Obietnica. Ewa Pirce
punkciki, które przypominały pyłki brokatu rzucone na czarny arkusz papieru. Od zawsze uwielbiałem gwiazdy – spokojne, nieznające bólu, cierpienia i rozpaczy ciała niebieskie, dodające magii każdej nocy.
Nagle moje uszy wypełnił cichy szloch. Westchnąłem ciężko i przekręciłem się na plecy. Wiedziałem, że to matka znowu płacze. Po raz tysięczny zacząłem się zastanawiać, jak wielka miłość musiała ją łączyć z ojcem, skoro tyle lat od jego śmierci wciąż za nim tęskni, wciąż go opłakuje. Czy to w ogóle możliwe, by taka miłość istniała?
Poczułem przypływ złości. To ON za wszystko odpowiada. Jest winien śmierci ojca i rozbicia naszej rodziny. Ponosi całkowitą odpowiedzialność za to, co przeżyliśmy, za to, ile musieliśmy znieść upokorzeń, za to, jak w dalszym ciągu cierpimy. Jeszcze jako dziecko postanowiłem, że poświęcę wszystko, żeby zemścić się na Thomasie Hendersonie. Pięć lat ciężkiej pracy, nauki i intensywnego planowania doprowadziły mnie do Eton – miejsca, które miało mi pomóc wcielić w życie moje zamiary.
To jedyna w swoim rodzaju prestiżowa szkoła ucząca tego, co w życiu najbardziej istotne. To tam kształcą się głowy państw i inne wielkie osobistości. Założył ją w tysiąc dziewięćset czterdziestym czwartym roku król Henryk VI. Tata często mi o niej opowiadał. Pragnął, żebym kiedyś został jednym z jej podopiecznych. Do dziś pamiętam jego słowa:
– Każdy z uczniów nosi taki sam, niezmieniony od stuleci, mundurek, na który składa się czarny frak, kamizelka i pasiaste spodnie. Będziesz w szkole, Bri, a wyglądem dorównasz królom. – Zaśmiał się ciepło. – Do tego dochodzi biały krawat, a także cylinder i laska na formalne okazje. Początkowo nauki w szkole mieli pobierać jedynie arystokratycznie urodzeni chłopcy, lecz z biegiem lat to się zmieniło i dzięki temu, mam nadzieję, staniesz się jednym z jej wychowanków.
Za kilka godzin miałem spełnić marzenia ojca, które z czasem stały się moimi. Postanowiłem, że choćbym miał zaharować się na śmierć, osiągnę ten cel i zrównam z ziemią Hendersona i jego pławiącą się w luksusach rodzinę, a Eton mi w tym pomoże.
Moje rozmyślania przerwało ciche pukanie. Nim zdążyłem zareagować, drzwi się otworzyły i stanęła w nich mała postać. Blask latarni ulicznych, który wpadał przed okno do pokoju, oświetlił anielską twarzyczkę Astona, mojego pięcioletniego braciszka.
– Co się dzieje, twardzielu? – Uniosłem się na przedramionach, tak by móc go lepiej widzieć.
– Bo wiesz… – zaczął szeptem. – Mógłbym się obok ciebie położyć, jeśli się boisz czy coś… – powiedział, a kąciki moich ust podjechały do góry.
– Ty zawsze najlepiej wiesz, co czuję i czego właśnie mi potrzeba. Chodź. – Odchyliłem kołdrę i poklepałem miejsce obok siebie. Podbiegł do mnie zadowolony, wskoczył na łóżko i przytulił się do mnie z całych sił.
– Już ci lepiej? – zapytał po chwili.
– Idealnie. A ty dlaczego nie możesz spać?
– Mamusia znów płacze. – Zabijał mnie smutek, który od niego emanował. – Nie lubię, kiedy to robi. Przecież jest duża i nie powinna płakać. – Głos mu się załamał.
– Ja też tego nie lubię, Aston, ale dorośli też czasami płaczą. – Próbowałem go pocieszyć.
– Dlaczego?
– Najczęściej dlatego, że są smutni.
– A mamusia jest bardzo często smutna.
