The Frontiers Saga. Tom 3. Legenda Corinair. Ryk Brown
wie pan, gdzie mnie szukać.
– Dziękuję.
Tug wrócił na tył mostka, a następnie wyszedł razem z Jaleą. Nathan patrzył, jak odchodzą, zastanawiając się nad tym, czego Tug był po raz pierwszy świadkiem, a także nad jego reakcją w języku, którego Nathan nie rozumiał. Uzmysłowił sobie, że jeśli w tym rejonie kosmosu zamierzają spędzić znacznie więcej czasu, być może będzie musiał przynajmniej odrobinę poznać jego język.
Cameron wstała z fotela nawigatora i weszła na górny poziom obejmujący tylną połowę mostka.
– Co teraz zrobimy? – zapytała.
– Nadal potrzebujemy bezpiecznego miejsca do przeprowadzenia napraw.
– Najlepiej takiego, które będzie bezpieczniejsze niż Przystań – odpowiedziała Cameron z nutką sarkazmu.
– Przecież mamy molo – zażartował Nathan.
– Tak, i stertę kamieni – odpowiedziała Cameron. – Przypomniało mi to jednak o jednej sprawie: co zrobimy z tymi wszystkimi pracownikami, którzy zostali na pokładzie?
Wyraz twarzy Nathana wyraźnie wskazywał, że nie wziął pod uwagę tego problemu.
– Nie wiem. Chyba powinienem z nimi porozmawiać. Czy możesz ich wszystkich powiadomić i zgromadzić w sali odpraw, powiedzmy za trzydzieści minut? – zwrócił się do Jessiki.
– Jasne – odpowiedziała i odwróciła się, by wyjść.
– Jak myślisz, długo tu pozostaniemy? – zapytała Cameron.
– Prawdopodobnie przez jeden dzień nic się nam nie stanie – przyznał – ale szczerze mówiąc, będę szczęśliwy, jeśli jak najszybciej znajdziemy się w odległości kilku lat świetlnych od Przystani.
***
Nathan i Jessica weszli do głównej sali odpraw, znajdującej się na pokładzie poniżej sekcji dowodzenia. Była wystarczająco duża, aby pomieścić pięćdziesiąt osób w pięciu rzędach, i wydawała się obecnie niemal pusta w porównaniu z tym, co tu się działo prawie miesiąc wcześniej, podczas prowadzania instruktażu zapoznawczego. Teraz gościła tylko garstkę nieznajomych – w rzeczywistości obcych z kosmosu, którzy zostali uwięzieni na pokładzie okrętu i nie mogli wrócić do swoich domów.
Josh i Loki siedzieli z tyłu pomieszczenia, stopy oparli na fotelach znajdujących się przed nimi. Ci dwaj piloci roztrzaskanego i niesprawnego kombajnu, wciąż znajdującego się na pokładzie startowym „Aurory”, wydawali się dobrze bawić, pomimo tego, przez co przeszli przez ostatnie kilka godzin. Marcus – siedzący obok nich brygadier zespołu wydobywczego – nie był w tak pogodnym nastroju.
Pozostali trzej mężczyźni i dwie kobiety siedzieli z dala od reszty. Byli oni kontraktowymi pracownikami na podstawie umowy z zespołem wydobywczym, których Tobin zatrudnił podczas ich krótkiego pobytu w systemie Przystani. Okazało się, że nie byli obecnie zainteresowani nawiązywaniem kontaktów z ekipą techniczną pracodawcy. Wszyscy wydawali się po prostu bardzo zmęczeni po przepracowaniu długiej zmiany, nie wspominając już o tym, że widzieli, jak ich koledzy giną z rąk Ta’Akarów, próbujących przejąć okręt. Niektórzy z nich wciąż mieli na sobie krew tych, którzy zginęli podczas rzezi.
Nathan pojawił się na platformie znajdującej się z przodu pomieszczenia. Zdecydował się stanąć przed podium zamiast na nim, nie zawracając sobie głowy systemem nagłośnienia. Osób, do których miał się zwrócić, było tylko kilka, dlatego uznał, że bliższy kontakt będzie odpowiedni. Mimo wszystko zastanawiał się jednak, czy nie byłoby lepiej zorganizować tego spotkania w sali odpraw na pokładzie powyżej, wydawała się bardziej odpowiednia do tego celu.
