żyjesz.

      Staruszka owinęła małą w szal i ponownie ją obwąchała. Urzekający, nieziemski zapach się ulotnił, pozostawiając jedynie ledwie wyczuwalną woń. Z czasem ona także miała zniknąć – choć akuszerka znała kilka osób, które mimo zaawansowanego wieku wciąż roztaczały aromat raju. Nie czuła jednak potrzeby, aby dzielić się tą informacją. Wspięła się na palce i położyła dziecko na łóżku, przy matce.

      Binnaz rozciągnęła usta w uśmiechu, czując trzepotanie w sercu. Dotknęła paluszków u stóp swojej córki przez jedwabną tkaninę – idealnych, ślicznych i zatrważająco delikatnych. Czule ujęła jej loki, jakby nabierała w dłonie wody święconej. Przez moment czuła się szczęśliwa, kompletna.

      – Nie ma dołeczków – powiedziała i zachichotała pod nosem.

      – Zawołać twojego męża? – zapytała jedna z sąsiadek.

      Także i to zdanie było brzemienne w niedopowiedzenia. Suzan na pewno zdążyła donieść Harounowi, że dziecko przyszło na świat. Dlaczego więc nie przybiegł? Najwyraźniej odwlekł ten moment, aby porozmawiać ze swoją pierwszą żoną i uciszyć jej obawy. Uznał to za priorytet.

      Cień przemknął po twarzy Binnaz.

      – Tak, zawołajcie go.

      Nie było takiej potrzeby, ponieważ kilka sekund później Haroun, niezdarny, przygarbiony, wyłonił się z cienia na światło dnia. Miał pasmo siwiejących włosów, które nadawało mu wygląd roztargnionego myśliciela, majestatyczny nos o wąskich nozdrzach, szeroką, gładko ogoloną twarz i brązowe oczy o opadających kącikach, lśniące dumą. Z uśmiechem podszedł do łóżka. Spojrzał na dziecko, na swoją drugą żonę, na akuszerkę, na pierwszą żonę i w końcu wzniósł oczy ku niebiosom.

      – Allachu, dziękuję ci, mój Panie. Wysłuchałeś moich modlitw.

      – To dziewczynka – poinformowała go cicho Binnaz, na wypadek gdyby nie zdawał sobie z tego sprawy.

      – Wiem. Następny będzie chłopiec. Nazwiemy go Tarkan. – Palcem wskazującym pogładził czoło dziecka, równie gładkie i ciepłe jak jego ulubiony amulet, pocierany zbyt wiele razy. – Jest zdrowa i to się liczy. Przez cały czas się modliłem. Przemówiłem do Wszechmogącego: „Jeśli pozwolisz temu dziecku żyć, nie wypiję już ani kropli. Ani jednej kropli!”. I miłosierny Allach wysłuchał mojego błagania. To dziecko nie jest moje, podobnie jak nie jest twoje.

      Binnaz zwróciła ku niemu oczy, w których malowało się zaskoczenie. Nagle zawładnęło nią złe przeczucie. Przypominała dzikie zwierzę, które – choć za późno – wyczuło, że lada moment wpadnie w sidła. Zerknęła na Suzan, która stała w wejściu, zaciskając usta tak mocno, że prawie zbielały; milcząca i nieruchoma, jeśli nie liczyć niecierpliwego stukania stopą. Coś w jej postawie sugerowało, że była podekscytowana, a nawet uszczęśliwiona.

      – To dziecko należy do Boga – oznajmił Haroun.

      – Tak jak wszystkie dzieci – mruknęła akuszerka.

      Nie bacząc na jej słowa, Haroun ujął dłoń swojej młodszej żony i spojrzał jej prosto w oczy.

      – Oddamy to dziecko Suzan.

      – Co ty wygadujesz? – wychrypiała Binnaz głosem, który wydał jej się drewniany i odległy, zupełnie obcy.

      – Pozwól Suzan ją wychować. Świetnie się spisze. Ty i ja będziemy mieli więcej dzieci.

      – Nie!

      – Nie


Скачать книгу