Krawędź wieczności. Ken Follett

Krawędź wieczności - Ken Follett


Скачать книгу

      – Kocham cię – oznajmił Hans.

      – Na litość boską! – zawołała. – Jak mogłeś powiedzieć coś takiego po wszystkim, co zrobiłeś!

      – Mówię poważnie. Z początku udawałem, ale po jakimś czasie dotarło do mnie, że jesteś wspaniałą kobietą. Chciałem się z tobą ożenić, nie chodziło tylko o służbę. Jesteś piękna, mądra i uczysz z poświęceniem… a ja podziwiam poświęcenie. Nigdy nie spotkałem takiej kobiety jak ty. Wróć do mnie, proszę…

      – Nie! – krzyknęła.

      – Przemyśl to. Daj sobie dzień, tydzień.

      – Nie!

      Krzyczała na cały głos, lecz on zachowywał się tak, jakby nieśmiało markowała opór.

      – Jeszcze porozmawiamy – rzekł z uśmiechem.

      – Nie! Nigdy! Nigdy! Przenigdy! – zawołała i wybiegła z pokoju.

      Wszyscy stali przy otwartych drzwiach kuchni; ich twarze wyrażały strach.

      – Co? – spytał Bernd. – Co się stało?

      – Nie chce rozwodu – odparła zawodzącym głosem Rebecca. – Mówi, że mnie kocha i że chce zacząć od nowa. Żebyśmy dali sobie jeszcze jedną szansę!

      – Uduszę gnoja – warknął Bernd.

      Nie było potrzeby go powstrzymywać, gdyż w tej samej chwili trzasnęły zamykane drzwi.

      – Poszedł sobie – stwierdziła Rebecca. – Dzięki Bogu.

      Bernd przygarnął ją i wtuliła twarz w jego ramię.

      – Ojej, czegoś takiego się nie spodziewałam – odezwała się Carla z drżeniem w głosie.

      Werner wyjął naboje z pistoletu.

      – To jeszcze nie koniec – wtrąciła się Maud. – On tu wróci. Funkcjonariusze Stasi uważają, że zwyczajni ludzie nie mogą im odmawiać.

      – I mają rację – powiedział Werner. – Rebecco, musisz wyruszyć jeszcze dzisiaj.

      Wysunęła się z objęć Bernda.

      – O nie… Dzisiaj?

      – Natychmiast – rzucił jej ojciec. – Grozi ci straszliwe niebezpieczeństwo.

      – Twój tata ma rację – potwierdził Bernd. – Hans może wrócić ze wsparciem. Musimy zrobić już teraz to, co zaplanowaliśmy na jutro rano.

      – A więc dobrze – zgodziła się Rebecca.

      Wbiegli po schodach do swojego pokoju. Bernd włożył czarny sztruksowy garnitur, białą koszulę i czarny krawat. Wyglądał, jakby wybierał się na pogrzeb. Rebecca także ubrała się na czarno. Oboje wsunęli stopy w czarne tenisówki. Bernd wyjął spod łóżka zwinięty sznur do prania kupiony w ubiegłym tygodniu. Zarzucił go na siebie niczym bandolet, a potem włożył jeszcze brązową skórzaną kurtkę, która przykryła sznur. Rebecca zamaskowała krótkim ciemnym płaszczem czarny golf i czarne spodnie.

      Przygotowania zajęły im zaledwie kilka minut.

      Rodzina czekała w przedpokoju. Rebecca uściskała i ucałowała wszystkich. Lili płakała.

      – Nie daj się zabić – wyszlochała.

      Bernd i Rebecca włożyli skórzane rękawiczki i ruszyli w stronę drzwi.

      Pomachali jeszcze raz bliskim, a potem wyszli.

      *

      Walli podążał w pewnej odległości za nimi.

      Chciał zobaczyć, w jaki sposób tego dokonają. Nikomu nie ujawnili swojego planu, nawet rodzinie. Mama powiedziała, że jeśli chce się coś zachować w sekrecie, nie należy nikomu o tym mówić, to jedyny sposób. Ona i ojciec twardo przy tym obstawali; Walli nabrał podejrzeń, że kierują się zagadkowymi doświadczeniami z okresu wojny, o których nigdy nie opowiadali.

