Obietnica. Ewa Pirce
oczy i ujrzałem nad sobą rumianą twarz Astona. Przetarłem ręką oczy, by pozbyć się resztek snu. Zimny pot spływał mi po karku, ale starem się go ignorować, tak samo jak nieznaczne drgawki, które targały moim ciałem. Działo się tak zawsze, gdy nawiedzały mnie retrospekcje z tego strasznego dnia, kiedy dowiedzieliśmy się o śmierci ojca.
– Hej, twardzielu, musiałem przysnąć – odezwałem się ochrypłym głosem.
– Mama kazała cię obudzić, chociaż nie chciałem tego robić. Miałem nadzieję, że zaśpisz i mnie nie zostawisz. – Jego usta wykrzywiły się w podkowę.
Słowa te i nieszczęśliwa mina mocno mnie ukłuły. Nie chciałem zostawiać bliskich, a przede wszystkim nie chciałem zostawiać Astona. Nie miałem pewności, czy matka da radę się nim opiekować, ale wiedziałem, że w szerszej perspektywie pomogę im bardziej, jeśli wyjadę.
Uśmiechnąłem się do braciszka i chwytając go za dłoń, wciągnąłem na łóżko i zacząłem łaskotać.
– Nie, Bri! Nie… Zsiusiam się! – krzyczał i śmiał się jednocześnie. Był to najwspanialszy dźwięk na świecie. Świadomość, że jutro nie będzie mnie obok niego, cholernie bolała. Żeby zagłuszyć to paskudne uczucie, spojrzałem na zegarek. Była siódma.
– Cholera! – zakląłem, zapomniawszy, że uszy Astona chłoną wszystko. Jednak teraz to stanowiło najmniejszy problem. – Już powinienem być gotowy. Za piętnaście minut będzie tu pani Donovan!
Zeskoczyłem z łóżka, omijając brata.
– To ta twoja nauczycielka? – Aston powlekł się za mną.
– Tak, szkrabie, to ona. Odwiezie mnie na pociąg. – Balansowałem na jednej nodze, próbując zachować równowagę, kiedy zakładałem spodnie.
– Aha… Może nie przyjedzie? – W jego głosie pobrzmiewała nadzieja.
– Lepiej, żeby tak się nie stało, bo jeśli nie dotrę na miejsce, to moja i wasza przyszłość legnie w gruzach – odpowiedziałem ostrzej, niż zamierzałem.
– Okej… – Smutek i rozczarowanie, które na nowo zagościły w jego głosie, zmusiły mnie do odwrócenia się ku niemu.
– Nie smuć się, mały, wkrótce was odwiedzę – obiecałem, klękając przed nim. – I pamiętaj, jesteś twardzielem. Niepokonanym wojownikiem. Bądź silny dla mnie, bo jak nie, to popłaczę się jak dziewczyna – zagroziłem, robiąc do niego głupkowatą miną, przez co się roześmiał. Potargałem jego loki i chwyciłem z krzesła bluzę, którą ekspresowo włożyłem. Wrzuciłem ostatnie rzeczy do torby i rozejrzałem się po pokoju. – Od dziś to twoja twierdza – obwieściłem uroczyście, na nowo ogniskując spojrzenie na bracie. – Dbaj o ten pokój i o wszystko, co się w nim znajduje.
– Naprawdę?! – Podekscytowany Aston wodził roziskrzonym wzrokiem po pomieszczeniu.
– Naprawdę. – Obdarowałem go szerokim uśmiechem.
– I mogę dotykać komiksów?
– Możesz z nimi zrobić, co ci się żywnie podoba.
– Dziękuję, Bri. – Rzucił się na mnie z impetem i objął moje nogi.
– Proszę bardzo. – Przyklęknąłem i wziąłem go w ramiona. Uścisnąłem mocno jego drobne ciało, kołysząc nim na boki. – A teraz chodź, muszę jeszcze pożegnać się z mamą. – Wyplątałem się z objęć brata i wspólnie ruszyliśmy na poszukiwania mamy.
Zastaliśmy ją w kuchni. Stała zgarbiona przy oknie, w rękach miętosiła jednorazową chusteczkę. Od śmierci taty nie była już tą samą osobą co kiedyś. Nie była matką i kobietą, którą pamiętałem. Straciła ciepło i blask, jakie od niej emanowały, rozświetlając każde pomieszczenie, w którym przebywała. Teraz była przygaszona, przygnębienie i rozpacz na stałe wyryły się na jej twarzy. Moje serce ścisnęło się z żalu za tym, co straciła, co my straciliśmy razem z nią.
