Odrobina czarów. Michelle Harrison
której Betty i jej siostry nigdy nie odwiedziły. Była ona bowiem przeznaczona dla wygnańców – nikt inny nie miał tam wstępu.
Betty zerknęła na Palczastego, który siedział ze zwieszonymi ramionami przy barze. Nerw na jego czole drgał do rytmu uderzeń dzwonu.
Wszyscy miejscowi znali jego przeszłość – najpierw jako strażnika więziennego, a potem oszusta. On jeden wiedział o Udręce więcej niż wszyscy inni bywalcy Kieszeni Kłusownika razem wzięci, a to dlatego, że w przeszłości przemycał ludzi, którzy rozpaczliwie pragnęli uciec z wyspy.
– Och, że też musieli akurat teraz – rzuciła niezadowolona Fliss. – Tak się natrudziłyśmy, żeby tu było radośnie i przytulnie, a ten okropny hałas wszystko psuje.
– E tam, niczego nie psuje. – Bunia wyłoniła się zza drzwi prowadzących na piętro. – Bo co tu jest jeszcze do zepsucia? – Machnęła bezsilnie ręką, gromiąc rozpalone kominki wzrokiem nie mniej płomiennym niż sam ogień. – Kogo my chcemy oszukać? Toż to przecież zwykła speluna dla… dla najgorszych mętów społecznych!
– Babciu! – ofuknęła ją Fliss. – Jak możesz mówić takie rzeczy?
– Kiedy to szczera prawda – burknęła staruszka, po czym chwyciła szklankę, by napić się whisky. – Choćbyśmy szorowały to miejsce do upadłego, nic się nie zmieni. Ech, ile razy wam powtarzałam? Z piasku bicza nie ukręcisz.
Charlie zrobiła zdziwioną minę.
– Dlaczego ktokolwiek miałby choćby próbować?
– To tylko powiedzenie – wyjaśniła Fliss. – Babci chodzi o to, że nie ma sensu udawać, że to miejsce jest czymś, czym nigdy nie było.
– Czy to znaczy, że mogę już zdjąć tę kieckę? – zapytała dziewczynka.
– Jeszcze nie – odparła Betty. – Kto wie, może jednak przyjdą.
– Tak sądzisz? Spóźniają się już dobry kwadrans – zauważyła staruszka ponuro.
– A może… – Fliss się zawahała. – Czy właściwie stałoby się coś złego, gdybyśmy tu zostali? – dokończyła bez przekonania.
– Co?! – Charlie zmarszczyła oburzona brwi. – Zostać tutaj, zamiast otworzyć lodziarnię? – Jej wielkie zielone oczy rozbłysły zachłannie. – Tylko pomyśl o wszystkich smakach! I o polewie z owoców leśnych.
– Nie wspominając o tym, że dzielenie z wami pokoju prędzej czy później doprowadzi mnie do obłędu – poskarżyła się Betty.
– Ja lubię dzielić z wami pokój! – zaprotestowała jej młodsza siostra.
– Ja też, ale powoli zaczyna brakować nam miejsca – odparła Betty. – Przez te wszystkie twoje zwierzaki i góry listów miłosnych Fliss…
– Oj tam, od razu góry! – rzuciła Fliss, chociaż jej policzki oblał szkarłatny rumieniec. – Chodzi mi tylko o to, że to przecież nasz dom.
Betty czuła, jak narasta w niej frustracja. Fliss i jej niezawodny sentymentalizm! Zawsze mogła na niego liczyć.
– Wiem. – Bunia westchnęła, a jej głos złagodniał. – Prawdę mówiąc, gdy tylko pomyślę, że n i e m o ż e m y się stąd wydostać… Wtedy to miejsce bardziej wydaje mi się więzieniem niż domem.
Trzy dziewczęta wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. One lepiej niż ktokolwiek wiedziały, jak to jest czuć się uwięzionym. Aż do trzynastych urodzin Betty nad rodziną Wspacznych ciążyła klątwa, która nie pozwalała jej członkom opuszczać Wronoskału. Dopiero Betty i jej siostrom udało się zdjąć czar – w czym pomogła im odrobina rodzinnej magii. Był to sekret znany wyłącznie im trzem, a siostry Wspaczne potrafiły dochować tajemnicy.
