Powiedz mi to szeptem. Kerry Anne King
walczę z nią. Jestem zbyt zszokowana, by cokolwiek zrobić. Kładzie mnie na swoich kolanach. Kiedy pasek opada na tył moich nóg, zaczynam się szarpać, ale wtedy jest już za późno. Przyszpiliła mnie. Pas wciąż wracał, uderzając w mój tyłek, moje uda.
Całe moje postanowienie, żeby nie płakać, zniknęło przy trzecim uderzeniu. Słyszę swój lament, głośny i smutny.
– Co się dzieje?
Głos taty powstrzymuje wszystko: uderzenie paska, torturujące palce mamy unieruchamiające mnie, głośny szloch wydobywający się z mojego gardła. Obie zastygamy, odwracając głowy w jego stronę.
– Wezmę to – mówi bardzo cicho, zabierając pas z rąk mamy.
– Grzebała w szafie – wyznaje mama. – W moich rzeczach.
– Nie grzebałyśmy – kwilę. – Odkrywałyśmy. Marley jest prawdziwa. Nie obchodzi mnie, co mówisz.
– Widzisz?! – oburza się mama. – Nadal się nie nauczyła. Oddaj mi ten pas.
– Leah – zwraca się tata. Tym razem jego głos jest naganą, przypomnieniem, tonem głosu, którego używa, gdy wpadam do domu w zabłoconych butach.
Palce mamy zaciskają się mocniej na mojej skórze. Mam wrażenie, że przebiją się przez ciało, miażdżąc kości. Marley szepcze mi do ucha, że może mama jest ogrem, a nie moją prawdziwą mamą.
–To niedorzeczne – stwierdza ogr. – Ta sprawa z Marley musi się skończyć.
– Pozwól, że ja się tym zajmę. Proszę, Leah. Jesteś zbyt zdenerwowana.
Tata wygląda jak bohater jednej z moich ulubionych bajek – ofiaruje się smokowi w zamian za księżniczkę.
Uścisk ogra naprawdę zaczyna mnie boleć. Mam zaciśniętą szczękę, ale szloch próbuje się wydostać.
– Leah. – Głos taty jest teraz bardzo delikatny. Wygląda, jakby robił coś w rodzaju hipnozy. Jego twarz znajduje się zaledwie kilka centymetrów od ogra. Kładzie swoje dłonie na jej, a ona puszcza moje ramiona.
Magia taty rozpuszcza coś w niej. Wydaje z siebie stłumiony dźwięk, który zmienia ją z powrotem w mamę. Tata siada na łóżku, po czym obejmuje ją.
– Idź do swojego pokoju, Maisey. Zaraz tam przyjdę – rozkazuje. Jego głos jest stłumiony, a policzek ma przyciśnięty do włosów matki.
Idę.
Tyłek mnie boli, nogi mnie bolą, ale dźwięki, jakie wydaje z siebie mama, ranią mnie jeszcze bardziej. Leżę na łóżku z twarzą ukrytą w poduszce. Marley jest tutaj, ale wygląda bardzo niewyraźnie.
– Muszę odejść – oznajmia. Nawet jej głos brzmi niewyraźnie.
– Wiem.
– Nie zapomnij o mnie.
Kiedy znika i zostawia mnie samą, moje serce zamienia się w bryłę lodu. Zimno mi. Mój pokój jest zimny. Wślizguję się do łóżka wraz z misiem, a następnie chowam się pod kołdrą.
Odmawiam wyjścia z mojego pokoju na kolację.
– Nie jestem głodna – oznajmiam tacie, kiedy przychodzi sprawdzić co u mnie, ale gdy już go nie ma, jem ciasteczka i piję mleko, które zostawił na komodzie.
Dużo później przychodzi mama, żeby poczytać mi do snu. Jestem już w piżamie, z otwartą książką z baśniami w moich dłoniach i lampą rzucającą światło na strony.
– Przepraszam – odzywa się, przysiadając na skraju mojego łóżka. – Byłam zbyt zdenerwowana. – Jej oczy są czerwone i opuchnięte, a głos brzmi, jakby miała zatkany nos.
– Czy w takim razie mogę mieć Marley?
Wzdycha.
– Nie ma żadnej Marley. Wściekłam się i przepraszam za to. Ale musisz dorosnąć. Koniec z Marley. A teraz jesteś gotowa na czytanie?
Patrzę na nią znad książki.
