Odrobina czarów. Michelle Harrison
nie mówiłam? – Charlie promieniała dumą. – Muszę go ukrywać, bo inaczej babka kazałaby mi się go pozbyć.
– Ale… jak ty to robisz? – zaciekawiła się nieznajoma.
Betty spiorunowała siostrę wzrokiem, nie musiała się jednak martwić.
– Buzia na kłódkę! – oznajmiła Charlie. – To tajemnica, moja i moich sióstr. – Skinęła głową na błędny ognik, który przybliżał się do niej powolutku rozkołysanymi, jakby niepewnymi ruchami. – A co to takiego?
Błądka wpatrywała się w ognik w zamyśleniu.
– Co o nich słyszeliście? – zapytała w końcu.
– Och, mnóstwo rzeczy – wypaliła bez namysłu Betty, tylko na poły świadoma, że znów znalazła się pod wpływem uroku ognika. – Że to złe duchy z bagien, diabliki albo dusze ludzi, którzy tam zaginęli i umarli… Chociaż niektórzy uważają, że to tylko gazy wydobywające się z wody. – Wpatrywała się jak zaklęta w lśniącą kulę, która lewitowała coraz bliżej ręki Charlie, jakby nabierała śmiałości. – No cóż. Teraz przynajmniej wiem, że to nie żaden gaz. Wydaje się zbyt… żywy. I ciekawski.
– Żywy? – powtórzyła ochryple Błądka. – Nie do końca, chociaż kiedyś żył.
– Ojej, a kim… kim był? – zapytała Charlie.
Błądka nie odpowiedziała. Uniosła ręce nad żarzące się lekko węgle kominka i rozprostowała palce. Jeden z jej rękawów podwinął się, odsłaniając czarny znak wytatuowany na nadgarstku.
– Co to takiego? – Charlie nachyliła się bliżej.
Ale Betty już wiedziała, i napełniło ją to nie mniejszą grozą niż sam ognik.
– Pióro wrony – wyjaśniła cichym głosem dziewczynka.
– Czyli to jednak prawda. To c i e b i e szukali strażnicy. – Serce Betty przyśpieszyło. – Tyle że… tyle że ty wcale nie uciekłaś z więzienia! Jakimś sposobem wydostałaś się z Udręki. Jesteś jednym z wygnańców.
Błądka pokiwała głową.
– Błagam was, tylko ich nie wzywajcie! – zwróciła się do nich zdesperowana. – Niedługo odejdę i dam wam spokój. Musiałam… znaleźć jakąś kryjówkę, żeby się zastanowić co dalej – ale kiedy zniknę, możecie udawać, że nigdy mnie tu nie było. Że mnie nie widziałyście.
– To przecież bez sensu – powiedziała Betty wolno. Dlaczego przestali bić w dzwon, skoro wciąż jej szukali? Wspomniała słowa strażników: „Dwóch uciekinierów. Jednego morze wyrzuciło na brzeg – prawie się utopił i pewnie nie dożyje świtu. Ale drugi wciąż jest na wolności”. – Z kim… z kim byłaś? – zapytała ostrożnie.
– Z mamą – wymamrotała Błądka. – Strażnicy chyba nawet nie wiedzieli, że jesteśmy razem, że zabrała mnie ze sobą, ale później… później wszystko poszło nie tak. – Na jej twarzy malowała się dezorientacja. – Rozdzieliłyśmy się, wszystko działo się tak szybko, a ja… ja nie mogłam jej znaleźć i… i nagle dzwon ucichł, chociaż bił tak długo, całą wieczność. Dlatego domyśliłam się, że ona… że oni…
– Że ją złapali – dokończyła Charlie, oddychając ciężko.
Betty odwróciła wzrok, zatroskana. Ta osoba wyrzucona na brzeg… wszystko wskazywało na to, że chodziło o matkę dziewczynki, lecz najwyraźniej ona sama o niczym nie miała pojęcia. Z jakiegoś powodu Betty nie potrafiła powiedzieć tego głośno.
