Krzyżacy. Henryk Sienkiewicz

Krzyżacy - Henryk Sienkiewicz


Скачать книгу
niemało tatula naprosiła, żeby mnie z sobą wziął.

      – Była wojna z Tatary, ale my na niej nie byli, bośmy na Litwie przedtem wojowali i ja, i Zbyszko.

      – A gdzie jest Zbyszko?

      – Toś nie poznała, że to Zbyszko? – rzekł ze śmiechem Maćko.

      – To jest Zbyszko? – zawołała dziewczyna spoglądając znów na młodego rycerza.

      – A jakże!

      – Dajże mu po znajomości gęby – zawołał wesoło Zych.

      Jagienka zwróciła się żywo ku Zbyszkowi, lecz nagle cofnęła się i zakrywszy ręką oczy, rzekła:

      – Kiedy się wstydam…

      – My się przecie od małości znamy! – ozwał się Zbyszko.

      – Aha! dobrze się znamy. Pamiętam ci ja, pamiętam. Z ośm roków783 temu przyjechaliście do nas z Maćkiem i nieboszczka matula przynieśli nam orzechów z miodem. A wy, jak jeno starsi wyszli z izby, zaraz mnie pięścią w nos, a orzechy samiście zjedli!

      – Nie uczyniłby on teraz tego! – rzekł Maćko. – U kniazia Witolda bywał, w Krakowie na zamku bywał i obyczaj dworski zna.

      Lecz Jagience przyszło co innego do głowy, zwróciwszy się bowiem do Zbyszka, spytała:

      – To wyście żubra zabili?

      – Ja.

      – Obejrzym, gdzie tkwi grot.

      – Nie obaczycie, bo mu się całkiem pochował pod łopatką.

      – Daj spokój, nie prawuj się784 – rzekł Zych. – Widzielim wszyscy, jak go ustrzelił, i widzielim jeszcze coś lepszego, bo kuszę w mig bez korby naciągnął.

      Jagienka spojrzała po raz trzeci na Zbyszka, ale tym razem z podziwem:

      – Naciągnęliście kuszę bez korby? – spytała.

      Zbyszko odczuł w jej głosie jakby pewne niedowierzanie, wsparł więc o ziemię kuszę, którą był poprzednio spuścił, naciągnął ją w mgnieniu oka, aż zaskrzypiała żelazna obręcz, po czym chcąc pokazać, że zna dworski obyczaj, przyklęknął na jedno kolano i podał ją Jagience.

      Dziewczyna zaś, zamiast ją wziąć z jego rąk, zaczerwieniła się nagle, sama nie wiedząc dlaczego, i poczęła zaciągać pod szyją zgrzebną785 koszulę, która się była od szybkiej jazdy po lesie otwarła.

      Rozdział jedenasty

      Drugiego dnia po przyjeździe do Bogdańca Maćko i Zbyszko poczęli rozglądać się po swojej starej siedzibie i wkrótce dostrzegli, iż Zych ze Zgorzelic miał słuszność mówiąc, że z początku dokuczy im bieda niemała. Z gospodarstwem szło jeszcze jako tako. Było kilka łanów786 obrabianych przez chłopów dawnych albo świeżo osadzonych przez opata787. Niegdyś bywało w Bogdańcu uprawnej ziemi daleko więcej, ale od czasu gdy w bitwie pod Płowcami788 ród Gradów wyginął prawie do szczętu789 – zbrakło rąk roboczych, a po napadzie śląskich Niemców i po wojnie Grzymalitów z Nałęczami790 żyzne niegdyś niwy791 bogdańskie pozarastały po większej części lasem. Maćko nie mógł sam dać rady. Próżno chciał przed kilkunastu laty przyciągnąć wolnych kmieciów792 z Krześni i puścić im ziemię za odsepy793 – ci bowiem woleli siedzieć na swoich własnych „lechach794” niźli uprawiać cudzy zagon. Przywabił jednak nieco ludzi bezdomnych; w różnych wojnach wziął kilkunastu jeńców, których pożenił, osadził po chatach – i w ten sposób wieś poczęła się dźwigać na nowo. Ale trudno mu to szło, więc gdy zdarzyła się sposobność zastawu, zastawił Maćko skwapliwie795 cały Bogdaniec, mniemając naprzód, że możnemu opatowi796 łatwiej będzie zagospodarować ziemię, a po wtóre, że tymczasem jemu i Zbyszkowi wojna przysporzy ludzi i pieniędzy. Jakoż opat rządził sprężyście. Siłę roboczą Bogdańca powiększył o pięć rodzin chłopskich, stada bydła i koni pomnożył, a przy tym zbudował spichlerz, chruścianą oborę i takąż stajnię. Natomiast nie mieszkając stale w Bogdańcu, o dom nie dbał – i Maćko, który marzył czasami, że wróciwszy, zastanie go otoczonym rowem i częstokołem797, zastał wszystko tak, jak był zostawił, z tą chyba różnicą, że węgły798 pokrzywiły się nieco, a ściany wydawały się niższe, bo osiadły i zasunęły się w ziemię.