– Opiekuj się nim, mamo. – Podszedłem do niej i objąłem ją mocno od tyłu. Odwróciła się gwałtownie i zacisnęła wokół mnie ramiona, czym nieco mnie zaskoczyła. Już w tym momencie byłem od niej wyższy, a miałem dopiero piętnaście lat. Odsunęła się po chwili i chwyciła moją twarz w dłonie.
– Wyglądasz jak tata – wyszeptała, odgarniając mi włosy z oczu. – Jesteś równie przystojny i mądry jak on. Poradzisz sobie, synu, o nas się nie martw. My też jakoś damy radę.
W jej słowach nie było przekonania, ale musiałem wierzyć, że podoła. Musiałem mieć taką nadzieję, inaczej nie ruszyłbym z miejsca.
– Będę wam wysyłał tyle pieniędzy, ile będę w stanie – zapewniłem.
– Nie musisz, Brian – odparła, nadal bez pewności.
– Dostałem stypendium, dam radę. Pomogę, jak tylko będę mógł. Kocham cię. – Ścisnąłem ją raz jeszcze, walcząc ze łzami, które cisnęły mi się do oczu. Jestem niemal dorosłym mężczyzną, ale przecież nawet mężczyźni miewają chwile słabości.
– No dobrze, już dobrze. – Odsunęła się szybko. – Pani Donovan podjechała. Chodź, nicponiu, odprowadzimy twojego brata do drzwi. – Wyciągnęła drżącą dłoń w kierunku Astona.
Spojrzałem na małego, który siedział na kanapie, ocierając wierzchem dłoni mokre od łez policzki. Czułem, jak ból rozrywa moje serce na strzępy. Było ciężej, niż przypuszczałem. Podszedłem do niego, starając się nie rozpłakać.
– Nie płacz, twardzielu – poprosiłem, czochrając jego nieokiełznaną grzywę. – Obiecuję, że gdy tylko dojadę na miejsce, to napiszę. A może nawet kupię ci telefon, przez który będziemy mogli co wieczór rozmawiać.
– Nie chcę telefonu, chcę ciebie, Bri! – załkał żałośnie.
W tym momencie miałem ochotę porzucić swoje cele i zostać z domu, by tylko uszczęśliwić mojego małego braciszka. Ale wiedziałem, że nie mogę tego zrobić, jeśli chciałem, by nasze życie się poprawiło. Na dłuższą metę takie rozwiązanie było najlepsze.
– Wiesz co? Mam pomysł. – Podszedłem do torby, rozsunąłem ją i wyciągnąłem z niej czarną bluzę, którą kupiłem sobie za pierwsze zarobione pieniądze. – Masz. – Podałem mu ją.
– Dajesz mi swoją ulubioną bluzę? – zapytał z niedowierzaniem.
– Tak. Jeśli poczujesz, że musisz się do mnie przytulić, albo będziesz się czegoś bał, po prostu ją włóż. Strach i smutek od razu odejdą.
Niewielki uśmiech pojawił się na jego ustach.
– Dziękuję, Bri – wyjąkał, przyciągając do siebie czarny materiał.
Dźwięk klaksonu przerwał naszą rozmowę. Wziąłem głęboki wdech i pochyliłem się nad Astonem, żeby po raz ostatni pocałować czubek jego głowy.
– Muszę już iść. Kocham cię, braciszku. Zawsze i najbardziej – wyszeptałem, walcząc z naporem łez, które zalegały pod moimi powiekami.
– A ja kocham ciebie, zawsze i najbardziej. – Raz jeszcze objął mnie mocno swoimi małymi rączkami. – Bardzo cię kocham, Bri – powtórzył, a z mojego oka stoczyła się łza. Nie chcąc, by to zobaczył, chwyciłem z podłogi torbę i nie oglądając się za siebie, wybiegłem na zewnątrz.
Szybkim krokiem podszedłem do samochodu pani Donovan i wsunąłem się na miejsce pasażera, wpierw wrzucając torbę na tylne siedzenie nissana.
– Gotowy na wspaniałą przygodę, Brianie? – zapytała kobieta, posyłając mi ciepły, pełen dumy uśmiech.
– Jak nigdy dotąd – powiedziałem