– Jest… – Nie wiedziałem, co sensownego mógłbym mu powiedzieć. Sam sobie nie potrafiłem wyjaśnić, dlaczego matka zachowuje się w taki sposób od tylu już lat. Przecież rany się zabliźniają. Nie została sama, ma dzieci, więc to dla nich powinna żyć, dla nich powinna przyklejać do ust uśmiech, nawet jeśli jest źle, i brnąć przed siebie. Niestety, odkąd tata rzekomo popełnił samobójstwo, jest pogrążonym w żałobie wrakiem człowieka. Starałem się przejąć jak najwięcej obowiązków, żeby ją odciążyć, ale będąc nastolatkiem, niewiele mogłem zrobić. Jedyne, co mi pozostało, to dostać się do wymarzonej szkoły i zdobyć tytuł naukowy, dzięki któremu udałoby mi się w przyszłości odzyskać pozycję, jaką kiedyś zajmowaliśmy, i zemścić się na ludziach odpowiedzialnych za nasz upadek. Oni zniszczyli moją rodzinę, pogrzebali nas jeszcze za życia. Niegdyś należeliśmy do elity, rodzice byli stałymi bywalcami bankietów i członkami nowojorskiej elity, ludzie się z nimi liczyli. Teraz ledwo starczało nam na rachunki i jedzenie. Dlatego postanowiłem się zemścić.
– Bri… – w moje rozmyślania ponownie wdarł się głos Astona.
– Hmm?
– Musisz jechać?
– Muszę, twardzielu, a ty zaopiekujesz się mamą. To tylko kilka lat, będę cię odwiedzał tak często, jak tylko się da, i obiecuję dużo pisać. Mama ci przeczyta zawsze do snu mój list, okej? – zapewniłem żarliwie, choć czułem ból w sercu na samą myśl, że lada chwila opuszczę mojego małego braciszka.
– Okej. Będę strasznie za tobą tęsknił. – Pociągnął nosem.
– Ja za tobą również, Aston. – Pocałowałem czubek jego małej, pokrytej ciemnymi lokami główki. – A teraz śpij i niech ci się przyśni Barbie w towarzystwie tęczowych kucyków – zażartowałem.
– Brian! Ja nie jestem dziewczynką! – oburzył się.
– Wiem, wiem… Śpij, nicponiu, śpij. – Mocniej go do siebie przytuliłem.
– Dobranoc, Bri. Kocham cię.
– Też cię kocham, dzieciaku.
Po kilku minutach oddech Astona się unormował, więc wiedziałem, że zasnął. Pocałowałem go w policzek i przymknąłem oczy. Czekając w ciszy na poranek, przywołałem wspomnienia.
Stałem przed domem, czując ogromne zniecierpliwienie. Tata obiecał, że dziś zabierze mnie na mecz Jankesów z bostońskimi Red Soxami. Miał to być też pierwszy mecz Astona, który skończył dopiero kilka miesięcy, ale to nic – chciałem, żeby w tym uczestniczył, żeby już poznał ten niepowtarzalny klimat rozentuzjazmowanego tłumu. Chciałem, by mój młodszy braciszek tak jak ja zapałał miłością do baseballu i tej nowojorskiej drużyny.
Przestępowałem z nogi na nogę, wypatrując samochodu przy bramie wjazdowej, ale nadaremnie. Tata się spóźniał. Nigdy wcześniej mu się to nie zdarzało. Zawsze robił to, co obiecał. Spojrzałem na swój zegarek marki Garmin, który wcześniej należał do taty. Według wskazówek powinien tu dotrzeć trzydzieści minut temu. To nie w jego stylu. Z nudów i zniecierpliwienia zacząłem obracać w dłoni piłkę. Nie trwało to jednak długo, ponieważ usłyszałem za sobą kroki, a kiedy się odwróciłem, zobaczyłem zmierzającą ku mnie mamę.
– Hej, przystojniaku. – Uśmiechnęła się do mnie tak, jak tylko mama potrafi.
– Nie ma go jeszcze – jęknąłem, rzucając piłkę przed siebie. – I tak już nie zdążymy na mecz.
– Zaraz na pewno przyjedzie, a jeśli spóźnimy się kilka minut, nic się nie stanie. – Pogłaskała mnie po głowie. – Zadzwonię do niego ponownie, może tym razem odbierze. – Pocałowała mnie w skroń i oddaliła się w kierunku naszej posiadłości.
Ruszyłem po piłkę, która potoczyła się po trawniku. Podnosząc ją, zauważyłem jakiś ruch. Pobiegłem na podjazd, gdzie dostrzegłem policyjny radiowóz. Oddech uwiązł mi w gardle, serce zamarło, a przez całe ciało przeszła fala strachu. To nie wróżyło niczego dobrego.
Wtedy zobaczyłem mamę, która wybiegła na zewnątrz. Policjant podszedł do niej i powiedział coś, czego nie byłem w stanie usłyszeć. Nie musiałem, wyraz