Krzyżacy. Henryk Sienkiewicz

Krzyżacy - Henryk Sienkiewicz


Скачать книгу
da Bóg, Zbyszko się wywdzięczy.

      Zych ze Zgorzelic, który słynął istotnie z dobroci i uczynności, począł znów nalegać i prosić, ale Maćko się uparł: kiedy umierać, to na własnym podwórku! Cniło771 mu się oto bez tego Bogdańca całymi latami, więc teraz, gdy granica już niedaleko, nie wyrzeknie się go za nic, choćby to miał być ostatni nocleg. Bóg łaskaw i tak, że mu choć pozwolił tu się przywlec.

      Tu roztarł pięściami łzy, które wezbrały mu pod powiekami, obejrzał się wkoło i rzekł:

      – Jeśli tu już bory Wilka z Brzozowej, to zaraz po południu dojedziem.

      – Nie Wilka z Brzozowej, jeno ninie772 opatowe – zauważył Zych.

      Uśmiechnął się na to chory Maćko i po chwili odrzekł:

      – Jeśli opatowe, to może kiedyś będą nasze.

      – Ba! dopieroście mówili o śmierci – zawołał wesoło Zych – a teraz chce wam się opata przetrzymać.

      – Nie ja go przetrzymam, jeno Zbyszko.

      Dalszą rozmowę przerwały im odgłosy rogów w boru, które ozwały się daleko przed nimi. Zych wstrzymał zaraz konia i począł słuchać.

      – Ktoś ci tu chyba poluje – rzekł. – Poczekajcie.

      – Może opat. To by dobrze było, żebyśmy się zaraz spotkali.

      – Cichajcie no!

      Tu zwrócił się do orszaku:

      – Stój!

      Stanęli. Rogi ozwały się bliżej, a w chwilę później rozległo się szczekanie psów.

      – Stój! – powtórzył Zych. – Ku nam idą.

      Zbyszko zaś zeskoczył z konia i począł wołać:

      – Dawajcie kuszę! może zwierz na nas wypadnie! wartko! wartko!

      I porwawszy kuszę z rąk pachołka, wsparł ją o ziemię, przycisnął brzuchem, pochylił się, wyprężył grzbiet jak łuk i chwyciwszy palcami obu rąk cięciwę, naciągnął ją w mgnieniu oka na żelazny zastawnik, za czym założył strzałę i skoczył przed siebie w bór.

      – Napiął! bez korby ci napiął! – szepnął Zych zdumiony przykładem tak nadzwyczajnej siły.

      – Ho, to morowy chłop! – odszepnął z dumą Maćko.

      Tymczasem rogi i granie psów ozwało się jeszcze bliżej, aż nagle po prawej stronie boru rozległ się ciężki tupot, trzask łamanych krzów i gałęzi – na drogę wypadł z gęstwiny, jak piorun, stary brodaty żubr z olbrzymią, nisko pochyloną głową, z krwawymi oczyma i wywalonym ozorem, zziajany, straszny. Trafiwszy na wyrwę przydrożną, przesadził773 ją jednym skokiem, upadł z rozpędu na przednie nogi, ale podniósł się i już, już miał skryć się w gęstwinie po drugiej stronie drogi, gdy nagle zawarczała złowrogo cięciwa kuszy, rozległ się świst grotu, po czym zwierz wspiął się, zakręcił, ryknął okropnie i runął jak gromem rażony na ziemię.

      Zbyszko wychylił się zza drzewa, napiął znów kuszę i zbliżył się gotów do strzału ku leżącemu bykowi, którego zadnie774 nogi kopały jeszcze ziemię.

      Lecz popatrzywszy chwilę, zawrócił spokojnie do orszaku i z daleka począł wołać:

      – Tak dostał, aże gnojem popuścił!

      – A niechże cię! – ozwał się podjeżdżając Zych – od jednej strzały!

      – Ba, blisko było, a to przecie okrutny pęd. Obaczcie: nie tylko żeleźce, ale i brzechwa775 całkiem mu się schowała pod łopatką.

      – Myśliwcy muszą być już blisko; pewnikiem ci go zabiorą.

      – Nie dam! – odpowiedział Zbyszko – na drodze zabit, a droga niczyja.