– Mogę sama sobie poczytać.
To prawda. To było prawdą od dawna. Po prostu nie zdawałam sobie z tego sprawy.
– W każdym razie mogę to zrobić. – Wygląda na smutną. Część mnie chce ją przytulić, ale moje nogi wciąż płoną od jej uderzeń, a Marley zniknęła. W tym momencie jednocześnie kocham swoją matkę i jej nienawidzę.
– W porządku – odpieram, nie odrywając wzroku od książki, chociaż w tej chwili nie rozpoznaję żadnej z liter. – Ale i tak dziękuję.
Podnosi dłoń, jakby chciała mnie pogładzić po włosach, a potem pozwala jej opaść na kołdrę pomiędzy nami. Udaję, że jej tu nie ma, że jestem sama z książką. Kiedy wychodzi z pokoju, przygryzam wargę, żeby powstrzymać się przed zawołaniem jej. A kiedy drzwi zamykają się z ledwo słyszalnym trzaskiem, wiem, że gdybym ukarała ją za zabranie Marley, ukarałabym samą siebie.
Rozdział drugi
Według mnie czas nie jest liniowy. Płynie w losowych pętlach i wirach, a niekiedy niezrozumiale skacze. Rozkoszowałam się możliwością posiadania osobistego tunelu czasoprzestrzennego, który otwiera się na alternatywne kontinuum czasu, ilekroć jestem zaangażowana w interesujące mnie zajęcie: czytanie, mówienie czy malowanie.
Na przykład dzisiaj, przysięgam, że minęły zaledwie dwie minuty normalnego czasu, odkąd usiadłam, by zagłębić się w soczyście grubej, solidnej, fantastycznej powieści, którą wczoraj kupiłam. Nie mogło minąć więcej niż dwie minuty, ale zegar na ścianie tajemniczo przesuwał się naprzód.
Zimny i zwiotczały bekon, który położyłam na patelni znajdującej się na kuchence, zanim podniosłam książkę, zmienił się w czarny, żeby ostatecznie spalić się w czasie, który jest tajemniczą sprawą. Nie mogę jednak rozważać kaprysów czasu. Muszę zmierzyć się z przeraźliwą rzeczywistością wypełnioną dymem wydobywającym się z kuchni. Jestem rozdarta pomiędzy gaszeniem ognia, który wybuchł w rozpryskującym tłuszczu, a zrobieniem czegoś – czegokolwiek – by powstrzymać hałas alarmu pożarowego ryczącego nad moją głową.
Najpierw ogień. Zawsze najpierw ogień.
Kiedy sięgam po pokrywę, żeby przykryć patelnię i wyłączyć palnik, gorący olej rozpryskuje się na moje dłonie i ramiona. Moja mama dostałaby szału. Mam trzydzieści dziewięć lat, a nadal słyszę jej głos w głowie tak wyraźnie, jakby stała za mną. Mogę sobie wyobrazić, jak kładzie obie dłonie na swoich kanciastych biodrach, przechyla głowę w prawo, na tyle, żeby jej włosy spłynęły na ramię, i przyszpila mnie wzrokiem pełnym rozczarowania.
Musisz nauczyć się skupiać, Maisey. Jedna rzecz na raz. Kiedy gotujesz, gotuj. Kiedy się uczysz, ucz się. Kiedy sprzątasz, sprzątaj. Musisz nauczyć się tej umiejętności, jeśli chcesz odnieść sukces.
To stary wykład, który podąża za mną tak daleko, jak moje wspomnienia. Jednak teraz nie ma znaczenia. W sumie nigdy nie miał. Nie jestem w stanie skupić się na jednym celu. Koncepcja sukcesu mojej matki mistyfikuje mnie tak dokładnie, jak idea linii prostej w czasie.
Z drugiej strony moja córka urodziła się, żeby być praktyczną. Nie ma rozproszonych myśli, nie jest niezdecydowana. Rzuca się do kuchni, całkowicie skupiona.
– Znowu?! – krzyczy wystarczająco głośno, by można ją było usłyszeć przez hałas.
Ciągnie krzesło przez kuchnię, po czym staje na nim. Gdy rozciąga się, żeby dosięgnąć czujnika dymu, uderza mnie to, jak bardzo urosła. Ostatnim razem, kiedy przerabiałyśmy taką sytuację, jej dłonie ledwo musnęły plastiku i musiała stanąć na palcach.