Gambit królowej. Уолтер Тевис
tam kilka drewnianych taboretów. Wzięła jeden z nich. W pobliżu nie było żywej duszy. Z biblioteki dobiegały krzyki gladiatorów, ale poza tym słyszała tylko własne kroki. Miała wrażenie, że są bardzo głośne.
Postawiła stołek pod okienkiem apteki. Kiedy się na niego wdrapała, jej twarz znalazła się na wysokości skobla z kłódką. Drewnianą ramę, w której tkwiła matowa szyba z wtopioną metalową siatką, pokrywała gruba warstwa białej farby. Beth obejrzała dokładnie śrubki przytrzymujące zamalowany skobel. Rowki były zalepione. Zmarszczyła brwi, serce przyspieszyło jej w piersi.
Tata, w tych rzadkich chwilach, kiedy był w domu i nie był pijany, lubił zajmować się drobnymi naprawami. Mieszkali w biednej części miasta, dom miał już swoje lata. Stolarkę pokrywała gruba warstwa farby. Kiedy miała pięć czy sześć lat, pomagała tacie odkręcać wielkim śrubokrętem stare wtyczki i kontakty. Dobrze jej to szło i tata ją pochwalił. Powiedział: „Szybko się uczysz, skarbie”. Była wniebowzięta. Ale kiedy rowek śrubki był zapchany farbą, tata mówił: „Poczekaj, najpierw tatuś ją przygotuje”, i robił coś takiego, że Beth pozostawało tylko wsunąć ostrze śrubokrętu i odkręcać. W jaki sposób usuwał farbę? I w którą stronę trzeba kręcić? Przestraszyła się, że nie da rady. To uczucie było tak gwałtowne, że niemal się zakrztusiła. Krzyki w Koloseum przeszły we wrzask, ekstatyczna muzyka zabrzmiała głośniej. Mogła zleźć ze stołka i wrócić na swoje miejsce.
Ale jeśli tak zrobi, nadal będzie się czuła tak jak teraz. W nocy będzie leżeć w łóżku z ohydnym smakiem w ustach, światło spod drzwi będzie razić ją w oczy, odgłosy z korytarza dudnić w uszach i nie zazna ulgi, nie zazna odprężenia. Uderzyła uchwytem śrubokrętu w główki śrubek. Nic się nie wydarzyło. Zacisnęła zęby i wytężyła umysł. Po chwili kiwnęła ponuro głową, chwyciła śrubokręt za rączkę i zaczęła kantem ostrza wydłubywać farbę. Tak jak to robił tata. Wparła stopy w stołek i naciskając obiema dłońmi, przeciągnęła ostrze wzdłuż rowka. Trochę farby odpadło i odsłonił się kawałek mosiądzu. Naciskała dalej i znów odpadło nieco farby. W końcu udało jej się złuszczyć spory płat i uzyskała dostęp do rowka.
Przełożyła narzędzie do prawej dłoni, wcisnęła ostrze w rowek i przekręciła w lewo, tak jak nauczył ją tata. Przypomniała sobie. Miała dobrą pamięć. Przekręciła z całej siły. Nic się nie wydarzyło. Wyjęła śrubokręt z rowka, chwyciła go obiema rękami i włożyła jeszcze raz. Skuliła ramiona i przekręciła tak mocno, że jej dłonie przeszył gwałtowny ból. Coś zgrzytnęło i śrubka drgnęła. Odkręcała ją do momentu, aż dało się ją wyjąć palcami, a potem schowała do kieszonki bluzki. Zabrała się do następnej śrubki. Część skobla, nad którą pracowała, powinna się trzymać na czterech śrubach – po jednej w każdym rogu – ale ktoś wkręcił tylko dwie. Zauważyła to kilka dni wcześniej podczas wydawania witamin, gdy jak co dzień sprawdzała, czy słój z zielonymi pigułkami stoi na swoim miejscu.
Schowała do kieszonki drugą śrubkę; metalowa płytka z uszkiem odpadła od drewna wraz z wielką kłódką. Skobel trzymał się na drugiej blaszce, przymocowanej śrubami do futryny. Szybko zrozumiała, że wystarczy odkręcić połowę skobla, a nie cały, jak myślała z początku.
Otworzyła okienko, odchylając się do tyłu, żeby jej nie uderzyło, i wsunęła głowę do środka. Nawet przy zgaszonym świetle widziała zarys słoja z tabletkami. Przełożyła przez okno ręce, wspięła się na palce i przepchnęła najdalej, jak mogła. Leżała brzuchem na parapecie. Wślizgiwała się do środka, dopóki jej stopy nie oderwały się od stołka. Ostra krawędź parapetu wrzynała się w jej ciało. Nie zwracając uwagi na ból, metodycznie, po kawałeczku przesuwała się dalej. Poczuła i jednocześnie usłyszała, że rozdziera się jej bluzka. To też zignorowała; w szafce przy łóżku miała drugą, będzie mogła się przebrać.
