Krawędź wieczności. Ken Follett

Krawędź wieczności - Ken Follett


Скачать книгу
o tym sądzisz, Mario? – spytał, wciąż głaszcząc ją po palcach.

      Ponownie się zawahała, spoglądając na swoją ciemną stopę spoczywającą w białych dłoniach. Lękała się, że wprawi prezydenta w rozgoryczenie. Był bardzo wyczulony na najdrobniejsze wzmianki sugerujące, że jest nieszczery bądź niegodny zaufania lub że jako polityk nie dotrzymał złożonych obietnic. Czuła, że jeśli przyciśnie go za mocno, ich romans dobiegnie końca. A wtedy ona umrze.

      Jednakże musiała być szczera. Wzięła głęboki oddech i usiłowała zachować spokój.

      – Moim zdaniem kwestia nie jest zbyt złożona – zaczęła. – Południowcy poczynają sobie w ten sposób, ponieważ im wolno. Prawo jest takie, jakie jest, i pozwala, by na przekór konstytucji uchodziło im to na sucho.

      – Niezupełnie – zauważył Kennedy. – Mój brat przyspieszył bieg kilku pozwów Departamentu Sprawiedliwości dotyczących łamania praw wyborczych. Współpracuje z nim pewien młody bystry prawnik, Murzyn.

      Maria skinęła głową.

      – George Jakes, znam go. Ale te działania są niewystarczające.

      Prezydent wzruszył ramionami.

      – No cóż, nie przeczę.

      Maria brnęła dalej:

      – Wszyscy są zgodni co do tego, że należy zmienić ustawę o prawach obywatelskich. Wielu sądzi, że obiecałeś to w czasie kampanii. I teraz nikt nie rozumie, dlaczego jeszcze tego nie zrobiłeś… – Zagryzła wargę i dodała: – Ja również.

      Twarz prezydenta przybrała surowy wyraz.

      Maria momentalnie pożałowała swojej szczerości.

      – Nie gniewaj się – rzekła błagalnie. – Za nic nie chciałabym cię denerwować, ale zapytałeś, a ja musiałam być uczciwa. – Łzy nabiegły jej do oczu. – Mój biedny dziadek przesiedział noc w więzieniu, a miał na sobie najlepszy garnitur.

      Prezydent zmusił się do uśmiechu.

      – Nie gniewam się, Mario, w każdym razie nie na ciebie.

      – Możesz mi powiedzieć wszystko. Ubóstwiam cię i nigdy nie będę cię osądzać, chcę, żebyś to wiedział. Po prostu wyznaj, co czujesz.

      – Złoszczę się chyba dlatego, że jestem słaby – odparł. – Mamy większość w Kongresie tylko wtedy, gdy możemy liczyć na demokratów z Południa. Jeśli przedłożę projekt ustawy o prawach obywatelskich, storpedują ją, ale to nie wszystko. W odwecie zagłosują przeciwko całemu pakietowi ustaw dotyczących programu polityki wewnętrznej, między innymi Medicare. A ten program mógłby poprawić warunki życia kolorowych Amerykanów nawet bardziej niż ustawa o prawach obywatelskich.

      – Czy to znaczy, że zrezygnowałeś z kwestii praw obywatelskich?

      – Nie. W listopadzie przyszłego roku są wybory uzupełniające. Zwrócę się do rodaków z prośbą, by pozwolili zasiąść w Kongresie większej liczbie demokratów, i wtedy będę mógł spełnić swoje obietnice z kampanii.

      – Pójdą na to?

      – Zapewne nie. Republikanie atakują mnie za politykę zagraniczną. Utraciliśmy Kubę, utraciliśmy Laos, tracimy Wietnam. Musiałem pozwolić Chruszczowowi wznieść zasieki z drutu kolczastego w samym środku Berlina. Stoję teraz jak przyparty do muru.

      – Jakie to dziwne – zauważyła Maria. – Nie możesz zezwolić Murzynom na Południu głosować, bo masz słabą pozycję w polityce zagranicznej.

      – Każdy przywódca musi być silny na scenie globalnej, bo inaczej nic nie zdziała.

