Powiedz mi to szeptem. Kerry Anne King
się echem pustka, którą czułam, siedząc obok łóżka matki i zdając sobie sprawę, że cokolwiek, co sprawia, że jest moją matką, zniknęło. Każdy hałas, jaki robimy – od przekręcania klucza w zamku do wycierania butów w wycieraczkę i posłusznego zdejmowania ich w odpowiedzi na drewniany znak, który informuje: Buty, które pozostają przy drzwiach, zostaną pobłogosławione – wydaje się być wtargnięciem.
Na wypadek gdyby kogoś nie przekonywało „błogosławieństwo”, w przedpokoju znajduje się obrazek małego, czarnego diabła z widłami, przyglądającego się pośladkom mężczyzny, który wchodzi do domu w butach.
Jeśli klątwa rzeczywiście istnieje, to mój strażak, pracownicy pogotowia i policjanci są teraz narażeni na dźgnięcie widłami. Na nowym dywanie, z którego mama jest bardzo dumna, widnieją ślady z błota. Jest na nim również popiół.
Zaglądam do kuchni, chcąc znaleźć coś do jedzenia dla Elle. Tam jest jeszcze więcej śladów. Zaschnięta kałuża krwi na wyspie kuchennej. Nad patelnią brzęczą muchy. Coś śmierdzi.
– Nie jestem głodna – stwierdza Elle, stojąc za mną.
Mój żołądek zaciska się, popychając falę mdłości w stronę gardła, więc cofam się, oddychając przez usta.
– Nie jadłaś śniadania – rzucam, szybko orientując się, że powiedziałam: „Nie jada śniadana”. Elle prycha w zabawny sposób i znowu obie chichoczemy. Jednak, mimo szalonego śmiechu, czuję pętlę zaciskającą się wokół gardła.
– Jestem zbyt zmęczona, żeby jeść – oświadcza. – Poza tym fuuuj. Co było na tej patelni oprócz much?
Nie chcę wiedzieć. Ale cholernie dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że będę musiała to posprzątać. Najpierw kładę Elle do łóżka. Do mojego starego łóżka. Pokój nie wygląda już jak mój. I dobrze. Mama zmieniła jego przeznaczenie. Nowoczesne biurko. Ergonomiczne krzesło. Kanapa, która prawdopodobnie została kupiona w IKEA. W szafie znajduję koce oraz poduszkę, a Elle mości się i jest na dobrej drodze do snu, zanim wychodzę z pokoju.
Kiedy już jestem pewna, że córka odpłynęła do Krainy Snów, zamierzam się zająć kolejną rzeczą na mojej liście problemów do rozwiązania. Muszę znaleźć testament życia, który jest niczym mityczny Święty Graal. Podążam do czystego, uporządkowanego gabinetu taty. Siadam na jego krześle, czerpiąc silę z pokrzepiających wspomnień o nim.
Na środku solidnego, drewnianego biurka stoi duży kalendarz wypełniony notatkami, wykonanymi precyzyjnym, drobnym pismem taty. Zawsze nazywałam jego pismo Czcionką Taty. Notatka na przyszły tydzień zwraca moją uwagę: Dr M./POLST.
Całe ciepło odlatuje. Jeśli mama planowała POLST, tak jak powiedziała doktor Margoni, to gdzieś w domu musi być ten testament życia.
Gdybym była moją matką, gdzie schowałabym taki dokument?
Najbardziej logicznym miejscem jest jedna z czterech szuflad, które znajdują się w szafie znajdującej się w gabinecie taty.
Znalezienie klucza do szafy jest zbyt łatwe. Leży w środkowej szufladzie biurka. Wnętrze szuflady przypomina reklamę plastikowych tac-organizerów. Wszystko jest porządnie ułożone. To kompletne przeciwieństwo mojego biurka, w którym różne rzeczy piętrzą się tak, że nie widać organizera.
Kiedy idę otworzyć drzwi szafy, okazuje się, że są już otwarte. Za nimi znajdują się teczki i dokumenty porozrzucane na dnie. Górna szuflada jest wysunięta. Nawet zdjęcie Jezusa z małymi dziećmi, które wisiało nad sejfem, znajduje się na dnie, a drzwi sejfu również są otwarte.
Moje serce obija się o klatkę piersiową.
Ten dziwny wstyd, który poczułam, obserwując ślinę cieknącą w dół po podbródku taty, sprawia, że jestem zażenowana. Nie powinnam widzieć tego bałaganu będącego dziełem ojca. To rodzaj profanacji. Tata zostawił otwartą szafę, sejf, a także gabinet.
