Drogi Martinie. Nick Stone

Drogi Martinie - Nick  Stone


Скачать книгу
Stary, nie chcieliśmy cię urazić…

      Manny: Jared, wyluzuj.

      Trey: No właśnie, Jared. Naprawdę powinieneś zamknąć mordę. Twój kolega zdenerwował tym strojem mnie i moich kumpli.

      Justyce: Trey, on naprawdę nie miał na myśli nic złego. Chcieliśmy wyszydzić stereotypy i posunęliśmy się za daleko. Dostaliśmy nauczkę.

      Trey uśmiecha się do Justyce’a. Choć to raczej szyderczy uśmiech. Jusa przechodzą ciarki.

      – Ani trochę się nie zmieniłeś, Jus. Nadal jesteś Panem Mądralą – oświadcza Trey, a jeden z jego kumpli dorzuca:

      – Wiecie, że chodzi teraz do tej szkoły dla białych zarobasów w Oak Ridge?

      – Nazywa się Braselton Prep – poprawia go Jared.

      Justyce marzy, żeby Jared wreszcie się zamknął.

      – Ooo! – Biały towarzysz Treya (z tego, co pamięta Jus, ma na imię Brad) unosi dłonie w geście udawanego podziwu.

      Trey zerka to na Jusa, to na Manny’ego.

      – Nie zrozumcie mnie źle, chłopaki, ale pomimo że te białasy kręcą się razem z wami, to i tak mają was za zwykłych czarnuchów, wiecie? – pyta. – Nie zmieni tego żadna suma forsy ani inteligencji.

      Jared: Ej, to nieprawda. Nawet nie wie…

      – Zamknij SIĘ, Jared! – (Tym razem to Tyler-Surfer). – Po prostu stąd chodźmy.

      Trey: Dobry pomysł.

      Jared: To nawet nie wasza impreza, brachu. Nie możesz nam rozkazywać.

      Trey zanosi się śmiechem, a jeden z jego kumpli unosi t-shirt, odsłaniając wystającą zza paska rękojeść pistoletu.

      – Wierz mi, że mogę, białasku – oświadcza Trey. – A teraz bierz swoich zasranych koleżków i spieprzać stąd, zanim zrobi się naprawdę nieprzyjemnie.

      Facet z pistoletem uśmiecha się do Jusa.

      – Ty i ten bogaty możecie zostać, jeśli chcecie.

      Cała ekipa Czarnego Dżihadu wybucha śmiechem.

      Trey: Przecież wiesz, że te czarnuchy nie mają ochoty się z nami trzymać, brachu. Mają przed sobą „kariery” i w ogóle. Żeby wleźć na szczyt, muszą się trzymać Białego Człowieka…

      Szturcha łokciem jedynego białego w swojej ekipie i obaj parskają.

      – Chodźmy wszyscy – mówi Jus.

      Odwracając się ku wyjściu, czuje, że Manny próbuje przyciągnąć jego uwagę, ale ignoruje go i patrzy przed siebie. Wychodzą na zewnątrz, chłodne nocne powietrze uderza ich w twarz. Jus słyszy, jak Jared pyta Manny’ego:

      – Wszystko okej, bracie?

      – Tak, stary, w porządku – odpowiada Manny.

      Jared zagaduje do pozostałych, a Jus widzi, jak Manny przygląda się swojemu zawiązanemu na piersi swetrowi, eleganckim spodniom i butom – „kostiumowi” zrobionemu z ubrań, które wyciągnął z własnej szafy. Rozsupłuje sweter i podnosi wzrok na Justyce’a.

      Przez chwilę doskonale się rozumieją.

      Justyce zdejmuje z głowy czapkę z daszkiem, ściąga z szyi gruby łańcuch.

      – Wesołego Święta Dziękczynienia, sukinsyny! – krzyczy za nimi Trey.

      1 listopada

      DROGI MARTINIE!

      Jest druga w nocy, a ja właśnie skończyłem rozmawiać przez telefon z SJ.

      To zwariowane.