– Witam wszystkich. Nazywam się Nathan Scott i jestem kapitanem tego okrętu. Przede wszystkim chciałbym przekazać wyrazy współczucia każdemu z was, który w wyniku niedawnych walk stracił rodzinę lub przyjaciół. Chętnie wam pomożemy, nie wahajcie się zadawać pytań.
– Czy może nas pan zabrać do domu? – zapytał jeden z mężczyzn.
– Myślę, że to zależy od tego, gdzie znajduje się ten dom – powiedział Nathan.
– Oczywiście chodzi o Przystań – odparł tamten.
Marcus potrząsnął głową z cierpkim grymasem na ogorzałej twarzy.
– Przystań nie jest niczyim domem. Chyba że ktoś ma problem z głową – zachichotał.
– Myślałem, że większość z was była pracownikami kontraktowymi, zmuszonymi do wykonywania obowiązków wbrew swojej woli.
– To nie jest do końca prawda, kapitanie – wyjaśnił mężczyzna. – Chociaż nie chcieliśmy tam być, zgodnie z prawem byliśmy zobowiązani do spłaty długów wobec wierzycieli.
Nathan wyglądał na zakłopotanego. Nie rozważał wcześniej możliwości, że którykolwiek z pracowników chciałby wrócić na Przystań.
– Możecie nas odwieźć z powrotem, prawda? – kontynuował mężczyzna.
– Cóż, tak, chyba możemy. Po prostu nie mogę zagwarantować panu bezpiecznego powrotu na powierzchnię. – Nathan poczuł, że wszystkie oczy są na niego zwrócone. – Proszę zrozumieć, w okolicy wciąż znajduje się okręt wojenny Ta’Akarów. Tak się nam przynajmniej wydaje. Obrazy, które obecnie widzimy, są sprzed dwóch dni.
– Przepraszam – to było pierwsze słowo Josha, odkąd Nathan wszedł do pomieszczenia i zaczął mówić. Z twarzy innych można było wyczytać, że zadaje to pytanie w imieniu ich wszystkich. – Kapitanie, co ma pan na myśli, mówiąc „sprzed dwóch dni”?
– Cóż, chodzi o to, że jesteśmy teraz oddaleni o dwa dni świetlne od Przystani.
– Co? – zdumiał się Marcus. – To niemożliwe. Nie czułem, żebyśmy użyli nadświetlnej. A nawet gdyby tak było, nie ma mowy, żebyśmy się tak szybko tu pojawili. Do diabła, nie minęła przecież nawet godzina od zakończenia strzelaniny!
– Otóż to! – nagle uświadomił sobie Josh. – A jak, do cholery, uszkodziliście krążownik Ta’Akarów?
Nathan zdał sobie sprawę, że rozmowa zaczyna podążać w niewłaściwym kierunku. Ton Josha i Marcusa, choć prawdopodobnie niezamierzony, był nieco oskarżycielski.
– To trochę skomplikowane – odparł Scott, mając nadzieję, że uniknie konieczności opowiadania o wszystkich szczegółach. Niestety, po wyrazie twarzy zgromadzonych mógł stwierdzić, że nie zamierzają się tak łatwo poddać. Co gorsza, pracownicy, którzy wcześniej nie traktowali przyjaźnie swoich przełożonych, wyglądali teraz, jakby mieli się z nimi zjednoczyć. Nathan spojrzał na Jessicę, licząc na jej wskazówkę, co powinien powiedzieć lub zrobić, aby uspokoić całą grupę.
– Mógłbyś im powiedzieć – oznajmiła. – Wkrótce i tak się dowiedzą.
– A zatem – zaczął Nathan – mamy urządzenie nazwane przez nas „napędem skokowym”, które pozwala dosłownie przeskakiwać do innego miejsca w kosmosie. W pojedynczym skoku możemy przemieścić się maksymalnie o dziesięć lat świetlnych. Gdy tylko Josh i Loki wrócili na pokład, po prostu wykonaliśmy skok. – Nathan spojrzał na ludzi, słuchających go z otwartymi ustami.
Nie wiedząc, co jeszcze powiedzieć lub zrobić, Nathan wykonał dłonią gest symbolizujący okręt skaczący z prawej na lewą.
– Bzdury – rzekł Marcus po chwili ciszy.
Josh zareagował zupełnie inaczej.
– Cholera! – krzyknął.
– Dlaczego tylko dwa dni świetlne? – zapytał Loki.
– Szczerze mówiąc, po prostu staraliśmy