Jej orgazm najpierw. Ian Kerner
przynosi mi przewagę w walce o byt? Być może, lecz i tak oznaczało to dla mnie jedynie przynależność do grona nieszczęśników.
Dzisiaj jestem przekonany, że jedną z głównych przyczyn przedwczesnego wytrysku są niewłaściwe przyzwyczajenia związane z masturbacją. Chłopcy są nauczeni, choć właściwie nikt ich tego nie uczył, by robić to szybko i ukradkiem, cała zaś sprawa stanowi wstydliwe tabu. Nie trzeba zatem wiele, by młody człowiek nastawił się na szybkie poszukiwanie przyjemności, a taki zły nawyk trudno wykorzenić. Przypuszczalnie gdyby ktoś wcześniej poradził mi, bym onanizował się, wyobrażając sobie orgazm partnerki, a nie swój, oszczędziłoby mi to wielu lat rozterek.
Byłem seksualnym kaleką, a techniki oralne stały się moją jedyną podporą. Skoro nie mogłem zapewnić kobiecie satysfakcji za pomocą penisa, było więcej niż pewne, że zadowolę ją ustami! Nadal jeszcze pamiętam wszystkie te obawy, przesądy i wpadki związane z moimi pierwszymi doświadczeniami wieku szkolnego. Wkraczając w świat miłości oralnej, nie różniłem się zbytnio od wielu innych mężczyzn. Pełen wahania i niepewności zapuszczałem się w dolne partie, by tylko polizać parę razy tu i ówdzie. Stosując metodę prób i błędów, uświadomiłem sobie wreszcie, że seks oralny to coś znacznie więcej niż jedna z opcji gry wstępnej. Okazał się on samodzielnym procesem, posiadającym początek, rozwinięcie i zakończenie, służącym do przeprowadzenia kobiety przez wiele etapów pobudzenia, aż do punktu kulminacyjnego. Pozwolił mi nie tylko zaspokoić kobietę w sposób pełny i gruntowny, ale również przestać się martwić o seks i zacząć czerpać z niego przyjemność. Postępując w ten sposób, byłem w stanie wyzbyć się niepokoju, zyskać lepszą samokontrolę i w ogóle stać się lepszym kochankiem. Cunnilingus bez wątpienia był ocaleniem dla mego życia seksualnego. Kiedy przypomnę sobie całą tę depresję i cierpienia, jakich przysparzały mi porażki w walce z przedwczesnym wytryskiem, nie będzie zbytnią przesadą, gdy powiem, że ocalił moje życie w ogóle.
Nigdy nie zapomnę, jak pierwszy raz doprowadziłem partnerkę do orgazmu za pomocą języka. Był to moment przełomowy. Ogarnęło mnie uczucie podobne do tego, jakie opisał w swoich wspomnieniach E. B. White. Kiedy rozpoczynał karierę pisarską w Nowym Jorku, przeglądając listy podczas obiadu w restauracji Child’s na Czternastej Ulicy, odkrył czek za swój pierwszy artykuł. Napisał: „Wciąż pamiętam to uczucie, że to jest właśnie to, że właśnie stałem się zawodowcem. Czułem się świetnie i bardzo smakował mi obiad”.
Mało co może trafniej oddać mój ówczesny nastrój.
Obecnie, żyjąc w udanym małżeństwie, jestem w stanie bez problemów uprawiać seks, ale wciąż pozostaję zagorzałym wyznawcą „drogi języka”. To po prostu przypomina narzędzie doskonale przystosowane do swego zadania. Co więcej, wierzę, że jest to najbardziej intymna, pełna szacunku i wdzięczna forma zbliżenia, w jaką może zaangażować się mężczyzna. Jak napisała Sally Tisdale: „Zbliżenie oralne może być najpotężniejszym z aktów seksualnych. Swoją moc czerpie z najdelikatniejszej intymności”.
Niektórzy ludzie, mówiąc o seksie oralnym, używają terminologii muzycznej. Skoro tak, to przypuszczam, że jako muzykowi nie można odmówić mi talentu. Ale odkryłem go dopiero w chwili, w której poznałem moją żonę, odkąd trafiłem na mego stradivariusa, niepowtarzalny, piękny i bezcenny instrument. Jeżeli ona to moje skrzypce, ja jestem jej smyczkiem. Zachęcam was, byście nie ustawali w poszukiwaniach. A każdy, komu się uda, niech chroni swoją partnerkę, pielęgnuje ją i będzie wytrwały, bo tylko w ten sposób nauczy się grać jak wirtuoz.
