10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie. Elif Shafak

10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie - Elif Shafak


Скачать книгу
nie brał cioci na serio. Czemu więc ona miałaby traktować ją inaczej? Komentarze cioci nie znaczyły więcej od kropli rosy na chłodnej trawie albo westchnień motyla.

      Dlatego też Leila postanowiła zapomnieć o tym, co usłyszała. Na pewno tak właśnie należało. Ale ziarno wątpliwości kiełkowało w jej umyśle. I chociaż jakaś jej cząstka pragnęła poznać prawdę, cała reszta nie była na to gotowa. Może nigdy nie miała być. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś między nimi zostało niedopowiedziane, niczym mętna wiadomość transmitowana na kiepskim paśmie radiowym – ciągi słów, które choć dostarczone, nie wyrażały nic sensownego.

      •

      Mniej więcej pół godziny później, trzymając łyżkę ociekającą woskiem, Leila siedziała w swoim zwykłym miejscu na dachu, z nogami spuszczonymi z gzymsu, dyndającymi niczym para długich kolczyków. Mimo że od tygodni nie padało, cegły sprawiały wrażenie śliskich. Poruszała się więc po nich ostrożnie, świadoma, że jeśli spadnie, to nawet jeśli nic sobie nie złamie, kości pogruchoce jej własna matka.

      Kiedy już Leila rozprawiła się ze smakołykiem, skoncentrowana niczym cyrkowy linoskoczek ruszyła wolno na odległy skraj dachu, gdzie rzadko się zapuszczała. Przystanęła w połowie drogi i już miała zawrócić, gdy wychwyciła jakiś dźwięk – cichy i stłumiony, przywodzący na myśl ćmę trzepoczącą w kloszu lampy. Po chwili ciem było już tysiąc, gdy ten dźwięk przybrał na sile. Zaciekawiona dziewczynka ruszyła w kierunku, z którego dobiegał. Właśnie tam, za stosem pudeł, w dużej drucianej klatce znalazła gołębie. Całe mnóstwo gołębi. Po obu stronach klatki stały miski pełne świeżej wody i jedzenia. Pod spodem leżały gazety, które gdzieniegdzie znaczyły ptasie odchody, ale poza tym wszystko wyglądało dość czysto. Ktoś musiał dobrze opiekować się ptakami.

      Zaśmiewając się, Leila klasnęła w dłonie. Wezbrała w niej fala czułości, która pieściła gardło niczym bąbelki jej ulubionego napoju, lemoniady gazoz. Poczuła wiele życzliwości dla swojej ciotki, pomimo – albo właśnie z powodu – jej ułomności. Ale to uczucie szybko ustąpiło miejsca dezorientacji. Jeśli ciocia Binnaz miała rację w sprawie gołębi, co jeszcze mogło okazać się prawdą? Co, jeśli rzeczywiście to ona była jej matką? W końcu obie zachowywały się równie bezceremonialnie, obie miały zadarte nosy i obie kichały zaraz po przebudzeniu, jakby cierpiały na alergię na pierwszy promień słońca. Łączył je również przedziwny nawyk gwizdania przy smarowaniu tostów masłem albo dżemem i wypluwania pestek zjadanych winogron czy skórek pomidorów. Próbowała ustalić, co jeszcze miały ze sobą wspólnego, ale wciąż wracała do takiej oto myśli: przez wszystkie lata straszono ją opowieściami o zmyślonych Cyganach, którzy porywali małe dzieci i przemieniali je w żebraków z zapadniętymi oczami, ale może ludzie, których powinna się obawiać, mieszkali z nią pod jednym dachem? Może to właśnie oni wyrwali ją z ramion jej matki.

      Pierwszy raz zdołała zrobić mentalny krok w tył i z dystansu spojrzeć na siebie i swoją rodzinę, a to, co zobaczyła, wywołało w niej niepokój. Zawsze zakładała, że niczym nie różnili się od zwykłych rodzin, jakich pełno na świecie. Teraz straciła tę pewność. Co, jeśli było w nich coś innego – coś z gruntu złego? Nie całkiem rozumiała wówczas, że dzieciństwo nie kończy się w chwili, gdy ciało młodego człowieka zmienia się w okresie dojrzewania, ale wtedy, gdy umysł jest gotowy ocenić jego życie z perspektywy kogoś z zewnątrz.

      Leila zaczęła panikować. Kochała matkę i nie chciała źle o niej myśleć. Kochała też babę, nawet jeśli czasami wzbudzał w niej strach. Obejmując się, żeby dodać sobie otuchy, i gwałtownie nabierając powietrza, rozważała swoje kłopotliwe położenie. Nie wiedziała już, w co wierzyć ani który wybrać kierunek; jakby zabłądziła w lesie, a wijące się przed nią ścieżki podskakiwały i mnożyły się na jej oczach. Kto w całej rodzinie był bardziej wiarygodny: jej ojciec, matka czy ciotka? Leila rozejrzała się, jakby szukała odpowiedzi. Wszystko wyglądało tak samo. Ale wkrótce wszystko miało się zmienić.

