CHŁOPIEC Z LASU. Harlan Coben
Pamiętasz film Klub winowajców?
– Nie.
Oren zrobił zdumioną minę.
– Nigdy go nie widziałaś?
– Nie.
– Naprawdę? Rany, moje dzieciaki stale to oglądają, choć nakręcili go jeszcze, nim się urodziły.
– Wyjaśnisz mi, w czym rzecz?
– Pamiętasz tę aktorkę, Ally Sheedy?
Hester stłumiła westchnienie.
– Nie.
– Nieważne. W tym filmie Ally Sheedy gra licealną outsiderkę, która przypomina mi Naomi. W jednej ze scen przestaje się pilnować i mówi: „Moje życie domowe jest niesatysfakcjonujące”.
– I to ma być Naomi?
Oren kiwnął głową.
– To nie byłby pierwszy raz, kiedy uciekła z domu. Jej ojca… to informacja zastrzeżona… trzy razy zatrzymano za jazdę po pijanemu.
– Czy coś wskazuje na molestowanie?
– Nie, nie sądzę, żeby to było to. To raczej kwestia zaniedbywania. Matka Naomi odeszła jakieś pięć, może dziesięć lat temu. Ojciec pracuje do późna w Nowym Jorku. Moim zdaniem po prostu nie radzi sobie z wychowaniem córki.
– Rozumiem – mruknęła Hester. – Dzięki, że mi powiedziałeś.
– Odprowadzę cię.
Przy drzwiach stanęli naprzeciwko siebie. Hester poczuła, że się czerwieni. Czy człowiek jest na to kiedykolwiek za stary?
– Zechcesz mi powtórzyć, co Matthew powiedział ci o Naomi? – zapytał Oren.
– Nic nie powiedział.
– Proszę cię, Hester, udajmy, że jestem dobrze wyszkolonym stróżem prawa, z czterdziestoletnim doświadczeniem. Przypadkiem zajeżdżasz na mój posterunek i pytasz o mającą problemy dziewczynę, która jest klasową koleżanką twojego wnuka. Tkwiący we mnie detektyw dochodzi do wniosku, że Matthew musiał ci coś powiedzieć.
Hester chciała zaprzeczyć, ale nic by to nie dało.
– Poza protokołem… tak, Matthew poprosił mnie, żebym się tym zajęła.
– Dlaczego?
– Nie wiem.
Oren czekał na coś więcej.
– Naprawdę nie wiem.
– No dobrze.
– Wygląda na to, że się o nią martwi.
– W jakim sensie?
– Powtarzam ci, że nie wiem. Ale jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym to bliżej zbadać.
Oren uniósł brwi.
– Zbadać w jaki sposób?
– Myślę, że powinnam do niej pojechać. Porozmawiać z jej ojcem. Dobrze?
– Czy miałoby jakieś znaczenie, gdybym się na to nie zgodził?
– Nie. I nie, nie sądzę, żeby to było coś poważnego.
– Ale?
– Ale Matthew nigdy dotąd o nic mnie nie prosił. Rozumiesz?
– Chyba tak, rozumiem. I jeśli badając tę sprawę, czegoś się dowiesz…
– Natychmiast do ciebie zadzwonię, obiecuję. – Hester wyjęła i podała mu swoją wizytówkę. – Jest tutaj numer mojej komórki.
– Mam ci dać swój numer?
– To nie będzie konieczne.
– Czy nie powiedziałaś przed chwilą, że do mnie zadzwonisz? – zapytał, wpatrując się w wizytówkę.
Hester czuła, jak serce wali jej w piersi. Wiek to zabawna sprawa. Kiedy serce zaczyna ci walić w ten sposób, masz wrażenie, że znów jesteś w liceum.
– Oren?
– Tak?
– Wiem, że powinniśmy być nowocześni, wolni od seksistowskiego myślenia i tak dalej.
– Zgadza się.
– Ale nadal uważam, że to facet powinien zadzwonić do dziewczyny.
Oren pomachał jej wizytówką.
– I tak się złożyło, że mam teraz twój numer.
– Ale nie dzwoń za szybko.
– Uważaj na siebie, Hester.
• • •
– Na razie tylko podstawowe informacje – powiedział Tim, wręczając jej kilka kartek. – Reszta nadejdzie wkrótce.
W bagażniku mieli drukarkę podłączoną do laptopa, który Tim trzymał w schowku w desce rozdzielczej. Asystenci Hester przesyłali jej czasem informacje na telefon, lecz generalnie wolała mieć do czynienia z papierem. Lubiła robić uwagi piórem czy podkreślać ważne frazy.
Stara szkoła. Albo po prostu starość.
– Masz adres Naomi Pine? – zapytała Tima.
– Tak.
– To daleko stąd?
Tim spojrzał na GPS.
– Cztery kilometry. Sześć minut.
– Jedziemy.
Ruszył z miejsca, a ona tymczasem zajrzała do notatek. Naomi Pine, lat szesnaście. Rodzice rozwiedzeni. Ojciec Bernard, matka Pia. Ojcu przyznano wyłączną opiekę nad córką, co samo w sobie było interesujące. Matka zrzekła się wszelkich praw rodzicielskich. Mówiąc delikatnie, dość nietypowe.
Dom był stary i zaniedbany. Farba, niegdyś biała, przybrała teraz kremowobrązowy kolor. Wszystkie okna były zasłonięte popękanymi okiennicami albo grubymi roletami.
– Co o tym myślisz? – zapytała Tima.
– Wygląda jak tajny lokal operacyjny w moim dawnym kraju. Albo miejsce, gdzie torturują dysydentów.
– Zaczekaj tutaj.
Na podjeździe stało nowiutkie audi A6, warte prawdopodobnie więcej niż cały dom. Podchodząc do drzwi, Hester zdała sobie sprawę, że zbudowano go w stylu wiktoriańskim. Podobne szeregowce określano niegdyś mianem „Painted Lady”, ale wszelki niewieści wdzięk, jaki mógł posiadać ten budynek, ulotnił się wraz z odcieniem farby.
Hester zapukała do drzwi. Bez odpowiedzi. Zapukała ponownie.
– Proszę zostawić przesyłkę przy drzwiach – odezwał się męski głos.
– Panie Pine?
– Jestem zajęty. Jeśli mam coś podpisać…
– Panie Pine. Nie doręczam żadnej przesyłki.
– Kim pani jest?
Facet miał lekko bełkotliwy głos. Nadal nie otwierał drzwi.
– Nazywam się Hester Crimstein.
– Że jak?
– Hester…
Drzwi w końcu się otworzyły.
– Panie Pine?
– Skąd ja panią znam? – zapytał Bernard Pine.
– Nie zna mnie pan.
– Ależ tak, znam. Chyba z telewizji.
–