      Zaczęło się dość niewinnie… Gdy kwadrans po dziesiątej wróciłem do pokoju, zauważyłem, że mam od niej nieodebrane połączenie. Uznałem, że pewnie chciała pogadać o grupie dyskusyjnej, bo zawody stanowe za pasem, więc oddzwoniłem. Dalej potoczyło się tak:

      SJ: Halo?

      Ja: Cześć, tu Justyce. Dzwoniłaś do mnie?

      SJ: Wyświetla mi się, kto dzwoni, nie musisz się przedstawiać.

      Ja: Och, okej.

      SJ: (Śmieje się). Dzwoniłam, żeby sprawdzić, jak poszedł eksperyment, który Totalny Dupek Christensen odstawił twoim i Manny’ego kosztem. Widziałam zdjęcia, które wrzucił do neta, i musiałam pobiegać, żeby się uspokoić, nie wparować na tę imprezę i nie walnąć Blake’a w gębę.

      Ja: Nie martw się, ktoś cię wyręczył.

      SJ: Opowiadasz! Na serio ktoś go walnął?!

      Ja: I zepsuł mu kaptur.

      SJ: (Śmieje się do rozpuku).

      Ja: A… jak ci mija wieczór?

      SJ: Spokojnie. Głównie myślę o tobie.

      Ja: …

      SJ: To znaczy, uhm. Przepraszam, źle to zabrzmiało.

      Ja: …

      SJ: Jus, jesteś tam jeszcze? Boże, jestem taką kretynką…

      Ja: (Odchrząkuje). Jestem, jestem…

      SJ: Uff, to dobrze.

      Ja i SJ: (Niezręczna cisza).

      Ja: W takim razie… jak miało zabrzmieć?

      SJ: Chciałam… Chodziło mi o te kostiumy. Zobaczyłam zdjęcia i zastanawiałam się, jak pójdzie impreza.

      Ja: Aha.

      SJ: Nie wierzysz mi, prawda?

      Ja: Czemu miałbym nie wierzyć? (Choć myślałem sobie: „Za cholerę ci nie wierzę, dziewczyno”).

      SJ: (Śmieje się). Ja na pewno bym sobie nie uwierzyła.

      Ja: …

      SJ: Muszę przyznać, że odbieranie mowy Justyce’owi McAllisterowi sprawia mi przyjemność. Może powinnam robić to częściej.

      Ja: Zamknij się.

      SJ: (Śmieje się jeszcze głośniej). Więc co u ciebie tak w ogóle?

      Ja: To znaczy?

      SJ: Jestem pewna, że cała ta impreza wypadła raczej kiepsko, mylę się?

      Ja: Myślę, że można tak powiedzieć.

      [Nie mam pojęcia dlaczego, ale szczegółowo streściłem SJ przebieg imprezy].

      SJ: Wow, czyli wygonili was stamtąd spluwą?

      Ja: Tak.

      SJ: Mocne.

      Ja: No raczej. A najdziwniejsze jest to, że i tak czułem się nieswojo, wychodząc.

      SJ: Tak? Dlaczego?

      Ja: No wiesz, czegokolwiek bym nie zrobił, nadałbym jakiś komunikat. Wiesz, o co mi chodzi? Zostając, zsolidaryzowałbym się z chłopakami, z którymi dorastałem, z chłopakami, do których jestem podobny. Wychodząc, wręcz przeciwnie. A fakt, że wolałem wyjść z białym gostkiem przebranym za członka Klanu… cóż…

      SJ: Hmm. Rozumiem, co masz na myśli.

      Ja: No właśnie. Tamci nazywali mnie białasem, bo w czasie, gdy całe wakacje grali w kości o drobniaki, ja czytałem książki. Wiem, że nie można usprawiedliwiać założenia, że wszyscy jesteśmy „tacy sami”, jak stwierdził ten glina Castillo, ale gdy zobaczyłem spluwę za paskiem tego gościa, poczułem mrowienie w nadgarstkach. Przyszła mi do głowy jedna myśl – ale ostrzegam, nie zabrzmi dobrze: to właśnie przez palantów takich jak Trey i reszta gliniarze zakładają, że czarni to murowane problemy.

      SJ: Przykro mi, Jus.

      Ja: Daj spokój, S.


Скачать книгу