Odrobina czarów. Michelle Harrison
serdecznymi życzeniami awanturniczej lektury,
Michelle Harrison
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20
Prolog
Była sobie kiedyś potężna wiedźma, która mieszkała na skraju mokradeł, za jedynego towarzysza mając swojego chowańca, dużego czarnego kruka.
Każdego dnia przychodzili do niej ludzie szukający pomocy, a ona zawsze im jej udzielała w zamian za symboliczny podarunek albo przysługę. Jej magia wiele potrafiła wyleczyć, od brodawek po czarne myśli, od złamanych palców aż po pęknięte serca.
Któregoś razu przyszedł do niej nieoczekiwany gość w przebraniu, władca miejscowych ziem. Był to okrutny człowiek, którego doszły plotki o zdolnościach wiedźmy i który nie mógł znieść myśli, że może istnieć ktoś zasobniejszy lub potężniejszy od niego. Wystarczyło mu jedno spojrzenie, by się przekonać, że kobieta nie mogła z nim konkurować, jeśli chodzi o zgromadzone bogactwa. Jednakże zupełnie niespodziewanie poczuł do niej… coś – a tym czymś okazała się miłość. Sęk w tym, że wiedźma nie podzielała jego uczuć, nawet gdy zrzucił przebranie i wyjawił jej swą prawdziwą tożsamość.
Nie mogąc o niej zapomnieć, władca przyszedł ponownie. Jak to możliwe, że ta kobieta go nie kochała? W ataku złości zagroził, że ją oślepi.
– Skoro nie możesz patrzeć na mnie z miłością, nie spojrzysz już na nikogo! – oznajmił, po czym od gróźb przeszedł do czynów.
Wydał rozkaz, ale jego podwładni zlitowali się nad wiedźmą i wyłupili jej tylko jedno oko.
– Możesz pozbawić mnie wzroku – stwierdziła wiedźma – ale ja i tak zawsze będę cię widzieć takim, jaki jesteś naprawdę. – Po tych słowach zaklęła stary kamień z dziurką w środku, by działał niczym magiczne oko i zastąpił jej to utracone.
Gdy władca przyszedł po raz trzeci i przekonał się, że uczucia wiedźmy nie uległy zmianie, znów stracił nad sobą kontrolę. Tym razem postanowił pozbawić ją głosu.
– Skoro nie chcesz powiedzieć, że mnie kochasz, nie wypowiesz ani jednego słowa więcej! – wysyczał i nakazał, aby obcięto jej język i wrzucono go w mokradła.
Kiedy się jednak oddalał, kruk wiedźmy zakrakał:
– Może i zabrałeś mi język, ale nigdy nie zdołasz mnie uciszyć.
Podczas swojej ostatniej wizyty władca ujrzał, co uczynił kobiecie, i ogarnęło go obrzydzenie.
– Patrzcie, jakie z niej dziwadło, jakie szkaradztwo! – krzyczał. – I jeszcze przemawia do nas dziobem swojego kruka, posłańca śmierci? Pozbądźcie się jej!
Przywoławszy na mokradła gęste mgły, wiedźma porwała kruka, kociołek i magiczny kamień, po czym wymknęła się w drewnianej łódce – płynęła ile sił w ramionach, aż z mokradeł dotarła na otwarte morze. Tam znalazła skrawek lądu, otoczony po horyzont wodą, który uczyniła wraz z ptakiem swoim nowym domem.
Przez jakiś czas wiodła tam żywot prosty i szczęśliwy, nieniepokojona przez intruzów. Postarzała się i nie dbała już o małostkowe prośby innych.
Aż któregoś dnia wypatrzyła ją grupka rybaków, którzy niesieni przez morskie prądy, zbłądzili w pobliże jej wysepki. Ulitowawszy się nad nimi, wiedźma dmuchnęła w dużą muszlę, budząc wiatr, który zabrał ich bezpiecznie do domu. Potem dzielili się oni historiami o tajemniczej kobiecie posiadającej niezwykłe moce. Nie trzeba było wiele czasu, żeby plotki te dotarły do uszu nikczemnego władcy. Miał on już żonę i dawno zapomniał o wiedźmie, ale opowieści obudziły jego ciekawość – tak dojmującą, że z każdą nocą sypiał coraz gorzej. Czy to możliwe, że starucha wciąż żyła?
