10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie. Elif Shafak

10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie - Elif Shafak


Скачать книгу
sztuki. Popularni uczniowie walczyli między sobą o role tureckich bohaterów wojennych, podczas gdy reszta klasy wcielała się w grecką armię. Ale Osmanowi nie przeszkadzało bycie greckim żołnierzem – wystarczyło szybko umrzeć i do końca sztuki leżeć nieruchomo na podłodze. Przeszkadzało mu natomiast nieustanne prześladowanie i dokuczliwości, których doświadczał każdego dnia. Wszystko zaczęło się w dniu, gdy jeden z chłopaków przyłapał go z bosymi stopami i zauważył jego pomalowane paznokcie. „Z Osmana jest niezła panienka!” Kiedy już raz do człowieka przylgnęła taka łatka, równie dobrze mógł każdego dnia rano wchodzić do sali z tarczą wymalowaną na czole.

      Jako majętni posiadacze ziemscy, jego rodzice mogli pozwolić sobie na to, aby posłać dzieci do lepszych szkół, ale ojciec, nieufny wobec miasta i jego mieszkańców, wolał, żeby uczyły się pracy na roli. Osman znał nazwy roślin i ziół tak, jak jego rówieśnicy z miasta znali nazwiska piosenkarzy pop i gwiazd filmowych. Życie upływało przewidywalnie i spokojnie, przypominając solidny łańcuch przyczyn i skutków: nastroje ludzi zależały od ilości zarobionych pieniędzy, ilość zarobionych pieniędzy zależała od zbiorów, zbiory zależały od pogody, a pogoda była w rękach Allacha, który z kolei nie potrzebował nikogo. Osman tylko raz przerwał ten cykl, kiedy musiał odbyć obowiązkową służbę wojskową. W wojsku nauczył się, jak wyczyścić karabin i wrzucić granat na dach – miał jednak nadzieję, że te umiejętności nigdy mu się nie przydadzą. Każdej nocy w dormitorium, które dzielił z czterdziestoma trzema innymi żołnierzami, marzył o wskrzeszeniu swojej gry cieni, nie miał jednak do dyspozycji pustej ściany ani uroczego kaganka.

      Po powrocie zastał swoją rodzinę dokładnie w takim stanie, w jakim ją zostawił. Ale w nim dokonała się przemiana. Zawsze wiedział, że w środku jest kobietą. Jednak dopiero gehenna służby wojskowej przygnębiła jego duszę do tego stopnia, że – o dziwo – poczuł się ośmielony do życia w zgodzie ze sobą. Traf chciał, że mniej więcej w tym samym czasie jego matka uznała, że powinien się ożenić i dać jej wnuki, nawet jeśli miała ich już na pęczki. Mimo jego sprzeciwów rzuciła się w wir poszukiwań odpowiedniej żony dla syna.

      W dniu ślubu, kiedy goście klaskali przy akompaniamencie muzyków grających na bębnach, a młoda oblubienica czekała w pokoju na piętrze, w luźno przepasanym szlafroku, Osman postanowił się ulotnić. Wysoko w górze niosło się pohukiwanie puchacza i zawodzenie kulona, dźwięki znane mu tak dobrze jak jego własny oddech. Mozolnie pokonał dwadzieścia kilometrów dzielących go od najbliższej stacji i wskoczył do pierwszego pociągu do Stambułu, aby już nigdy stamtąd nie wrócić. Na początku spał pod gołym niebem i pracował jako masażysta w łaźni z niskim poziomem higieny i jeszcze marniejszą reputacją. Wkrótce zaczął czyścić toalety na dworcu kolejowym Haydarpaşa. Właśnie w tej ostatniej pracy Osman wyrobił sobie większość opinii o jemu podobnych istotach ludzkich. Nikt nie powinien próbować rozprawiać o naturze ludzkości, jeśli nie przepracował kilku tygodni w toalecie publicznej i nie widział tego, co robili tam ludzie, tylko dlatego, że mogli – a mogli zniszczyć wąż na ścianie, połamać klamki, namalować wszędzie paskudne graffiti, obsikać ręczniki do rąk i zostawić każdy rodzaj brudu i gnoju wszędzie dookoła ze świadomością, że ktoś będzie to musiał później posprzątać.

      Nie tak wyobrażał sobie to miasto i nie z takimi ludźmi pragnął przemierzać drogi i bezdroża. Ale tylko tutaj, w Stambule, mógł dopasować swój wygląd zewnętrzny do osoby, którą czuł się w środku, dlatego został i przetrwał.

      Już nie jako Osman. Została tylko Nalan, a ona nie miała dokąd wracać.

      Cztery minuty

      Cztery minuty po tym, jak jej serce przestało bić, ulotne wspomnienie wydostało się z odmętów pamięci Leili, przywołując zapach i smak arbuza.

