Zbawiciel. Leszek Herman

Zbawiciel - Leszek Herman


Скачать книгу
kolejnego samochodu wyskoczyli, jeden po drugim, ubrani w czarne mundury żołnierze i z przewieszonymi przez ramię karabinami maszynowymi ustawili się wzdłuż drogi, rozglądając się czujnie dookoła.

      Kilka pierwszych prób oplecenia cysterny linami nie powiodło się, ale za którymś razem sznury zaczepiły się skutecznie. Mężczyźni w rybackich kombinezonach zaczęli przeciągać liny w kierunku jednej z ogromnych ciężarówek, na której zamocowany był niewielki hydrauliczny podnośnik. Operacja trwała ponad godzinę, ale w końcu stalowy kontener znalazł się na pace ciężarówki, a grupa żołnierzy szybko zamykała burty i naciągała plandekę na stalowy ruszt.

      Trzy pozostałe cysterny, które uwięzły w zamrożonych szuwarach przeciwległego brzegu, zostały podniesione przez kutry. Dochodziła dziesiąta, gdy ciężarówki, jedna za drugą, z basowym warkotem wysokoprężnych silników skierowały się w kierunku miasteczka, a drugi z kutrów znikał właśnie w porannej mgle, wciąż unoszącej się nad jeziorem.

      Rozdział 6

      poniedziałek 29 lipca

      Piotr, z łokciami na stole i głową wspartą na splecionych dłoniach, od dłuższego czasu siedział nieruchomo i wpatrywał się w swój monitor. Co jakiś czas fukał z wyraźną irytacją.

      Paulina w końcu nie wytrzymała, podniosła głowę znad rozłożonych na stole notatek i spojrzała na kolegę.

      – Co ty tam czytasz?

      – Widziałaś, co ta Ulka napisała? – spytał Piotr ściszonym głosem, nie odrywając wzroku od ekranu.

      – Co takiego napisała?

      – No jak to co? – Piotr rzucił Paulinie spojrzenie, w którym malowały się niedowierzanie i uraza. – O aferze w katedrze.

      – Ulka?

      – No Ulka. Przecież ona jest u nas kulturalno-kościołowa. Akurat była tam na koncercie. Widziała wszystko na własne oczy, a takie rzeczy wypisuje.

      Paulina, skupiona jeszcze przed chwilą nad swoim artykułem na temat korków w Szczecinie i przebudowy kolejnych ulic, dopiero po chwili przypomniała sobie, o czym przez cały weekend pisały wszystkie szczecińskie portale i strony na Facebooku.

      – A co napisała?

      Piotr obruszył się ponownie.

      – Zacytuję ci: „…gwałtowny wybuch przerwał podniosły religijny koncert” albo to: „Czy mamy do czynienia z kolejną próbą znieważenia wartości chrześcijańskich?”.

      – I co w tym niezwykłego? Przecież ktokolwiek to zrobił, taki właśnie efekt chciał osiągnąć.

      Piotr spojrzał na Paulinę i wydął usta.

      – I uważasz, że powinniśmy pisać o tym w taki sposób? Jeszcze jeden cytat w takim razie: „Pojawiły się spekulacje na temat ekoterroryzmu”.

      Paulina obrzuciła spojrzeniem leżące przed nią wydruki rozmaitych dokumentów i wzruszyła ramionami.

      – To nie znaczy, że to jej zdanie.

      – Oj, nie broń jej! – Piotr pokręcił głową. – To dokładnie zdanie Ulki, tyle tylko, że wygodnie schowała się za bezosobową formą.

      Paulina westchnęła. Konflikt pomiędzy Ulką a Piotrem zaczął się niecały miesiąc temu, gdy w ferworze jakiejś redakcyjnej dyskusji palnęła coś o ekstremistach, którzy chcą zmusić wszystkich do przejścia na weganizm. Kontekstem rozmowy były zamieszki w Londynie, zorganizowane przez radykalny odłam angielskiej proekologicznej grupy Extinction Rebellion, starającej się zmusić rząd do ograniczenia przemysłowej produkcji żywności i krytykującej jego bezczynność w kwestii zmian klimatu. Kłótnia pomiędzy Piotrem a Urszulą osiągnęła taką temperaturę, że od tamtego czasu unikali ze sobą kontaktu.

      Piotr przesunął ze złością swój laptop i sięgnął po kubek z kawą.