Błądka przełknęła ślinę. Jej oczy lśniły w przyćmionej poświacie żaru. Włożyła rękę do kieszeni i poklepała coś w środku, jakby się upewniała, że to wciąż tam jest, że nie zgubiła czegoś cennego. Ognik unosił się nad nią niespokojnie – jak Fliss z chusteczką nad Charlie, pomyślała Betty, za każdym razem, gdy ich siostrzyczka zdarła sobie kolana.
Charlie delikatnie chwyciła dłoń Błądki, by dokładnie z bliska obejrzeć znak pióra na jej skórze.
– Bolało?
Warga dziewczynki zadrżała.
– Tak. – Uspokoiła się nieco, wpatrzona w kominek, choć jej oczy zdawały się ślepe. – Wszyscy na wyspie są oznaczeni. Ja miałam szczęście, mój jest nieduży…
Charlie rozdziawiła usta.
– Czyli że innym robią większe?
– Aha. Mnie wytatuowali pióro, bo to nie ja popełniłam zbrodnię – wyjaśniła Błądka.
– W takim razie kto? – Betty nie potrafiła dłużej powstrzymywać ciekawości.
Na Wronoskale wiele mówiło się o życiu mieszkańców Udręki, mimo iż w rzeczywistości wiedziano bardzo mało. Jedno nie ulegało wątpliwości – przebywali tam groźni ludzie. Dawni skazańcy zwolnieni z więzienia, którzy nie mieli się gdzie podziać, czy wygnańcy z Wronoskału. Udręka była siedliskiem wszelkiej maści wyrzutków.
Zanim Błądka zdążyła odpowiedzieć, przerwało im oburzone popiskiwanie dolatujące z dłoni Charlie. Ognik bzyczał tuż obok, zaintrygowany czymś, co wyczuł, ale czego nie mógł zobaczyć.
– Spokojnie, Hopsaso. – Charlie schowała szczura do kieszeni, a Betty patrzyła, jak zwierzak wierci się w środku, moszcząc się wygodnie w cieple swojej kryjówki.
– One wyczuwają życie – powiedziała cicho Błądka. – Życie je przyciąga – to dlatego często zbliżają się do ludzi, których spotkają przypadkiem na mokradłach. Przeważnie są zupełnie niegroźne, ale niektóre…
Wszystkie trzy podskoczyły, bo niespodziewanie ktoś załomotał w drzwi.
– Otwierać! – rozległ się ostry głos. – Na rozkaz Wronoskału!
– Strażnicy – syknęła Betty.
Popatrzyły po sobie, każda skamieniała z przerażenia. Na piętrze zaskrzypiały sprężyny łóżka, ale zaraz potem zapadła cisza.
– Może jeśli nie będziemy się odzywać, pomyślą, że śpimy, i sobie pójdą? – powiedziała z nadzieją Charlie, nim jednak zdążyła dokończyć zdanie, ponownie rozległ się głośny łomot, aż szczęknął żelazny rygiel.
– Nie zamierzają dać za wygraną – stwierdziła Betty słabo.
– Nie mogą mnie tu znaleźć! – Błądka znowu drżała na całym ciele. – Błagam! Jeżeli wypuścicie mnie tylnymi drzwiami, może zdążę…
– Nie. – Betty zastanawiała się gorączkowo, co robić. – Widzieli, że furtka na podwórzu jest zniszczona i pewnie się domyślili, że się tu schowałaś. No i nie wiadomo, czy nie postawili tam kogoś na czatach, na wypadek gdybyś próbowała uciec.
– Nie mówcie im, że tu jestem – stękała bliska płaczu dziewczynka.
Betty zawahała się. Dobrze wiedziała, że ci, którzy ukrywali zbiegów z więzienia, sami trafiali do celi lub byli wypędzani. Tych, którzy udzielali pomocy mieszkańcom Udręki, czekał pewnie podobny los. Jeśli jednak wydadzą im Błądkę… Za próbę ucieczki karano śmiercią.
Kolejne uderzenie w drzwi pomogło jej podjąć decyzję.
– OTWIERAĆ! – rozkazał coraz bardziej zniecierpliwiony głos.
– Szybko, tędy! – Betty złapała Charlie za rękę i pchnęła Błądkę w kierunku schodów. Serce waliło jej jak oszalałe, głośniej chyba od drzwi, które trzęsły się na zawiasach.
– Betty? – sapnęła Charlie, prawie się potykając.
– Ciii!