      Dwór składał się z ogromnej sieni, dwóch obszernych izb z komorami799 i z kuchni. W izbach były okna z błon, na środku zaś każdej ognisko w ulepionej z gliny podłodze, z którego dym wychodził przez szpary w pułapie. Pułap ów, czarny zupełnie, bywał za lepszych czasów zarazem i wędlarnią800, na kołkach bowiem powbijanych w belki wieszano wówczas szynki wieprzowe, dzicze, niedźwiedzie i łosie, combry801 jelenie i sarnie, grzbiety wołowe i całe zwoje kiełbas. W Bogdańcu jednak haki były teraz puste, jak również i półki biegnące wzdłuż ścian, na których po innych „dworach” ustawiano misy cynowe i gliniane. Tylko ściany pod półkami nie wydawały się już zbyt nagie. Zbyszko bowiem kazał ludziom porozwieszać na nich pancerze, hełmy, miecze krótkie i długie, a dalej oszczepy, widły, kusze, kopie rycerskie, wreszcie tarcze i topory, i kropierze802 na konie. Broń czerniała od takiego rozwieszania w dymie i trzeba było często ją czyścić, ale za to była wszystka pod ręką i w dodatku czerw803 nie toczył drzewa w kopiach, kuszach i toporzyskach804. Szaty kosztowne kazał troskliwy Maćko poprzenosić do komory, w której sypiał.

      W przednich izbach były też w pobliżu błoniastych okien stoły zbite z sosnowych desek i takież ławy, na których panowie zasiadali wraz z czeladzią805 do jadła. Ludziom odwykłym przez długie lata wojny od wygód nie trzeba było wiele, w Bogdańcu jednak brakło chleba, mąki i różnych innych zapasów, a zwłaszcza statków806. Chłopi poznosili, co mogli, liczył głównie Maćko na to, że jako bywa w takich razach, przyjdą mu w pomoc sąsiedzi – i rzeczywiście nie omylił się, przynajmniej co do Zycha ze Zgorzelic.

      Drugiego dnia po przyjeździe siedział właśnie stary na kłodzie przed domem, chcąc użyć pięknej jesiennej pogody, gdy na dziedziniec zajechała na tym samym wronym807 koniu Jagienka. Czeladnik, który drzewo rąbał koło płota, chciał jej do zsiadania pomóc, lecz ona zeskoczywszy w jednej chwili na ziemię zbliżyła się do Maćka, zdyszana nieco od prędkiej jazdy i zarumieniona jak jabłuszko.

      – Niech będzie pochwalony! Przyjechałam pokłonić się wam od tatula i zapytać o zdrowie.

      – Nie gorzej niż było w drodze – odrzekł Maćko – człek się przynajmniej wyspał na własnych śmieciach.

      – Ale niewygodę musicie mieć wielką, a choremu potrzeba starunku808.

      – Twarde my chłopy. Jużci, z początku nie ma wygód, ale nie ma i głodu. Kazalim809 zarżnąć wołu i dwie owce, mięsa jest dość. Poznosiły też baby trochę mąki i jaj, ale tego mało, a już najgorzej statków810 nam brak.

      – Bo ja kazałam wyładzić811 dwa wozy. Na jednym idą dwie pościele i statki, a na drugim spyża812 różna. Są placki i mąka, i słonina, i suszone grzyby, jest beczułeczka piwa, a druga miodu – i co tam było w domu, ze wszystkiego po trochu.

      Maćko, który rad813 był zawsze z każdego przybytku w domu, wyciągnął rękę, pogładził Jagienkę po głowie i rzekł:

      – Bóg zapłać tobie i twojemu rodzicowi. Jak się zagospodarujem, to oddamy.

      – Bogdajże was! A czy to my Niemce, żebyśmy mieli odbierać to, co dajem!

      – No, to jeszcze bardziej Bóg wam zapłać. Powiadał o tobie rodzic, jakaś gospodarna. Toś ty całymi Zgorzelicami bez814 rok rządziła?

      – Ano!…


Скачать книгу