      – A jeśli to opat poluje?

      – A, jeśli opat, to niech go bierze.

      Tymczasem z lasu wychyliły się naprzód psy, których było kilkanaście. Ujrzawszy zwierza, rzuciły się na niego ze strasznym harmidrem, zbiły się na nim w kupę i niebawem poczęły się między sobą gryźć.

      – Zaraz będą i myśliwi – rzekł Zych. – Ot patrz! już są, jeno dalej przed nami wypadli i nie widzą jeszcze zwierza. Hop! hop! bywajcie tu, bywajcie!… leży! leży!…

      Lecz nagle umilkł, przysłonił oczy ręką, a po chwili ozwał się:

      – Dla Boga! coże to jest? Czym oślepł, czy mi się zdaje…

      – Jeden na wronym776 koniu na przedzie – rzekł Zbyszko.

      Lecz Zych zawołał nagle:

      – Miły Jezu! dyć777 to chyba Jagienka!

      I naraz począł krzyczeć:

      – Jagna! Jagna!…

      Po czym ruszył naprzód, ale nim zdążył puścić w cwał podjezdka778, Zbyszko ujrzał najdziwniejsze w świecie widowisko: Oto na chybkim srokaczu779 sadziła ku nim, siedząc po męsku dziewczyna z kuszą w ręku i z oszczepem na plecach. W rozpuszczone od pędu włosy powszczepiały jej się chmielowe szyszki; twarz miała rumianą jak zorza, na piersiach rozchełstaną koszulinę, a na koszuli serdak wełną do góry. Dopadłszy, osadziła na miejscu konia; przez chwilę na twarzy jej odbijało się niedowierzanie, zdumienie, radość – na koniec jednak nie mogąc świadectwom oczu i uszu zaprzeczyć, poczęła krzyczeć cienkim, nieco jeszcze dziecinnym głosem:

      – Tatulo! tatuś najmilejsi!

      I w mgnieniu oka zsunęła się z konia, a gdy Zych zeskoczył także dla powitania jej na ziemię, rzuciła mu się na szyję. Przez długi czas Zbyszko słyszał tylko odgłos pocałunków i dwa wyrazy: „Tatulo! Jagula! Tatulo! Jagula!” – powtarzane w radosnym upojeniu.

      Nadjechały oba poczty, nadjechał na wozie Maćko, a oni jeszcze powtarzali: „Tatulo! Jagula!”, i jeszcze się obejmowali za szyję. Aż gdy wreszcie mieli już do sytu powitań i okrzyków, poczęła go Jagienka wypytywać:

      – To z wojny wracacie? Zdrowiście aby?

      – Z wojny. Co nie mam być zdrów! A ty? A młodsze chłopaki? Myślę, że zdrowe? – tak? Bo inaczej nie latałabyś po lesie. Ale coże ty tu robisz najlepszego, dziewczyno?

      – Przecie widzicie: poluję – odpowiedziała śmiejąc się Jagienka.

      – W cudzych lasach?

      – Opat dał mi pozwoleństwo780. Jeszcze przysłał pachołków do tego uczonych i psy.

      Tu zwróciła się do swej czeladzi781:

      – A odpędzić mi ta psy, bo skórę podrą!

      Po czym do Zycha:

      – Oj, też rada jestem, rada, że was widzę!… U nas wszystko dobrze.

      – A jam to nierad? – odparł Zych. – Dajże jeszcze, dziewucho, pyska!

      I poczęli się znów całować, a gdy skończyli, Jagna rzekła:

      – Do domu okrutny szmat drogi… takeśmy się za oną bestią zagnali.

      Chyba ze dwie mileśmy gnali, że już i konie ustawały. Ale tęgi żubr – widzieliście?… ma on ze trzy moje strzały w sobie, a od ostatniej musiał paść.

      – Padł on od ostatniej, ale nie od twojej: ten to rycerzyk go ustrzelił.

      Jagienka odgarnęła dłonią włosy, które się jej nasunęły na oczy, i spojrzała bystro, lubo782 niezbyt życzliwie na Zbyszka.

      – Wiesz, kto to jest? – spytał Zych.

      – Nie


Скачать книгу