Drogi Martinie. Nick Stone
lubi powtarzać mama.
Pewnie, dorastałem w niebezpiecznej dzielnicy, ale wiem, że jestem porządnym facetem, Martinie. Myślałem sobie, że jeśli postaram się być uczciwym członkiem społeczeństwa, to rzeczy, z którymi muszą borykać się TAMCI czarni, będą mnie omijały. Wiesz, co mam na myśli? Naprawdę niełatwo pogodzić się z tym, że byłem w błędzie.
Teraz bez przerwy nachodzi mnie pytanie: „Jak potoczyłaby się ta sprawa, gdybym nie był czarny?”. Wiem, że gliniarz zareagował na podstawie tego, co zobaczył (a prawdopodobnie mógł wyciągnąć pochopne wnioski), niemniej jeszcze nigdy nie zostałem wystawiony na taką próbę charakteru.
Miniona noc mnie odmieniła. Nie chcę łazić dookoła wkurzony i szukać dziury w całym, ale wiem, że nie mogę dłużej udawać, że wszystko jest okej. Minęły czasy osobnych kraników z wodą dla „kolorowych”, a dyskryminacja jest ponoć bezprawna, lecz skoro ktoś może zmusić mnie do siedzenia na betonie w za ciasnych kajdankach, pomimo że nie zrobiłem nic złego, to najwidoczniej jednak coś jest na rzeczy. Ta równość, o której wszyscy mówią, wcale nie obowiązuje.
Muszę zwracać na to baczniejszą uwagę, Martinie. Zacząć naprawdę dostrzegać pewne rzeczy i je opisywać. Wymyślić, co z tym zrobić. Właśnie dlatego do Ciebie piszę. Ty musiałeś mierzyć się z o wiele poważniejszym gów… to znaczy problemami niż kilka godzin w kajdankach, ale nie złożyłeś broni… Choć tak naprawdę jej nie używałeś.
Chcę spróbować żyć tak jak ty. Postępować jak ty. Zobaczyć, co tym sposobem osiągnę.
Bolą mnie nadgarstki, więc w tym miejscu zakończę, ale dziękuję, że mnie wysłuchałeś.
ROZDZIAŁ 2
Justyce opada ciężko na skórzaną sofę w piwnicy Manny’ego i łapie w dłoń leżącego na wielkim podnóżku pada do konsoli.
– W porządku, stary? – pyta Manny, z zapamiętaniem wciskając guziki na swoim wibrującym kontrolerze. Pomieszczenie wypełniają lecące z drogich głośników odgłosy serii karabinów maszynowych, które brutalnie przebijają się przez bębenki Justyce’a i dudnią w jego głowie; czuje, jak pulsują mu w piersi: BANGBANGBANGBANGBANGBANGBANGBANGBANGBANGBANG!
Przełyka ślinę.
– Tak, w porządku.
– To co, grasz czy nie?
Awatar Manny’ego w zawrotnym tempie zmienia oręż i wali we wroga wszystkim, co posiada w arsenale.
Granat: BUUUM.
Glock 26: POP POP POP.
Miotacz ognia: FSSSSZZZZUUUU.
Bazuka: FUUUP… BUUUM.
Tak wiele broni. Takich jak ta, którą funkcjonariusz Castillo trzymał w ręce, gdy wziął Jusa za kryminalistę. Jeden fałszywy ruch i mógł skończyć jak Shemar Carson.
Wzrusza ramionami.
– Ej, może zagralibyśmy w coś mniej… brutalnego.
Manny pauzuje i obraca się do najlepszego przyjaciela.
– Przepraszam. – Justyce zwiesza głowę. – Nie najlepiej działają na mnie teraz odgłosy wystrzałów.
Manny wyciąga rękę i pokrzepiająco klepie Jusa po barku, po czym wciska kilka guzików i zmienia grę. Na najnowszego Maddena. W sklepach ma pojawić się dopiero za ponad tydzień.
Jus kręci głową. Jego przyjaciel to ma życie. Pewnie fajnie być synem wiceprezesa wielkiej korporacji finansowej.