– Fliss – odezwała się nagle Charlie, wąchając powietrze – co to za zapach?
– Na skaczące kawki! – Najstarsza z sióstr zerwała się w kierunku drzwi prowadzących na piętro.
Kilka minut później wróciła z blachą poczerniałych pierniczków i zaczęła częstować nimi klientów.
– Ja tego nie tknę – oznajmił Palczasty, przyglądając się wypiekom. – Przecie połamię sobie ostatnie zęby, które mi zostały!
– Och, są tylko lekko przypieczone na brzegach – stwierdziła z oburzeniem Fliss. Odgarnęła z oczu ciemną grzywkę i zamrugała energicznie.
Betty sięgnęła po najmniej przypalone ciastko, powstrzymując odruch kaszlu, gdy do jej gardła dotarła świeża jeszcze woń dymu.
– Mniam – wymamrotała mało przekonująco.
Zanim Fliss zdążyła cokolwiek powiedzieć, Charlie podwędziła dwa największe pierniczki.
– Jeden dla mnie, drugi dla Hopsasy.
– A ty znowu o tym szczurze? – Babka zdecydowanym ruchem zasłoniła usta. – Och, słońce! Skoro już musisz mieć zmyślone zwierzątko, niech to będzie coś miłego.
– Kiedy szczury są bardzo miłe – przekonywała dziewczynka. – Zresztą nie masz się czego bać, babciu, bo trzymam go bezpiecznie w kieszeni.
– Tylko go stamtąd nie wypuszczaj, dobrze?
Betty znużyły rozmowy o wyimaginowanych gryzoniach. Upewniwszy się, że Fliss nie patrzy, cisnęła przypalonego pierniczka do kominka. Jeszcze raz podeszła do okna, by wyjrzeć na zmierzchający skwer zza wiązki zasuszonych gałązek jarzębiny i innych amuletów babci. Z mokradeł nadciągały wieczorne mgły i niepokój Betty znów się nasilał. Zawsze drwiła z przesądów babki, choć nie dało się zaprzeczyć, że rodzinę Wspacznych prześladował wyjątkowy pech. Nic nie wskazywało na to, żeby miała prędko się od niego uwolnić – tak samo zresztą jak od tego przeklętego miejsca…
Z szarych oparów wyłoniła się postać. Strażnik więzienny – szedł przez skwer, pukając od drzwi do drzwi. Betty wiedziała, że już niebawem zjawią się kolejni. Będą szukać, będą węszyć i nie spoczną, póki nie wytropią uciekiniera. Oczywiście nie ominą Kieszeni Kłusownika; jak zawsze przyjdą tutaj, by zadawać pytania i rzucać podejrzenia.
Kątem oka dostrzegła inny ruch. W cieniu rozłożystego dębu stały dwie postacie, przyglądające się z daleka gospodzie. Betty mogłaby przysiąc, że to mężczyźni, mimo iż nie widziała wyraźnie ich twarzy. Och, czyżby to właśnie na nich czekali? Dwaj bracia i potencjalni kupcy, jak utrzymywała babka. Gestykulowali energicznie, jakby się sprzeczali.
Jeden z nich machnął niecierpliwie ręką i ruszył do gospody. Wtedy ten drugi pokręcił głową i wskazał na budynek, a potem na strażnika chodzącego po domach. Serce zamarło Betty w piersi, gdy dostrzegła, że odwracają się w stronę przystani, po czym ruszają, stawiając kroki do rytmu uderzeń więziennego dzwonu. Wyobraziła sobie, jak mogłaby brzmieć ich wymiana zdań: „Nie warto, strata czasu… Co za paskudna rudera! Na pewno znajdziemy coś lepszego”.
Gdy oczy zapiekły ją od dymu i rozczarowania, odsunęła się od okna. Babka ma rację, pomyślała. Pora przestać się łudzić, że prędko sprzedadzą gospodę.
Swoją drogą babka nie była wcale nieomylna. Bo goście nadchodzili – tylko nie tacy, jakich oczekiwali.
Rozdział drugi
Znak wrony
W drzwiach pokoju stanęła Fliss.
– Charlie! – wykrzyknęła. – Dlaczego moje łóżko jest całe w okruszkach?
– Bo nie mogłam usiąść na swoim. – Charlie wytarła rękawem masło z podbródka i wskazała