      Kiedy cytryna i cukier traciły wyrazistość na jej języku, uczucia dziewczynki pogrążały się w chaosie. Po latach to właśnie ten moment miała uznać za znamienny, bo właśnie wtedy zrozumiała, że nie wszystko jest takie, jakie się wydaje. Tak jak kwaśny smak mógł kryć się pod warstwą słodyczy, albo vice versa, tak w każdym zdrowym umyśle czaił się obłęd, a w odmętach każdego szaleństwa połyskiwało ziarno przytomności.

      Dotąd dokładała starań, aby nie okazywać uczucia matce w obecności cioci. Odtąd miała ukrywać także swoją miłość do ciotki przed matką. Leila doszła do wniosku, że czułość zawsze musi pozostawać w ukryciu – że podobnych rzeczy nie ujawnia się w innych okolicznościach jak za zamkniętymi drzwiami, a potem nigdy się o nich nie rozmawia. To jedyna forma zażyłości, której nauczyła się od dorosłych, i ta nauka miała mieć dla niej poważne konsekwencje.

      Trzy minuty

      Minęły trzy minuty, odkąd stanęło serce Leili, i teraz przypomniała sobie kawę z kardamonem – mocną, intensywną, ciemną. Smak, który jej umysł zawsze kojarzył z ulicą domów publicznych w Stambule. Wydawało się dziwne, że właśnie to następowało bezpośrednio po wspomnieniach z dzieciństwa. Ale ludzka pamięć przypomina nocnego hulakę, który za dużo wypił i jakkolwiek by się starał, nie jest w stanie iść prosto. Zatacza się w labiryncie inwersji, często poruszając się otumaniającym zygzakiem, odporny na rozsądek i jednocześnie skłonny do upadków.

      Leila pamiętała zatem wrzesień tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego siódmego roku. Ślepa uliczka przy nabrzeżu, rzut kamieniem od Karaköy, nieopodal Złotego Rogu, ciągnąca się między rzędami licencjonowanych domów publicznych. W pobliżu znajdowały się: szkoła armeńska, kościół grecki, synagoga sefardyjska, zakon suficki, rosyjski kościół prawosławny – zapomniane szczątki przeszłości. Dzielnica ta, położona na terenie prosperującego dawniej portu handlowego oraz rozkwitającego ośrodka społeczności lewantyńskiej i żydowskiej, a później kołyska otomańskiego przemysłu bankowego i stoczniowego, obecnie była świadkiem zupełnie innego rodzaju transakcji. Stłumione wiadomości przekazywał wiatr, a pieniądze błyskawicznie przechodziły z rąk do rąk.

      W okolicy portu zawsze panował taki ścisk, że przechodnie musieli poruszać się bokiem niczym kraby. Młode kobiety w minispódniczkach trzymały się za ręce. Kierowcy zaczepiali je z okien samochodów; praktykanci z kawiarni pędzili tam i z powrotem, niosąc tace wyładowane małymi szklaneczkami; turyści uginający się pod ciężarem swoich plecaków rozglądali się dookoła, jakby dopiero co się obudzili; młodzi pucybuci stukali szczotkami o swoje miedziane pudełka, ozdobione zdjęciami aktorek – skromnymi na widoku, nagimi w środku. Sprzedawcy obierali kwaszone ogórki, wyciskali z nich świeży sok, prażyli soczewicę i przekrzykiwali się, podczas gdy kierujący pojazdami trąbili bez najmniejszego powodu. Zapach tytoniu, potu, perfum, smażonego jedzenia i sporadycznie, lecz nielegalnie palonych skrętów mieszał się ze słonym morskim powietrzem.

      Boczne uliczki i zaułki przypominały papierowe rzeki. Plakaty socjalistów, komunistów i anarchistów oblepiały mury, zachęcając proletariat i chłopstwo do udziału w zbliżającej się rewolucji. Tu i ówdzie plakaty zostały pocięte i zniszczone skrajnie prawicowymi sloganami, którym towarzyszył wykonany sprayem symbol wyjącego wilka w księżycu. Zamiatacze ulic z wysłużonymi miotłami i strapionymi minami zbierali śmieci, a ich zapał osłabiała świadomość, że gdy tylko się odwrócą, z nieba spadnie deszcz nowych ulotek.

      Kilka minut piechotą od nabrzeża, zaraz za stromym zejściem, ciągnęła się ulica domów publicznych. Żelazna brama, której przydałaby się świeża warstwa farby, oddzielała to miejsce od świata zewnętrznego. Pilnowało jej kilku policjantów, którzy zmieniali się co osiem godzin. Niektórzy z nich wyraźnie nie znosili swojej pracy; gardzili tą cieszącą się złą sławą ulicą oraz każdym, kto po niej kroczył, zarówno kobietami, jak i mężczyznami.


Скачать книгу