      Przed wyjściem z domu zapowiedział, że będzie grał na gitarze w swoim pokoju. Miał teraz gitarę elektryczną. Rodzice, nie słysząc hałasu, pomyślą, że gra bez podłączenia instrumentu do gniazdka.

      Wymknął się tylnymi drzwiami.

      Rebecca i Bernd szli, trzymając się pod ręce. Maszerowali żwawym krokiem, lecz bez pośpiechu, by nie zwracać na siebie uwagi. Było wpół do dziewiątej i poranna mgła zaczęła się unosić. Walli bez problemu widział dwie postacie: zwój sznura wypychał kurtkę na ramieniu Bernda. Nie oglądali się, a tenisówki Wallego sprawiały, że poruszał się cicho. Zauważył, że oni także mają tenisówki, lecz nie wiedział po co.

      Odczuwał podniecenie, a zarazem lęk. Cóż za niezwykły poranek. Widok ojca wyciągającego pistolet zza szuflady omal nie zwalił Wallego z nóg. Stary był gotów ukatrupić Hansa Hoffmanna! Może jednak nie jest totalnie zdziadziałym frajerem.

      Walli lękał się o swoją ukochaną siostrę, która za kilka minut mogła zginąć, a jednocześnie czuł dreszcz uniesienia. Jeśli ona zdoła zbiec, jemu także może się udać.

      Nadal był zdecydowany na ucieczkę. Kiedy wbrew zakazowi ojca poszedł do klubu Minnesänger, nie został ukarany. Ojciec uznał, że strata gitary była wystarczającą karą. Mimo to chłopak cierpiał z powodu dwóch tyranów, Wernera Francka oraz pierwszego sekretarza Waltera Ulbrichta, i postanowił, że przy pierwszej okazji wyzwoli się od nich obu za jednym zamachem.

      Rebecca i Bernd dotarli do ulicy prowadzącej bezpośrednio do muru. Na jej końcu widać było dwóch wartowników, którzy radzili sobie z porannym chłodem, tupiąc nogami. Z ich ramion zwisały radzieckie pistolety maszynowe PPSch-41, bardziej znane jako pepesze, z magazynkami bębenkowymi. Walli ocenił, że w obecności strażników nikt nie przedostanie się przez zasieki z drutu kolczastego.

      Jednakże Rebecca i Bernd skręcili i weszli na cmentarz.

      Walli nie mógł iść za nimi alejkami, gdyż na otwartej przestrzeni za bardzo rzucałby się w oczy. Ruszył szybko pod kątem prostym do kierunku ich marszu i znalazł się za kapliczką pośrodku cmentarza. Wyjrzał zza węgła. Najwyraźniej go nie zauważyli.

      Doszli do północno-zachodniego narożnika cmentarza.

      Był tam płot z drutu, a za nim tylne podwórze domu.

      Rebecca i Bernd pokonali ogrodzenie.

      To dlatego włożyli tenisówki, domyślił się Walli.

      Ale po co im sznur do suszenia bielizny?

      *

      Budynki przy Bernauer Strasse były opuszczone, lecz w bocznych uliczkach normalnie mieszkali ludzie. Rebecca i Bernd zalęknieni i spięci, przekradli się przez podwórze jednego z domów pięć numerów od końca ulicy zamkniętej murem. Przesadzili drugie ogrodzenie, a potem trzecie, coraz bardziej przybliżając się do muru. Rebecca miała trzydzieści lat i była zwinna, czterdziestoletni Bernd też nie narzekał na formę – opiekował się szkolną drużyną piłkarską. Przedostali się na tyły trzeciego domu od końca ulicy.

      Byli już wcześniej na cmentarzu, także ubrani na czarno, by wyglądać jak żałobnicy, choć w rzeczywistości badali teren. Nie przyjrzeli się dokładnie budynkom, ponieważ nie mogli skorzystać z lornetki – wydawało się to zbyt niebezpieczne – lecz byli prawie pewni, że na dach trzeciego domu można się wdrapać.

      Jeden dach prowadził do drugiego i umożliwiał dotarcie do opuszczonych kamienic przy Bernauer Strasse.

      Im bardziej zbliżali się do celu, tym silniejsze obawy nurtowały Rebeccę.

      Zaplanowali, że wdrapią się na niziutką komórkę na węgiel, z niej na


Скачать книгу