10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie. Elif Shafak

10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie - Elif Shafak


Скачать книгу
korytarzach w pozłacanych niszach kryły się kaganki, świece łojowe i inne dekoracyjne efemerydy. Dywany z frędzlami ciągnęły się przez całą długość desek podłogowych – afgańskie, perskie, kurdyjskie i tureckie, w każdym możliwym odcieniu i wzorze. Leila niespiesznie przemierzała kolejne pokoje i przyciskała do piersi różne przedmioty, aby poczuć ich fakturę, czasem kłującą, a czasem gładką, niczym niewidomy zdany na zmysł dotyku. Niektóre części domu były zagracone do granic możliwości, ale – co dziwne – nawet tam Leila wyczuwała jakiś niedostatek. W głównym salonie wysoki zegar szafkowy, którego miedziane wahadło poruszało się tam i z powrotem, wybijał kolejne godziny zbyt głośno, zbyt pogodnie. Często Leila czuła drapanie w gardle i martwiła się, że mogła nawdychać się kurzu z dawnych czasów – nawet jeśli wiedziała, że każdy przedmiot był czyszczony, nabłyszczany i polerowany z religijną nabożnością. Codziennie przychodziła gosposia, a raz w tygodniu urządzano „wielkie sprzątanie”. Na rozpoczęcie i zakończenie każdej pory roku sprzątano nawet jeszcze dokładniej. I jeśli cokolwiek zostało przeoczone, istniała pewność, że ciocia Binnaz dostrzeże to i wyszoruje sodą oczyszczoną, napędzana pedanterią w imię tego, co nazywała „bielszym od bieli”.

      Matka wyjaśniła, że dawniej dom należał do armeńskiego lekarza i jego żony. Mieli sześć córek, które bez wyjątku uwielbiały śpiewać, a ich głosy miały rozpiętość od bardzo niskich do bardzo wysokich. Lekarz cieszył się popularnością, a niekiedy zapraszał do siebie swoich pacjentów i pozwalał im spędzać czas z jego rodziną. Nader przekonany, że muzyka potrafi zagoić nawet najgłębsze rany ludzkiej duszy, każdego ze swoich pacjentów skłaniał do gry na dowolnie wybranym instrumencie, niezależnie od talentu. Kiedy grali – niektórzy bardzo marnie – córki lekarza śpiewały unisono, a cały dom kołysał się jak tratwa na wzburzonym morzu. Wszystko to działo się przed wybuchem pierwszej wojny światowej. Zaraz potem cała rodzina zniknęła, tak po prostu. Zostawiła cały swój dobytek. Przez pewien czas Leila nie potrafiła zrozumieć, dokąd udali się ci ludzie i dlaczego nie wrócili. Co się z nimi stało – z lekarzem i jego bliskimi, i z tymi wszystkimi instrumentami, które dawniej były drzewami, potężnymi i strzelistymi.

      Dziadek Harouna, Mahmoud, wpływowy kurdyjski ağa, wprowadził się tam później ze swoimi krewnymi. Dom otrzymał od otomańskiego rządu w nagrodę za rolę, którą odegrał w deportacji Armeńczyków z regionu. Śmiały, oddany, bez wahania wykonywał rozkazy ze Stambułu. Jeśli władze uznały konkretnych ludzi za zdrajców i poleciły wysłać ich w pustynne warunki Dajr az-Zaur, gdzie przetrwać mogła ledwie garstka, tak właśnie musiało być – nawet jeśli chodziło o dobrych sąsiadów czy starych przyjaciół. I gdy w ten oto sposób dowiódł swojej lojalności krajowi, Mahmoud stał się ważnym człowiekiem; autochtoni podziwiali idealną symetrię jego wąsów, błysk jego czarnych, skórzanych butów, majestatyczność jego głosu. Szanowali go tak, jak szanowało się okrutnych i potężnych ludzi od zarania dziejów – z mnóstwem strachu i bez krztyny miłości.

      Mahmoud polecił, aby zachować wszystko, co znajdowało się w domu, i przez pewien czas nic nie uległo zmianie. Krążyły jednak plotki, że tuż przed opuszczeniem miasta Armeńczycy, którzy nie zdołali zabrać ze sobą dobytku, ukryli gdzieś dzbany pełne monet i skrzynie z rubinami. Wkrótce Mahmoud i jego krewni zaczęli kopać – w ogrodzie, na dziedzińcu, w piwnicach… Nie zostawili ani centymetra niewzruszonej ziemi. Ponieważ niczego nie znaleźli, zaczęli rozbijać ściany, całkowicie ignorując fakt, że nawet jeśli znajdą skarb, nie będzie on należał do nich. Kiedy w końcu się poddali, dom przypominał kupę gruzu i wymagał gruntownej renowacji. Leila wiedziała, że jej ojciec, który jako chłopiec był świadkiem tego szaleństwa, nadal wierzył w historię o ukrytej szkatule złota, o niewypowiedzianych bogactwach w zasięgu ręki. Były takie noce, kiedy zamykała oczy i odpływała do świata snów, gdzie widziała klejnoty lśniące w oddali niczym robaczki świętojańskie nad letnią łąką.