W miarę jak będę omawiał podstawowe techniki prowadzące do osiągnięcia sukcesu, stanie się jasne, że każda kobieta jest inna. Cunnilingus natomiast stanowi ukoronowanie indywidualnego aktu wzajemnego poznawania i dawania. Nie chodzi mi wcale o to, że nie można przypadkiem zaznać mnóstwa przyjemności, jakkolwiek takie wzloty to mimo wszystko pościg za perfekcją, choć pozbawiony określonego celu. Bardziej pirotechnika niż prawdziwe fajerwerki. By pójść na całość, trzeba zawierzyć rytmowi wydarzeń i w odprężeniu zapaść się w głębszą, bardziej instynktowną część siebie. Pociąga to za sobą wspólnie przeżywany proces, polegający na wzajemnym wyzwoleniu i zespoleniu się na każdym z poziomów. Tego nikt nie potrafi udawać. Tu trzeba czegoś więcej niż samej tylko techniki. Należy ją połączyć z całym swoim wyczuciem i wyobraźnią. Musisz być obecny, musisz być autentyczny, musisz tam być całym swoim ciałem, umysłem i duchem.
E. B. White napisał: „Styl wynika raczej z tego, kim jesteś, niż z tego, co umiesz. Jest jednak parę wskazówek, które pozwolą ci zyskać przewagę”.
Mając to na uwadze, ruszajmy naprzód.
Część I: Elementy stylu seksualnego
Podążając zatem za porządkiem natury, zacznijmy od tych praw, które pojawiły się jako pierwsze.
Rozdział 1: Najpierw ona. Liczy się kurtuazja
Drodzy panowie, na ogół najpierw przepuszczamy panie. Gdy jednak idzie o zapewnienie satysfakcji kobiecie, daleko nam do tej drobnej, staroświeckiej uprzejmości.
Żebyś nie pomyślał, że waga takiego gestu jest niewielka, przypomnij sobie Lorenę Bobbit. Zapytana przez policję, dlaczego obcięła swemu mężowi członek, odparła: „On zawsze ma orgazm i nie czeka na mnie. To nie jest w porządku”.
Czy trzeba coś jeszcze dodawać?
Mężczyzna jest stworzony do tego, by być wydajnym. Nie trzeba wiele, by pobudzić nas do działania i jest to raczej nieskomplikowany proces. Zazwyczaj dochodzimy tylko raz, tuż przed osiągnięciem „fazy niesforności”, znanej również jako etap, kiedy przewracamy się na drugi bok i zaczynamy chrapać. W zależności od wieku faza ta może trwać od kilku minut do kilku dni.
Jest czymś naturalnym, że osiągnięcie orgazmu przychodzi mężczyźnie z łatwością. Masters i Johnson określają to jako „nieuchronność wytrysku”, a nieżyjący już doktor Alfred C. Kinsey, który zasłynął z przeprowadzenia tysięcy wywiadów dotyczących życia seksualnego, ogłasza, że siedemdziesiąt pięć procent mężczyzn kończy przed upływem dwóch minut.
Jeśli zaś chodzi o orgazm kobiety, nie ma nic pewnego. Sally Tisdale pisze:
Męska seksualność zdaje się gruntownie różnić od mojej. On nie musi angażować niczego poza głową i ostrzem penisa. Żadnej innej części ciała nie potrzebuje niepokoić, dotykać, obnażać czy zawstydzać. Zawsze miałam wrażenie, że męski orgazm wyrywa się właściwie znikąd i jest nieskończenie bardziej gorliwy od mojego.
Orgazm kobiety to bardzo skomplikowane zagadnienie i zazwyczaj trzeba znacznie więcej czasu, by podczas zbliżenia do niego doszło. Szczególnie trudny do osiągnięcia jest pierwszy orgazm, wymagający nieustannego pobudzania, skupienia i odprężenia. Czy może więc być zaskoczeniem wynik badań przeprowadzonych przez naukowców z uniwersytetu w Chicago? W wydanym w 1994 roku Sex in America Survey ogłosili oni, że mężczyźni osiągają satysfakcję w czasie stosunku znacznie częściej niż kobiety. Orgazm za każdym razem przeżywa trzy czwarte panów, ale tylko niespełna jedna trzecia ich partnerek. Niespełna jedna trzecia! Oznacza to, że przeciętnie na trzy kobiety przypadają dwie, którym nie było dane dostąpić ekstazy. Dobry powód, byś zaczął chować ostre przedmioty.
Mężczyzna to jang.
Jang ma to do siebie, że łatwo go pobudzić.
Ale też łatwo ustępuje.
Kobieta to jin.
Jin ma to do siebie, że powoli się pobudza.
Ale też powoli osiąga przesyt.
W proces dojrzewania każdego z nas wpisana jest gorzka i okrutna ironia. Istota tak wyjątkowa w swej