      – Jeszcze tylko o tęczowej zarazie nie napisała – mruknął. – Ale to chyba wyłącznie przez ograniczoną ilość miejsca.

      – Nie musiała. – Paulina uśmiechnęła się pod nosem. – Kilka portali już to zrobiło. Ktoś nawet wygrzebał tę durnowatą historię gejbombera z Warszawy.

      – Czytałem. Natomiast o tym, w jaki sposób worek z materiałem wybuchowym znalazł się w zworniku sklepienia, Ulka oczywiście nie napisała. Tak się skupiła na swoich urażonych uczuciach religijnych, że praktycznie w jej artykule nie ma żadnych merytorycznych treści.

      – A ktoś coś o tym napisał? – Paulina odkleiła wzrok od klawiatury. – Słuchałam rzeczniczki prokuratury i policjantów, którzy mówili, że za wcześnie na jakiekolwiek teorie.

      – W katedrze trwa właśnie remont elewacji północnej, stoją przecież rusztowania. Dach też siłą rzeczy przebudowują. Ktoś mógł się dostać po rusztowaniu na strych i tamtędy wsunąć plecak.

      – W jaki sposób? Przecież w sklepieniu nie ma dziur.

      – A właśnie że bywają. Takie otwory, z których zwisają łańcuchy żyrandoli. Od biedy ktoś mógł przecisnąć przez nie plecak. W środku był zapalnik czasowy albo coś uruchamianego radiem.

      – Jeśli ktoś w nocy właził na rusztowania, to na pewno kamery go złapały. – Paulina zmierzyła Piotra bacznym spojrzeniem. – A skąd ty tyle wiesz o architekturze sakralnej?

      – Tam nie ma żadnych kamer. Na pewno ten ktoś zadbał, żeby nikt go nie rozpoznał. Nic nie wiem o architekturze sakralnej. Kiedyś w Anglii zwiedzałem taką wieżę i tam pokazywali, jak specjalnym kołowrotem opuszcza się żyrandol, żeby go umyć albo naprawić.

      Paulina uśmiechnęła się z aprobatą. Sama chyba widziała takie rozwiązania w jakimś zamku.

      – Ale skąd kwiaty? Co to może znaczyć? – Spojrzała pytająco na Piotra.

      Przez cały weekend wszystkie szczecińskie gazety o niczym innym nie pisały. Naczytała się rozmaitych teorii próbujących wyjaśnić znaczenie płatków kwiatów, które spadły ze sklepienia katedry. Od jakiegoś artystycznego happeningu począwszy, na ekoterroryzmie kończąc.

      – Może ktoś się dopiero odezwie – zawyrokował Piotr. – Wypuści jakiś mail do mediów. Gdybym ja to zrobił, to odczekałbym kilka dni, żeby wszystko się najpierw przewaliło w gazetach i dopiero wtedy bym napisał, czego chcę.

      – Te drobiny kwiatów siłą rzeczy kojarzą się z jakimiś ekotematami. Jak ktoś chciał narobić szumu, to trzeba mu przyznać, że wybrał naprawdę dobre miejsce.

      – Dlaczego właściwie nam nie dali tego tematu? – Piotr łypnął w kierunku przeszklenia oddzielającego gabinet naczelnego.

      – Bo Marcin czeka na powrót Pawła. On wcale nie ukrywa, że to zastępstwo mu nie pasuje – stwierdziła Paulina. – Robi wszystko po linii najmniejszego oporu. Ulka była w katedrze, więc najlepiej się nadawała do napisania artykułu na ten temat. Proste.

      Piotr westchnął.

      – Nigdy bym nie przypuszczał, że kiedyś zatęsknię za Pawłem. Myślałem, że po naszym artykule na temat promu i mafii od razu dostanę do podpisania umowę o pracę, a tu masz. Paweł wciąż na chorobowym, a ja dalej na śmieciówkach robię.

      Paulina chciała właśnie wspomnieć, że sama pracowała na umowę o dzieło przez dwa lata, ale przy wejściu zrobiło się nagle jakieś zamieszanie. Słychać było dochodzące zza drzwi głośne rozmowy, śmiech i w końcu stanęły otworem.

      A w nich pojawiła się uśmiechnięta od ucha do ucha Urszula. Przytrzymała drzwi wchodzącej za nią kobiecie. Kobieta była szczupła, żeby nie powiedzieć, chuda, miała proste jasne włosy, które opadały jej luźno na ramiona,


Скачать книгу