Drogi Martinie. Nick Stone
z Jaredem i resztą, nie pokazaliśmy, że ma rację?
SJ: Myślę, że to nie jedyne wytłumaczenie.
Ja: A co, jeśli Trey ma rację? Co, jeżeli niezależnie od wszystkiego dla białych zawsze będę tylko czar… tym na „cz”?
(Cieszę się, że ugryzłem się w język, Martinie).
Dalej ja: Pewnie, Jared bez przerwy gada o panującej u nas „równości”, ale to wcale nie znaczy, że uważa mnie za równego sobie.
SJ: (Milczy).
Ja: Oto prawdziwa zagadka: biali zajmują większość ważnych stanowisk w tym kraju. Jak ogarnąć to, że NAPRAWDĘ ich potrzebuję, by coś osiągnąć, a równocześnie nie mieć wrażenia, że odwracam się plecami do swoich?
SJ: Mam nadzieję, że to retoryczne pytanie, Jus. Bo ja na pewno nie znam odpowiedzi.
Ja: (Śmieję się).
Później zmieniliśmy temat, a gdy spojrzałem na zegarek, okazało się, że rozmawiamy od trzech godzin. Kiedy przeszliśmy do kwestii zaangażowania Żydów w ruch praw człowieka, opowiedziałem jej o projekcie „Być jak Martin”. Odparła, że jest „zaintrygowana i pod dużym wrażeniem”.
Wtedy uderzyło mnie, z kim rozmawiam, i oznajmiłem, że muszę iść spać.
Ale zanim się rozłączyliśmy, powiedziała coś, czego chyba nigdy nie zapomnę:
SJ: Jus?
Ja: No?
SJ: Chcę cię przeprosić.
Ja: Za co?
SJ: Za to, że wtedy na zajęciach przegięłam.
Ja: …
SJ: Wiem, że to było ponad miesiąc temu, ale po naszej dzisiejszej rozmowie uważam… Cóż, nie powinnam wypowiadać się za ciebie. Naprawdę bardzo, bardzo mi przykro.
Gdy to usłyszałem i pomyślałem, że Blake nie zdobył się na ani jedno słowo przeprosin, mocno mnie trafiło, Martinie. Teraz nie mogę przestać o niej myśleć.
A to niedobrze.
Nie zrozum mnie źle: SJ jest świetna. Jesteśmy partnerami, odkąd dwa lata temu dołączyłem do zespołu dyskusyjnego. W całej szkole tylko Manny zna mnie lepiej.
I owszem, jak na białą dziewczynę jest boska – wysoka, ma długie ciemne włosy i może nie ma pokaźnej pupci, ale za to dzięki lacrosse ma jędrne ciało.
I owszem, jest mądra, zabawna, swobodnie się z nią rozmawia, jest zadziorna – co teraz, gdy zacząłem patrzeć na nią inaczej, trochę mnie kręci…
Ale nie mogę zabujać się w SJ, Martinie! Mama powtarzała mi od małego: „Nie waż się przyprowadzić do domu białej dziewczyny”. A mówimy tu o kobiecie, której nie podoba się nawet to, że Melo wygląda „białawo”. Możesz sobie wyobrazić, co by się stało, gdybym przyszedł z SJ? (A przy okazji – znowu zerwaliśmy z Melo).
Mam teraz poczucie winy, że w ogóle rozmawiałem z SJ. Zwłaszcza o sprawach rasowych! Co świadczy o mnie to, że dobrowolnie opuściłem tę imprezę w towarzystwie bandy matołów, a od jedynej białej osoby, która naprawdę traktuje mnie jak równego sobie, chcę jak najdalej uciec? Nie wierzę, że gadałem z SJ o tym wszystkim! To znaczy jest świetna i w ogóle, ale przecież… W tym momencie kręcę głową z niedowierzaniem.