Gdy rozterki wzięły nad nim górę, wsiadł do łodzi i powiosłował w morze, aż odnalazł wyszczerbioną skałę, na której wiedźma mieszkała ze swoim krukiem. W pierwszej chwili wcale jej nie rozpoznał, bo garbiła się pod ciężarem czasu, a jej skóra była szara i pomarszczona od tysiąca sztormów. Gdy jednak przemówił za nią ptak, władca zyskał pewność, że to ona – a i ona rozpoznała jego.
– Przybyłem błagać o przebaczenie – oznajmił. – Skrzywdziłem cię i źle mi z tym.
Wiedźma rozważyła jego słowa. Chociaż w środku żywiła do niego urazę, wciąż miała w sercu wiele dobra. Postanowiła więc, że da władcy szansę na odkupienie win.
Napełniła kociołek słoną wodą, a następnie wrzuciła do niego pióro kruka i kilka przedmiotów, które wyniosło na brzeg morze: stary but, porwaną sieć rybacką, guzik, nóż do masła i podkowę. Na koniec dodała do tej mikstury wiedźmi kamień, ten, który służył jej za magiczne oko.
Kiedy zawartość kociołka się wygotowała, każdy z przedmiotów uległ w jakiś sposób transformacji. Pióro kruka zamieniło się w złote jajo, but w piękną parę nowiutkich trzewików, uszytych z najlepszej skóry. Podkowa przybrała postać szczęśliwej króliczej łapki, guzik – opończy z delikatnego aksamitu, nóż do masła – zdobionego klejnotami sztyletu, porwana sieć rybacka – motka solidnej przędzy. Tylko magiczny kamień pozostał taki sam. Wiedźma wyciągnęła go z kociołka i cisnęła hen w morze.
– Masz wybór – zaskrzeczał kruk. – Od tego, co postanowisz, zależy twój los. Kamień stał się wyspą. Jeśli szczerze pragniesz przebaczenia, odszukaj ją i przynieś pierwsze żywe stworzenie, które tam znajdziesz. Jeżeli to zrobisz, twoje dawne występki pójdą w zapomnienie. Weź jeden przedmiot z kociołka, ale ostrożnie! Przyda ci się tylko jeden z nich, bo jest zaczarowany. Pozostałe sprowadzą na ciebie nieszczęście.
Oczy władcy zalśniły przebiegle.
– Co jeszcze jest na tej wyspie?
– W samym jej sercu kryją się bogactwa, które przetrwają wieczność – odparł kruk. – Nimi jednak nie musisz się kłopotać, bo jesteś już bogaty.
Władca sięgnął bez wahania do kociołka i przebierał w nim chwilę, by ostatecznie zdecydować się na zdobiony sztylet. Wyruszył w drogę, poprzysiągłszy sobie, że zrobi tak, jak kazała wiedźma, i powróci z pierwszym żywym stworzeniem, jakie znajdzie. Im bliżej był jednak swojego celu, tym więcej rozmyślał o skarbach ukrytych w sercu wyspy.
To prawda, dumał, jestem bogaty, ale są ludzie znacznie ode mnie bogatsi, a ja chciałbym dołączyć do ich grona. Oczy lśniły mu przy tym jak dwa diamenty.
– Już wiem! – powiedział do siebie. – Kiedy dotrę na wyspę, wezmę pierwsze żywe stworzenie, jakie zobaczę, a później rozejrzę się za skarbami. Po powrocie dam moje znalezisko wiedźmie, a ona niczego się nie domyśli.
Gdy tylko zacumował łódź, zauważył powykręcany korzeń wyrastający spomiędzy popękanych kamieni. Wyrwał go i schował do kieszeni, a następnie wspiął się na skały. W tej samej chwili niebo przeciął piorun. Grzmot sprawił, że władca stracił równowagę i runął wprost w szczelinę, która otworzyła się pod nim nie wiedzieć kiedy. Próbował się wyswobodzić, lecz na marne szły wszelkie jego wysiłki – i nie pomógł sztylet, którego ostrze gięło się niczym trzcina na wietrze.
Po władcy wszelki słuch zaginął.
Jego smutny koniec dał początek historii, przekazywanej z pokolenia na pokolenie, o jednookiej wiedźmie, która zwodziła chciwych i nagradzała wspaniałomyślnych. Opowieść ta zmieniała się z biegiem czasu, jak to opowieści mają w