      Nie żeby Leila interesowała się pieniędzmi w tak młodym wieku. Znacznie bardziej wolała nosić w kieszeni baton czekoladowy z orzechami laskowymi albo kawałek gumy do żucia Zambo, na której opakowaniu widniał obrazek przedstawiający czarną kobietę z ogromnymi kołami w uszach. Ojciec zamawiał dla niej te delicje aż ze Stambułu. W mniemaniu dziewczynki wszystko, co nowe i interesujące, znajdowało się właśnie w Stambule. Z ukłuciem zazdrości myślała o tym mieście cudów i osobliwości. W tajemnicy przed wszystkimi obiecała sobie, że pewnego dnia się tam wybierze – pielęgnowała ten sekret, ukrywając go przed światem niczym ostryga swoją perłę.

      Leila lubiła częstować herbatą swoje lalki, obserwować pstrągi pływające w zimnych strumieniach i wpatrywać się we wzory na dywanach tak długo, aż budziły się do życia; ale przede wszystkim uwielbiała tańczyć. Marzyła, żeby pewnego dnia zostać sławną tancerką brzucha. Ta fantazja zatrwożyłaby jej ojca, gdyby wiedział, ile uwagi poświęciła każdemu detalowi: błyszczącym cekinom, chustom z monetami, klikającym saggatom, potrząsaniu i kręceniu biodrami do taktu wybijanego na bębnie kielichowym – darbuce, czarowaniu publiczności miarowo narastającym klaskaniem synchronicznym, obracaniu się i wirowaniu podczas ekscytującego finału. Na samą myśl o tym szybciej biło jej serce. Ale zawsze powtarzał, że taniec to jedna ze starych jak świat i niezliczonych taktyk Szatana mających sprowadzić ludzi na złą drogę. Mocnymi perfumami i lśniącymi błyskotkami diabeł najpierw uwodził kobiety, słabe i emocjonalne stworzenia, a potem za ich pośrednictwem zwabiał mężczyzn w swoje sidła.

      Jako rozchwytywany krawiec baba tworzył modne stroje alla franga dla pań – rozkloszowane sukienki, dopasowane sukienki, spódnice z koła, bluzki z okrągłymi kołnierzykami, koszulki wiązane na szyi, spodnie trzy czwarte. Żony oficerów wojskowych, urzędników państwowych, inspektorów granicznych, inżynierów kolejowych i handlarzy przypraw należały do jego stałej klienteli. Sprzedawał również pokaźną kolekcję kapeluszy, rękawiczek i beretów – stylowych, jedwabnych produktów, których nigdy nie pozwoliłby nosić członkom własnej rodziny.

      Ponieważ ojciec sprzeciwiał się tańcowi, nie pochwalała go także matka – która jednak, jak zauważyła Leila, była skłonna do ustępstw, kiedy nikt nie patrzył. Matka stawała się całkiem inną osobą, kiedy spędzały czas tylko we dwie. Pozwalała Leili rozplatać, czesać i zaplatać jej barwione henną na czerwono włosy, wcierać krem nawilżający w jej pomarszczoną twarz i nakładać wazelinę wymieszaną z pyłem węglowym na jej rzęsy, aby je przyciemnić. Nie szczędziła jej uścisków i pochwał, robiła dla niej jaskrawe pompony w kolorach tęczy, nawlekała kasztany na kawałki sznurka i grała z nią w karty – ale żadnej z tych rzeczy nie robiła w obecności osób trzecich. Wyjątkowo powściągliwie zachowywała się przy cioci Binnaz.

      – Jeśli twoja ciotka zobaczy, jak dobrze się razem bawimy, zrobi jej się przykro – tłumaczyła matka. – Nie powinnaś całować mnie na jej oczach.

      – Ale dlaczego?

      – Bo nigdy nie miała dzieci. Nie chcemy złamać jej serca, prawda?

      – To nic takiego, mamusiu. Mogę całować was obie.

      Matka wyciągnęła papierosa.

      – Nie zapominaj, moja droga, że twoja ciotka ma nie po kolei w głowie. Podobno po matce. Mają to we krwi. Dziedziczą szaleństwo. Najwyraźniej pojawia się w każdym pokoleniu. Musimy bardzo uważać, żeby jej nie rozstroić.

      Rozstrojona ciocia często robiła sobie krzywdę. Wyrywała sobie garści włosów, drapała się po twarzy i skubała skórę tak długo, aż zaczynała krwawić. Matka mówiła, że tego dnia, gdy urodziła Leilę, ciocia, która czekała wtedy pod drzwiami, czy to z zazdrości, czy z jakiegoś innego kuriozalnego powodu, sama siebie uderzyła w twarz. Zapytana, dlaczego to zrobiła, odparła, że uliczny sprzedawca moreli rzucał w nią śnieżkami przez otwarte okno. Morele! W styczniu! Nic z tego nie miało sensu. Wszyscy martwili się o jej zdrowie psychiczne. Zarówno tej historii, jak i wielu innych, powtarzanych


Скачать книгу