Byłeś wielki, Martinie. WIELKI. A ja chcę iść w Twoje ślady. „Intergrupa i życie między ludźmi”? Naprawdę bym tego chciał…
Ale nie jestem pewien, czy zdobędę się na więcej.
Idę spać.
ROZDZIAŁ 6
Justyce nie wierzy własnym oczom.
GRATULACJE! Wielki jasny napis znajduje się tuż przed nim, ale nadal nie wierzy.
Kiedy zasiadł przed laptopem, myślał, że będzie musiał klikać w dziesiątki linków i odsyłaczy, zanim dokopie się do decyzji w sprawie przyjęcia na studia, ale wystarczyło, że się zalogował, i cały ekran wypełnił wielki buldog, a z głośników popłynęła głośna, żwawa i piękna pieśń bojowa Yale.
Trzyma w dłoni telefon i wybiera numer.
Odbiera od razu.
– Halo?
– S?
– Jus? Coś się stało?
– Dostałem się, S.
– Co?
– Dostałem się, SJ!
– O czym ty… Chwileczkę, DOSTAŁEŚ SIĘ?!
– TAK!
– Ale tak na poważnie, na serio? W sensie… DOSTAŁEŚ SIĘ?!
– TAK!
– O MÓJ BOŻE, O MÓJ BOŻE, O MÓJ BOŻE!
Justyce czyta ponownie informacje widniejące na ekranie laptopa i w końcu to do niego dociera.
– S, TWÓJ KUMPEL IDZIE NA YALE!
– JASNA CHOLERA, JUS. CHOLERA JASNA!
– Nie mogę w to uwierzyć. – Jus pozwala opaść do tyłu głowie i zamyka oczy. Wszystkie kłopoty minionych kilku miesięcy w jednej sekundzie tracą znaczenie.
Po chwili słyszy w słuchawce:
– Mamo! Tato! Jus idzie na Yale!
A po kolejnej chwili:
– Wow! Gratulacje, Justyce! – (To mama SJ).
Oraz:
– Tak trzymać, Jusmistrzuniu! – (To tata SJ, który nazywa go tak, odkąd po raz pierwszy przyszedł do domu SJ, by przygotować się do debaty).
– Łiiii, Jus! To najlepszy prezent na Chanukę! Zdajesz sobie sprawę, że będzie dzieliło nas tylko półtorej godziny drogi, nie?
Uderza go to ponownie.
To uczucie.
Uczucie, przez które jego serce zaczyna bić szybciej, a umysł spowija zamazująca wszystko inne mgiełka, uczucie, które przychodzi, gdy z nią rozmawia. Z Melo było inaczej… i to przeraża Jusa. Uzmysławia sobie, że wybrał numer SJ, zanim zadzwonił do mamy, co mówi znacznie więcej, niż jest obecnie w stanie przyswoić.
– Muszę kończyć, S – rzuca.
– Okej, do jutra! Ależ jestem podekscytowana!
Justyce uśmiecha się. Wbrew sobie.
– Ja też.
Tak, to się musi skończyć!
– Dziękuję, że zadzwoniłeś, żeby podzielić się ze mną tą nowiną – mówi S. – Wiele to dla mnie znaczy.
– A dla mnie, że tak się ucieszyłaś.
(Kurde, raczej nie powinien tego mówić).
– Żartujesz? Jak mogłabym się nie cieszyć?
Justyce przełyka ślinę.
– Dobrej nocy, SJ.
– I tobie, Jus. Słodkich snów.
Ale Justyce’owi nic się nie śni. Bo w ogóle nie może spać. W jego głowie kotłuje się zbyt wiele myśli.
Jedna rzecz to Yale. (Halo, halo! Oto spełnienie marzeń!)
Druga: SJ. Jak mogłabym się nie cieszyć? – powiedziała.
I co on ma teraz z tym zrobić?
Zadzwonił do mamy zaraz po zakończeniu rozmowy z SJ, ale usłyszał automatyczną