Krawędź wieczności. Ken Follett

Krawędź wieczności - Ken Follett


Скачать книгу
jest piśmienny, czy nie, i oczywiście zawsze wychodzi na to, że biali umieją pisać, a Murzyni są analfabetami.

      – Sukinsyny.

      – To nie wszystko. Murzyni usiłujący zapisywać się na listy wyborców są za karę wyrzucani z pracy, jednak z dziadkiem nie mogli tak postąpić, bo jest na emeryturze. Dlatego kiedy wychodził z sądu, zgarnęli go za włóczęgostwo. Przesiedział noc w więzieniu, a to żadna igraszka, kiedy ma się osiemdziesiątkę na karku – zakończyła ze łzami w oczach.

      Jej opowieść wzmocniła determinację George’a. Czy on ma powody do narzekania? Owszem, zrobił parę rzeczy, po których miał ochotę umyć ręce. Praca w resorcie Roberta Kennedy’ego dawała najlepszą możliwość, by dopomóc ludziom takim jak dziadek Marii. Pewnego dnia rasiści z Południa zostaną zmiażdżeni.

      Spojrzał na zegarek.

      – Mam spotkanie u Lyndona.

      – Opowiedz mu o moim dziadku.

      – Być może to zrobię. – Kiedy George był z Marią, czas zawsze upływał za szybko. – Przepraszam, że muszę już uciekać, ale może spotkalibyśmy się po pracy? Moglibyśmy pójść na drinka albo na kolację.

      Uśmiechnęła się.

      – Dziękuję, ale jestem umówiona na wieczór.

      – Och – westchnął zaskoczony. Jakoś nie przyszło mu na myśl, że Maria może z kimś chodzić. – Jutro wyjeżdżam do Atlanty, wrócę za dwa lub trzy dni. Może spotkalibyśmy się w weekend?

      – Nie, dziękuję. – Zawahała się, a potem dodała tonem wyjaśnienia: – To stały układ, coś w tym rodzaju.

      Poczuł się zdruzgotany, lecz było to z jego strony głupie, bo niby dlaczego tak atrakcyjna dziewczyna jak Maria nie miałaby związać się z kimś na stałe? Ależ okazał się głupcem! W tej chwili był zdezorientowany, jakby utracił grunt pod nogami.

      – Szczęściarz z niego.

      Uśmiechnęła się.

      – Miło, że tak mówisz.

      George chciał wiedzieć, kto jest jego rywalem.

      – Kto to taki?

      – Nie znasz go.

      Może i nie, ale poznam, jeśli usłyszę nazwisko, pomyślał.

      – Daj mi szansę.

      Pokręciła głową.

      – Wolę nie mówić.

      To było niezmiernie frustrujące. Miał rywala, lecz nie znał nawet jego nazwiska. Chciał przycisnąć Marię, bał się jednak, że wyjdzie na brutala, a dziewczyny tego nie znoszą.

      – Okay – rzekł niechętnie i dodał z rażącą nieszczerością: – Baw się dobrze.

      – Oczywiście.

      Rozdzielili się. Maria ruszyła w kierunku biura prasowego, a George do pokoi wiceprezydenta.

      Było mu ciężko na sercu. Maria podobała mu się bardziej niż jakakolwiek inna dziewczyna i stracił ją na rzecz kogoś innego.

      Ciekawe, co to za jeden? – zachodził w głowę.

      *

      Rozebrała się i weszła z prezydentem do wanny.

      Jack Kennedy przez cały dzień zażywał leki, lecz nic nie uśmierzało jego bólu pleców tak jak woda. Rano nawet golił się w wannie. Gdyby mógł, spałby w basenie.

      Byli w jego łazience; na półce nad wanną stała turkusowo-złota butelka z wodą kolońską 4711. Od tamtego pierwszego razu Maria nigdy nie weszła do pokoi Jackie. Prezydent miał osobną sypialnię i łazienkę połączoną z pokojami żony krótkim korytarzem, w którym z jakiegoś powodu umieszczono gramofon.

