Krzyżacy. Henryk Sienkiewicz

Krzyżacy - Henryk Sienkiewicz


Скачать книгу
się Cztana i Wilka boi!

      A Zbyszko, który nie stracił ani na chwilę zimnej krwi, ruszył niedbale ramionami i odpowiedział:

      – O wa! porozbijałem im łby w Krześni.

      – Bój się Boga! – zawołał Maćko.

      Opat patrzał czas jakiś na Zbyszka wytrzeszczonymi oczyma. Gniew walczył w nim o lepszą z podziwem, a jednocześnie przyrodzony bystry rozum począł mu przypominać, że z tego pobicia Wilka i Cztana może dla swych zamiarów korzyść wyciągnąć.

      Więc ochłonąwszy nieco, krzyknął na Zbyszka:

      – Czemuś nie gadał?

      – Bo mi było wstyd. Myślałem, że mnie pozwą, jako rycerzom przystało, na walkę konną albo pieszą, ale to zbóje, nie rycerze. Pierwszy Wilk udarł deskę ze stołu, Cztan udarł drugą, i do mnie! To i cóżem miał robić? Chwyciłem ławę też, no… i wiecie!…

      – Żywi aby? – zapytał Maćko.

      – Żywi, jeno ich zamroczyło. Ale jeszcze przy mnie poczęli1135 dychać.

      Opat słuchał, tarł czoło, po czym zerwał się nagle ze skrzyni, na której był poprzednio przysiadł dla lepszego namysłu, i zawołał:

      – Poczkaj1136!… Ja ci teraz coś powiem!

      – A co powiecie? – zapytał Zbyszko.

      – To ci powiem, że jeśliś ty się za Jagienkę bił i ludziom przez nią łby rozwalał, toś ty naprawdę jej rycerz, nie czyj inny, i musisz ją brać.

      To rzekłszy, wziął się w boki i począł spoglądać tryumfalnie na Zbyszka, lecz ów uśmiechnął się tylko i rzekł:

      – Hej, dobrzem ja wiedział, dlaczegoście chcieli mnie na nich napuścić, ale to wam zgoła chybiło.

      – Czemu chybiło?… gadaj!

      – Bo ja im kazał przyświadczyć, jako najgładsza i najcnotliwsza dziewka w świecie jest Danuśka Jurandówna, a oni właśnie ujęli się za Jagienką, i z tego była bitka.

      Usłyszawszy to, opat stał przez chwilę na miejscu jak skamieniały i tylko po mruganiu oczyma można było poznać, że żyw jeszcze. Nagle zawrócił się na miejscu, wywalił nogą drzwi alkierza, wpadł do izby, tam chwycił krzywą lagę z rąk pątnika i począł nią okładać swoich szpylmanów, rycząc przy tym jak ranny tur:

      – Na koń, skomorochy1137! na koń, psiawiary! Noga moja w tym domu nie postanie! Na koń, kto w Boga wierzy! Na koń!…

      I znów wywaliwszy drzwi, wyszedł na dziedziniec, a przerażeni klerycy-waganci1138 za nim. Tak ruszywszy hurmem do szopy, poczęli w mig kulbaczyć1139 konie. Próżno Maćko pogonił za opatem, próżno prosił, błagał, bożył się1140, że nie winien – nic nie pomogło! Opat klął, przeklinał dom, ludzi, pola, a gdy podano mu konia, skoczył na niego bez strzemion i puścił się w cwał z miejsca, z rozwianymi przez wiatr rękawami, podobny do olbrzymiego czerwonego ptaka. Klerycy lecieli za nim w trwodze na kształt stada, które podąża za przewodnikiem.

      Maćko spoglądał czas jakiś za nimi, aż gdy znikli w boru, wrócił zwolna do izby i rzekł do Zbyszka, kiwając posępnie głową:

      – Cóżeś ty najlepszego narobił!…

      – Nie byłoby tego, gdybym był sobie wcześniej pojechał, a żem nie pojechał, to przez was.

      – Jak to przeze mnie?

      – Ba, bom nie chciał was chorych odjeżdżać.

      – A teraz jako będzie?

      – A teraz pojadę.

      – Dokąd?

      – Na Mazury, do Danuśki… – i pawich czubów szukać między Niemców.