      Sierpień tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego trzeciego roku. Zdaniem matki najgorętsze lato od dekad. Leila rozmyślała nad koncepcją dekady. Jak to długo? Pojęcie czasu wyślizgiwało się jej z rąk niczym jedwabne wstążki. Miesiąc wcześniej wojna koreańska dobiegła końca i brat cioci bezpiecznie wrócił do swojej wioski. Ale ciocia miała teraz inne zmartwienia. W przeciwieństwie do poprzedniej, obecna ciąża przebiegała prawidłowo, przy czym powodowała złe samopoczucie dniem i nocą. Targana potwornymi mdłościami ciocia z trudem zatrzymywała jedzenie w żołądku. Upał tylko pogarszał sytuację. Baba zasugerował, żeby wybrali się na wakacje. Gdzieś nad Morze Śródziemne, żeby zmienić klimat. Zaprosił również swojego brata i siostrę z ich rodzinami.

      Stłoczeni w minibusie podróżowali do wioski rybackiej na południowo-wschodnim wybrzeżu. W sumie było ich dwanaścioro. Zajmujący miejsce obok kierowcy wuj, po którego twarzy radośnie tańczyły promienie słońca, opowiadał im zabawne historie o swoich studenckich czasach, a kiedy wyczerpał zapas anegdot, zaczął śpiewać pieśni patriotyczne, zachęcając pozostałych, aby dołączyli. Nawet baba usłuchał.

      Wuj był szczupły i wysoki. Miał krótko przystrzyżone włosy i niebiesko-szare oczy z długimi rzęsami wywiniętymi na końcach. Był przystojny, jak twierdzili wszyscy bez wyjątku, i widać było, jak ukształtowały go komplementy, których wysłuchiwał przez całe życie. Zachowywał się ze swobodą, której wyraźnie brakowało pozostałym członkom rodziny.

      – Tylko patrzcie na nas, na mocarną rodzinę Akarsu w drodze! Moglibyśmy stworzyć własną drużynę piłkarską – oznajmił właśnie wuj.

      Leila, która siedziała z tyłu z matką, wykrzyknęła:

      – Do tego potrzeba jedenastu, a nie dwunastu zawodników!

      – Naprawdę? – odparł wuj, zerkając przez ramię. – W takim razie my będziemy zawodnikami, a ty menadżerem. Wydawaj nam polecenia, każ nam robić wszystko, co zechcesz. Jesteśmy do twoich usług, o pani.

      Leila promieniała, zachwycona wizją szefowania choć ten jeden raz. Przez resztę podróży wuj ochoczo odgrywał swoją rolę. Na każdym przystanku otwierał dla niej drzwi, przynosił jej napoje i herbatniki, a po drobnym deszczu, który spadł po południu, przeniósł ją nad kałużą na drodze, żeby nie pobrudziła sobie butów.

      – Ona jest menadżerem drużyny piłkarskiej czy królową Saby? – zapytał baba, przyglądając się temu z boku.

      – Menadżerem naszej drużyny piłkarskiej i królową mojego serca – odparł wuj.

      Na te słowa wszyscy się uśmiechnęli.

      Ta długa podróż ciągnęła się w ślimaczym tempie. Kierowca ćmił ręcznie skręcane papierosy, a cienka smuga dymu wiła się wokół niego, delikatnie kreśląc nieczytelne, pisane kursywą wiadomości nad jego głową. Na dworze słońce prażyło bez litości. W busie powietrze było zatęchłe, duszne. Leila trzymała dłonie pod udami, chcąc uchronić się przed poparzeniem o rozgrzaną tkaninę winylową, ale po jakimś czasie zmęczona próbowaniem dała za wygraną. Żałowała, że nie włożyła długiej sukienki albo luźnego szalwaru zamiast bawełnianych szortów. Na szczęście pamiętała, żeby zabrać słomkowy kapelusz, ozdobiony z jednej strony jasnoczerwonymi wiśniami, które wyglądały wyjątkowo apetycznie.

      – Zamieńmy się nakryciami głowy – zaproponował wuj. Sam nosił białą fedorę z wąskim rondem, która choć nieco znoszona, bardzo mu pasowała.

      – Tak, zróbmy to!

      Po zmroku, w nowym kapeluszu na głowie, Leila obserwowała rozmytą autostradę za szybą. Światła przejeżdżających samochodów przypominały jej srebrzyste, śluzowate ślady, które ślimaki zostawiały w ogrodzie. Z dala od drogi płonęły latarnie miasteczek, przycupniętych tu i ówdzie skupisk domów, zarysów meczetów i minaretów. Dziewczynka zastanawiała się, jakie rodziny tam mieszkały i jakie dzieci, jeśli w ogóle jakieś, patrzyły teraz na ich przejeżdżający bus, zastanawiając się, dokąd zmierzają. Zanim dotarli do celu późnym wieczorem, zmorzył ją sen. Spała, przyciskając fedorę do piersi,


Скачать книгу