      Jackie ponownie wyjechała. Maria nauczyła się nie zadręczać myślami o małżonce kochanka. Miała świadomość, że w niecny sposób dopuszcza się zdrady wobec przyzwoitej kobiety, i zasmucało ją to, więc starała się o tym nie myśleć.

      Wprawiała ją w zachwyt łazienka jak ze snów, w której były miękkie ręczniki, białe szlafroki i drogie mydła, a także rodzinka żółtych gumowych kaczuszek.

      To weszło im już w nawyk. Dave Powers mniej więcej raz w tygodniu zapraszał po pracy Marię, ona zaś wjeżdżała windą na górę. W Zachodnim Salonie nieodmiennie stał wtedy dzbanek daiquiri oraz przekąski. Czasem był obecny Dave, czasem Jenny i Jerry, a czasem nikogo nie było. Maria wypijała drinka i częstowała się przekąskami, a potem czekała pełna gotowości, lecz cierpliwie na przybycie prezydenta.

      Niebawem przenosili się do sypialni. To było jej ulubione miejsce na świecie: łóżko ze słupkami i niebieskim baldachimem, dwa fotele przed prawdziwym kominkiem, stosy książek, magazynów ilustrowanych i gazet. Z radością spędziłaby w tym pomieszczeniu resztę życia.

      Delikatnie nauczył ją seksu oralnego. Okazała się gorliwą uczennicą. Zwykle tego właśnie od niej oczekiwał na początku. Często się spieszył, jakby popadł w desperację, i ta jego niecierpliwość miała w sobie coś podniecającego. Ale najbardziej lubiła go później, kiedy odprężał się i okazywał jej więcej ciepła i czułości.

      Czasami włączał płytę. Lubił Sinatrę, Tony’ego Bennetta i Percy’ego Marquanda. Nie znał Miracles ani Shirelles.

      W kuchni zawsze było coś zimnego na kolację: kurczak, krewetki, kanapki, sałatka. Po posiłku rozbierali się i szli do łazienki.

      Maria usadowiła się w wannie. Prezydent włożył do wody dwie kaczki.

      – Założę się o ćwierć dolara, że moja popłynie szybciej niż twoja. – oznajmiał z bostońskim akcentem niczym Anglik, nie wymawiając głoski „r”.

      Ujęła kaczkę w dłoń. Najbardziej lubiła go, gdy był właśnie taki: skory do żartów i psot, dziecinny.

      – Zgoda, panie prezydencie, ale załóżmy się o dolara, jeśli ma pan odwagę.

      Wciąż nazywała go przeważnie panem prezydentem. Żona mówiła na niego Jack, bracia zaś – Johnny. Maria w chwilach wielkiej namiętności również używała tego zdrobnienia.

      – Nie stać mnie na utratę dolara – odparł ze śmiechem. Był jednak wrażliwy i wyczuł, że Maria nie jest w odpowiednim nastroju. – Co cię gnębi?

      – No nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Zwykle nie rozmawiam z tobą o polityce.

      – Czemu nie? Polityka to moje życie i twoje także.

      – Przez cały dzień ci się naprzykrzają. A my, kiedy jesteśmy razem, powinniśmy się zrelaksować i dobrze bawić.

      – Zróbmy wyjątek. – Ujął w dłoń jej stopę, która spoczywała w wodzie obok jego uda, i pogładził ją po palcach. Maria wiedziała, że ma piękne stopy, zawsze malowała sobie paznokcie. – Coś cię zafrasowało – rzekł cicho. – Powiedz, słucham.

      Kiedy z taką intensywnością patrzył na nią swoimi orzechowymi oczami, uśmiechając się krzywo, stawała się bezradna.

      – Przedwczoraj mojego dziadka zamknięto w więzieniu za to, że chciał wpisać się na listę uprawnionych do głosowania.

      – W więzieniu? Nie wolno tego robić. Pod jakim zarzutem?

      – Włóczęgostwa.

      – Och, to musiało się stać gdzieś na Południu.

      – W Golgotha w Alabamie, jego rodzinnym mieście. – Zawahała się, lecz postanowiła wyjawić prezydentowi całą prawdę, choć miała


Скачать книгу