      Maćko pomilczał chwilę, po czym rzekł:

      – „List” oddał, ale zastaw jest i w księdze sądowej zapisany. Nie daruje nam tera1141 opat ni skojca.

      – To niech nie daruje. Pieniądze macie, a ja na drogę nie potrzebuję. Przecie mnie wszędzie przyjmą i koniom dadzą żreć; a bylem miał pancerz na grzbiecie a kord1142 w garści, to i o nic nie dbam.

      Maćko zamyślił się i począł rozważać wszystko, co się stało. Nic nie poszło po jego myśli ni wedle jego serca. Sam on życzył sobie także z całej duszy Jagienki dla Zbyszka; zrozumiał jednak, że nie może być chleba z tej mąki i że wobec gniewu opata, wobec Zycha i Jagienki, wreszcie wobec bójki z Cztanem i Wilkiem lepiej, żeby sobie Zbyszko pojechał, niż żeby miał być dalszych niezgód i poswarków1143 przyczyną.

      – Ha! – rzekł wreszcie – łbów krzyżackich i tak musisz szukać, więc skoro nie ma innej rady, to jedź. Niech się ta stanie wedle woli Pana Jezusowej… Ale mnie trzeba zaraz do Zgorzelic; może jako Zycha i opata przejednam… Zycha mi osobliwie żal.

      Tu spojrzał w oczy Zbyszkowi i spytał nagle:

      – A tobie Jagienki nie żal?

      – Niechże jej Bóg da zdrowie i wszystko najlepsze! – odrzekł Zbyszko.

      Rozdział osiemnasty

      Maćko czekał cierpliwie przez kilka dni, czy nie dojdzie go jaka wieść ze Zgorzelic lub czy opat się nie udobrucha, aż wreszcie sprzykrzyła mu się niepewność i czekanie i postanowił sam wybrać się do Zycha. Wszystko, co się stało, stało się bez jego winy, chciał jednak wiedzieć, czy Zych nie czuje i do niego urazy, bo co do opata był pewnym, że gniew jego będzie odtąd ciążył i na Zbyszku, i na nim.

      Chciał jednak uczynić wszystko, co było w jego mocy, by ów gniew złagodzić, więc jadąc rozmyślał i układał sobie, co komu w Zgorzelicach powie, aby urazę zmniejszyć i starą sąsiedzką przyjaźń zachować. Myśli jednak nie kleiły mu się jakoś w głowie, rad też był, że zastał samą Jagienkę, która przyjęła go po staremu pokłonem, ucałowaniem ręki – słowem: przyjaźnie, choć trochę smutno.

      – A ojciec doma1144? – zapytał.

      – Doma, jeno się wybrali z opatem na łowy. Mało patrzeć, jak wrócą…

      To rzekłszy, wprowadziła go do izby, w której zasiadłszy, milczeli oboje przez dłuższą chwilę, po czym dziewczyna spytała pierwsza:

      – Cni się1145 wam samemu w Bogdańcu?

      – Cni – odpowiedział Maćko. – A to już wiesz, że Zbyszko pojechał?

      Jagienka westchnęła cicho:

      – Wiem. Wiedziałam tego samego dnia – i myślałam… że wstąpi choć dobre słowo rzec, a nie wstąpił.

      – Jakże mu było wstępować! – rzekł Maćko – toć opat chybaby go rozerwał na dwoje, a i ojciec twój nierad by go też widział.

      Ona zaś potrząsnęła głową i odrzekła:

      – Ej! Nie dałaby ja mu krzywdy uczynić nikomu.

      Na to Maćko, choć serce miał hartowne1146, wzruszył się jednak, przyciągnął do się dziewczynę i rzekł:

      – Bóg z tobą, dziewucho! Tobie smutek, ale i mnie smutek, bo to ci jeno1147 rzekę, że ni opat, ni ociec rodzony nie miłują cię barziej1148 ode mnie. Niechbym był lepiej sczezł1149 od tej rany, z której mnie wygoiłaś, byle on ciebie brał, nie inną.

      A na Jagienkę przyszła taka chwila żalu i tęsknoty, w której człowiek nie potrafi niczego w sobie zataić – i rzekła:

      – Nie obaczę już ja go nigdy, a jeśli obaczę, to z Jurandówną – wolałabym zasię wpierw oczy wypłakać.

      I


Скачать книгу