      – Nie możesz chociaż spróbować? Mógłbyś zaproponować ustawę o prawach obywatelskich, nawet jeśli prawdopodobnie zakończy się to porażką w głosowaniu. Ludzie będą przynajmniej wiedzieli, że jesteś szczery.

      Prezydent pokręcił głową.

      – Jeśli wysunę projekt i przegram, osłabię się i narażę wszystko inne na szwank. I nigdy nie dostanę drugiej szansy z ustawą o prawach obywatelskich.

      – Więc co mam powiedzieć dziadkowi?

      – Że nie jest łatwo iść za głosem sumienia, nawet prezydentowi.

      Wstał i Maria także się podniosła. Wytarli się nawzajem ręcznikiem i poszli do sypialni. Maria włożyła jego miękką koszulę z niebieskiej bawełny.

      Znów się kochali. Kiedy prezydent był zmęczony, trwało to krótko, tak jak za pierwszym razem, dzisiaj jednak czuł się swobodnie i znów wpadł we frywolny nastrój. Leżeli na łóżku i pieścili się, jakby nie liczyło się nic innego na świecie.

      Później szybko zasnął, a Maria leżała obok niego rozkosznie szczęśliwa. Nie chciała, by nadszedł ranek, gdyż wtedy będzie musiała ubrać się, pójść do biura prasowego i pracować cały dzień. Żyła w prawdziwym świecie niczym we śnie: wyczekiwała telefonu od Dave’a Powersa, który oznaczał, że niebawem się przebudzi i wróci do jedynej rzeczywistości, która się liczyła.

      Wiedziała, że niektórzy koledzy odgadli prawdę. Wiedziała, że Kennedy nigdy nie zostawi dla niej żony. Wiedziała, że powinna martwić się możliwością zajścia w ciążę. Wiedziała również, że to, co robi, jest głupie i niewłaściwe i że nie może się szczęśliwie skończyć.

      Jednak była za bardzo zakochana, by się tym przejmować.

      *

      George rozumiał, dlaczego szef cieszy się, że może go pchnąć do Kinga. Kiedy Bobby potrzebował wywrzeć presję na aktywistów ruchu praw obywatelskich, czarny emisariusz dawał mu znacznie większe szanse powodzenia. George uważał, że prokurator generalny nie mylił się co do Levisona, mimo to nie czuł się komfortowo w swojej roli; poczucie to coraz częściej stawało się jego udziałem.

      W Atlancie panował ziąb i padało. Na lotnisku czekała Verena; była ubrana w brązowy płaszcz z czarnym futrzanym kołnierzem. Wyglądała pięknie, lecz George za bardzo cierpiał po odrzuceniu przez Marię, by zwrócić na to uwagę.

      – Znam Stanleya Levisona – oznajmiła, wioząc Grorge’a przez rozległe miasto. – To bardzo porządny facet.

      – Jest adwokatem, prawda?

      – I nie tylko. Pomógł Martinowi w pisaniu Stride Toward Freedom2. Przyjaźnią się.

      – FBI twierdzi, że Levison to komunista.

      – W mniemaniu FBI każdy, kto nie zgadza się z J. Edgarem Hooverem, jest komunistą.

      – Bobby nazwał Hoovera lachociągiem.

      Verena parsknęła śmiechem.

      – Myślisz, że naprawdę tak uważa?

      – Nie mam pojęcia.

      – Hoover milaskiem? – Pokręciła głową z niedowierzaniem. – To zbyt piękne, by było prawdziwe. Życie nie jest aż tak zabawne.

      Jechali w deszczu przez dzielnicę Old Fourth Ward, w której znajdowały się setki firm czarnoskórych właścicieli. Można też było odnieść wrażenie, że na każdym rogu stoi kościół. Auburn Avenue nazwano kiedyś najzamożniejszą murzyńską ulicą w Ameryce. Siedziba Konferencji Chrześcijan Południowych znajdowała się pod numerem 320. Verena zatrzymała samochód przed podłużnym piętrowym budynkiem z czerwonej cegły.

      – Bobby uważa doktora Kinga za aroganta – poinformował ją George.

      Dziewczyna wzruszyła ramionami.

      – Martin sądzi to samo o Bobbym.

      –


Скачать книгу