Kładę ręce na głowę, po czym je zaciskam. Ojciec nigdy nie zachowywał się w ten sposób. On nie robi takich rzeczy. Nie zrobiłby tego. Słowo demencja wraca do mojego mózgu.
Nie mogę wymyślić żadnego innego wytłumaczenia dla spokojnego, metodycznego mężczyzny, palącego papiery w kominku, rozrzucającego dokumenty. Chcę wsiąknąć w podłogę pośrodku porozrzucanych dokumentów i szlochać jak przestraszone dziecko, ale nie mogę. Jest zbyt wiele do zrobienia. A ja jestem jedyną osobą, która może się tym zająć.
Zaczynam sprzątać, cały czas zadając sobie pytanie, czego mógł szukać tata. W sejfie są paszporty; matki i ojca. Akcje oraz obligacje. Kopia ich testamentu, w którym nie ma wzmianki o testamencie życia. W sejfie nie ma żadnego złota, kosztownej biżuterii czy informacji o jakimś mrocznym sekrecie.
Papiery na dnie szafy to głównie dokumenty dotyczące podatków dochodowych, rachunki z całego roku za usługi komunalne, naprawy samochodów oraz utrzymanie domu, stare dokumenty medyczne mamy. Paragony. Nic więcej.
Zaczyna ogarniać mnie przytłaczające wyczerpanie, gdy próbuję zgadnąć, gdzie powinnam odłożyć dokumenty według Starannego Systemu Organizacyjnego Taty. A potem zdaję sobie sprawę, że to nie ma znaczenia, więc po prostu wrzucam je, używając Systemu Organizacyjnego Maisey , który głównie składa się z „wiem, że to gdzieś tam”.
Jeśli jego umysł go opuścił, nie będzie wiedział ani nie będzie się tym martwił. Jeśli wróci do domu i wszystko z nim będzie w porządku, może sam to poukładać według własnych upodobań.
Rośnie we mnie ciekawość, więc próbując zrozumieć funkcjonowanie umysłu mojego ojca, idę do salonu, po czym kucam przy kominku. Widziałam kiedyś film, w którym bohater mający coś na sumieniu spalił jakieś papiery. Ale nie udało mu się spalić wszystkiego. Patrzę na kominek. Teczka leżąca na palenisku wygląda jak tysiąc innych teczek. Ma beżowy kolor.
To, co wyróżnia ją spośród wszystkich innych beżowych teczek na całym świecie, to moje imię widniejące na wydrukowanym i przyklejonym do teczki papierku. Maisey.
W domu mam teczkę oznaczoną imieniem Elle. Zgodnie z Systemem Organizacyjnym Maisey zawiera ona wszystkie dokumenty związane z córką: jej akt urodzenia, kartę ubezpieczenia zdrowotnego, informacje o szczepieniach, dyplomy ze szkoły oraz zabawne zdjęcie przedstawiające ją z rozczochranymi włosami, skuloną pod kocem i siedzącą przy kaloryferze – jednym z jej ulubionych miejsc do przesiadywania.
Mama nie organizuje rzeczy tak jak ja. A może jednak faktycznie je tak organizuje? Myślę jednak, że ona dałaby karty ubezpieczeń do jednej teczki, informacje dotyczące szczepień do drugiej, dyplomy do trzeciej. Nie umiem sobie wyobrazić, co może znajdować się w teczce z moim imieniem, chyba że są to rysunki z dzieciństwa lub szkolne papiery.
Teczka wydaje się być pusta, ale mimo to otwieram ją. Jedyne, co znajduję w środku, to maleńką, samoprzylepną karteczkę z napisem Podrzeć to.
Pusta przestrzeń otwiera się w mojej klatce piersiowej w miejscu, w którym powinno znajdować się serce. To – cokolwiek to jest – dotyczy mnie. Moja matka miała sekret, który podpisała Maisey i kazała ojcu go zniszczyć.
Idę z powrotem do gabinetu taty. W niszczarce pod biurkiem znajdują się kawałki papieru, których nie mogę wyciągnąć. Wyjmuję wtyczkę z gniazdka, po czym, trzymając niszczarkę między nogami, szarpię rękami za kartki. Nic z tego.
W biurku znajduję nożyczki. Rozcinam i rozrywam papiery, znajdujące się tuż nad ostrzami niszczarki. W końcu udaje mi się wyjąć jedenaście kartek, których dolne części są poszarpane. Osiem z nich to stare dokumenty medyczne mamy. Zawierają jedynie dane takie jak: adres, data urodzenia, alergie, leki. Brakuje informacji dotyczących powodów wizyt u lekarzy.
Dziewiąta kartka jest