Jej dłonie dotknęły chłodnej, gładkiej powierzchni metalowego blatu. Był to wąski biały stolik, przy którym pan Fergussen wydawał lekarstwa. Przesunęła się jeszcze odrobinę do przodu i oparła całym ciężarem na rękach. Stały tam jakieś pudełka. Odsunęła je, żeby zrobić miejsce dla siebie. Teraz miała większą swobodę ruchu. Leżąc biodrami na parapecie i wykorzystując własny ciężar, przegięła się do przodu, a następnie zsunęła na stół – w ostatnim momencie skręciła ciało, żeby z niego nie spaść. Była w środku! Podeszła do słoja, który majaczył w ciemnościach na półce pod przeciwległą ścianą. Zdjęła szklaną przykrywkę, odłożyła ją ostrożnie i powoli wsunęła do środka obie ręce. Jej palce muskały twardą powierzchnię dziesiątek, setek pigułek. Wcisnęła ręce głębiej, zanurzając je po nadgarstki w tabletkach. Zaczerpnęła głęboko powietrza i wstrzymała oddech. W końcu go wypuściła, jednocześnie nabierając pełną garść tabletek. Bez liczenia włożyła je do buzi i przełykała, dopóki nie połknęła wszystkich.
Trzy garście pigułek wrzuciła do kieszeni spódnicy. Na ścianie po drugiej stronie okienka znajdował się podajnik papierowych kubeczków. Stojąc na palcach i przechylając się, mogła do niego dosięgnąć. Wzięła cztery kubeczki, tak jak postanowiła w nocy. Zaniosła je włożone jeden w drugi na stół, ustawiła w szereg i po kolei napełniła tabletkami. Cofnęła się o krok i przyjrzała słojowi. Poziom tabletek spadł prawie o połowę. Problem wydawał się nierozwiązywalny. Będzie musiała poczekać i zobaczyć, co się wydarzy.
Zostawiła kubeczki na stole i podeszła do drzwi, którymi pan Fergussen wchodził do apteki. Zamierzała otworzyć je od środka i zanieść kubeczki z tabletkami, po dwa naraz, do metalowej szafki przy łóżku. Miała tam prawie puste opakowanie po chusteczkach higienicznych, schowa w nim pigułki. Położy kilka chusteczek na wierzchu i ukryje pudełko na spodzie szafki pod czystą bielizną i skarpetkami.
Tylko że drzwi nie chciały się otworzyć. Były zamknięte na głucho. Obmacała gałkę i zasuwkę. Czuła gulę w przełyku, ręce zaczęły jej sztywnieć jak u trupa. To, co zaczęła podejrzewać, okazało się prawdą: drzwi nie można otworzyć bez klucza, nawet od środka. Nie uda jej się wydostać przez okienko z czterema papierowymi kubeczkami pełnymi tabletek.
Zdenerwowała się nie na żarty. Zauważą jej nieobecność na filmie. Fergussen zacznie jej szukać. Zepsuje się rzutnik, pan Fergussen przeprowadzi dzieci do sali dziennej, a ona tam będzie. Czuła się w potrzasku także w głębszym sensie – serce utknęło jej w gardle jak wtedy, kiedy zabrali ją z domu i zawieźli do sierocińca, kazali spać w jednym pomieszczeniu z dwudziestoma obcymi dziewczynkami i musiała przez całą noc słuchać różnych dźwięków, na swój sposób równie okropnych jak wrzaski w domu, gdy mama i tata kłócili się w jasno oświetlonej kuchni. Beth sypiała na rozkładanym tapczanie w salonie. Wówczas też czuła się w potrzasku i sztywniały jej ręce. Szeroka szpara pod drzwiami kuchni przepuszczała światło i gniewne słowa.
Przez moment stała bez ruchu z dłonią na gałce drzwi, oddychając płytko. Po chwili serce odzyskało prawie normalny rytm i powróciło czucie w rękach. Mogła przecież wydostać się przez okienko. Miała pełną kieszeń tabletek. Mogła zostawić papierowe kubeczki na białym metalowym stole, wejść na taboret i wyjąć je po jednym przez okno. Zwizualizowała to sobie jak pozycję na szachownicy.
Przeniosła kubki z pigułkami na stół. Powoli spłynął na nią głęboki spokój, tak jak wtedy, kiedy w liceum uświadomiła sobie, że jest nie do pobicia. Odstawiła czwarty kubeczek i zerknęła za siebie, na słój. Fergussen zorientuje się, że ktoś ukradł tabletki. Nie da się tego ukryć. Tata mawiał czasem „raz kozie śmierć”.
Przestawiła słój na stół, wsypała do niego zawartość kubeczków i cofnęła się o krok, żeby sprawdzić, jak to wygląda. Z łatwością da się go wyjąć przez okno. Wiedziała nawet, gdzie go schowa – na półce w nieużywanym schowku woźnego w sypialni dziewcząt. Stało tam stare ocynkowane wiadro, słój doskonale się w nim zmieści. W schowku była też