Chłopaki wybrali drużyny. Manny wygrywa rzut monetą, postanawia zacząć od ataku. Odchrząkuje i pyta:
– Chcesz o tym pogadać?
Justyce ciężko wzdycha.
– Bo wiesz, jeśli tak… to możesz na mnie liczyć, wiesz o tym, nie? – pyta Manny.
– Tak, wiem. Doceniam to. Ale w sumie nie mam pojęcia, co powiedzieć.
Manny kiwa głową. Omija obrońcę Jusa i zalicza pierwsze dziesięć jardów.
– Nadgarstki dalej bolą?
Justyce powstrzymuje się przed spojrzeniem na ręce. Przez głęboko brązowy kolor jego skóry trudno dostrzec siniaki, ale te nadal tam są, mimo że upłynął już tydzień.
Momentami obawia się, że nigdy nie znikną.
– Tak, w porządku. Mel dała mi ten dziwny norweski krem. Śmierdzi jak mieszanka miętówek i brudnych stóp, ale działa. – Rozgrywający Manny’ego wykonuje dalekie podanie, ale piłka nie dociera do celu. Przechwyt zawodnika Jusa. – Zeszliśmy się wczoraj wieczorem.
Manny wciska pauzę. Obraca się do kumpla.
– Żartujesz, stary.
Justyce wyciąga dłoń i naciska „trójkąt” na padzie Manny’ego. Jego rozgrywający podaje piłkę biegaczowi, którego nikt nie pilnuje, bo Manny zamiast grać mrozi wzrokiem przyjaciela. Wirtualny futbolista gna przed siebie i zalicza dziecinnie łatwe przyłożenie.
Celny wykop podbija wynik.
Manny znowu pauzuje.
– Jus.
– Odpuść, stary.
– Mam odpuścić? To przez tę szmatę trzy godziny siedziałeś w kajdankach, a teraz chcesz, żebym odpuścił?
– Nie nazywaj tak mojej dziewczyny, Manny.
– Bracie, przyłapałeś ją z rękami w gaciach innego faceta. Zapomniałeś już?
– Teraz będzie inaczej. – Justyce ponownie odpauzował grę.
Jego ekipa zaczyna od wykopu, ale gracze drużyny przeciwnej nie reagują, bo Manny nadal gapi się na Jusa, jak gdyby ten właśnie przyznał się do morderstwa.
– Zaczekaj – mówi, znowu zatrzymuje grę i odsuwa kontroler poza zasięg Jusa. – Czyli chcesz mi powiedzieć, że po tym, jak ta dziewczyna siedziała tam bezczynnie i przyglądała się, jak dostajesz wciry od glin…
– Bała się, stary.
– Niewiarygodne, Jus.
– Nieważne.
Justyce wpatruje się w piłkę, która zamarła w powietrzu na samym środku ogromnego telewizora LCD. Dziewczyny nie uganiają się za Jusem tak jak za Emmanuelem „Mannym” Riversem, kapitanem drużyny koszykarskiej Bras Prep i jednym z najprzystojniejszych chłopaków, jakich Jus poznał. Manny posiada wiele rzeczy, których jemu brakuje – dwoje rodziców zarabiających setki tysięcy rocznie, wielki pokój w piwnicy, świetny samochód, niezachwianą pewność siebie…
A co takiego ma Justyce? Najgorętszą laskę w całej szkole.
– Nie oczekuję, że to zrozumiesz, Manny. Zmieniasz dziewczyny jak rękawiczki. Nie poznałbyś prawdziwej miłości, nawet gdyby zasadziła ci kopa w jaja.
– Po pierwsze, prawdziwa miłość nie kopnęłaby mnie w jaja. Biorąc za to pod uwagę, ile razy, w przenośni, Melo skopała twoje…
– Zamknij się.
Manny kręci głową.
– Przykro mi, że muszę ci to uświadamiać, ziomuś, ale twoja relacja z Melo jest megatoksyczna…
– Brzmisz jak dziewczyna.
– Znasz psychologa mojej mamy – kontynuuje niezrażony Manny. – Masz syndrom współuzależnienia albo coś takiego. Powinieneś to zbadać.
– Dziękuję, panie doktorze.
– Wcale