Ostrzeżenie. Christine Watkins
ma bowiem ukryte stygmaty, które czasami stają się widoczne. Napisał już ponad dwadzieścia książek i nadal otrzymuje przesłania od Trójcy Świętej i świętych. Jego służba ma pełne i jednoznaczne poparcie arcybiskupa Perth w Australii, gdzie mieszka Ames. Więcej informacji znajdziesz na www.alanames.org.
W 1993 roku, gdy miałem czterdzieści lat, często podróżowałem jako pracownik firmy farmaceutycznej w Perth w Australii. Wysłano mnie kiedyś do Adelajdy; po zameldowaniu się w hotelu poszedłem do pokoju i włączyłem telewizor. Mimo że zwykle bardzo dużo piłem, tym razem nie tknąłem wódki, bo zasadniczo w pracy nie ruszałem alkoholu. Gdy oglądałem wieczorne wiadomości, nagle pojawił się przede mną okropnie wyglądający człowiek, wyciągnął ręce w moją stronę i zaczął mnie dusić. Miał ciemną skórę i wytrzeszcz oczu, usta wykrzywione w grymasie, który ukazał jego koszmarne zęby. Bardziej jednak niż jego wyglądem byłem przerażony tym, że chwycił mnie za gardło! Jako kapitan australijskiej drużyny biorącej udział w mistrzostwach świata w aikido próbowałem zastosować wobec niego znane mi sztuki walki, ale moje dłonie tylko przeszły przez jego ciało. Nie byłem w stanie rozluźnić jego morderczego uścisku. Po kilku minutach moich bezużytecznych zmagań poczułem, że żyły na karku zaraz mi pękną i pomyślałem, że biorę swój ostatni oddech.
A potem usłyszałem w głowie głos: „Zmów Modlitwę Pańską!”. To była ostatnia rzecz, na którą bym wpadł, ale z rozpaczy zacząłem modlić się słowami Ojcze nasz i nagle poczułem, że uścisk zelżał. Wtedy przerwałem modlitwę i uścisk powrócił. Za każdym razem, gdy przestawałem się modlić, uścisk powracał, a gdy modlitwę wznawiałem, znikał. Jakby tego było mało, zostałem uwięziony i nie mogłem się ruszać. Cały czas próbowałem wydostać się z pokoju hotelowego, ale ten przerażający mężczyzna przytrzymywał mnie za gardło. To trwało całą noc.
Owo doświadczenie było tak dziwne i przerażające, że myślałem, iż zwariowałem: „Stało się. Oszalałem”. Słyszałem o ludziach, którzy za dużo pili i widzieli różowe słonie chodzące po ścianach, uznałem więc, że jestem jednym z nich. A potem zobaczyłem swoją szyję w dużym lustrze hotelowym. Ku mojemu zdumieniu odkryłem, że jest cała pokryta siniakami; zatem nie mogłem zaprzeczyć, że ta napaść była prawdziwa. Nie potrafiłem jej jednak również przyjąć za oczywistą.
Następnego dnia usłyszałem w głowie ten sam głos, który wcześniej kazał mi odmawiać Ojcze nasz. Tym razem powiedział mi, że jest aniołem, którego Bóg posyła, by mi pomógł. Nie wierzyłem w istnienie aniołów. Dla mnie były one tylko wymyślonymi duchami. Anioł powiedział, że Bóg go posłał, bo mnie kocha i chce mojej miłości. „Jeśli Bóg istnieje” – odparłem temu „duchowi” w swojej głowie – „to na pewno nie kocha kogoś takiego jak ja!”.
Miałem powody, by uważać się za niewłaściwego kandydata na kogoś do kochania. Bóg zawsze był w moim życiu na ostatnim miejscu, a pierwsze zajmowało pakowanie się w kłopoty. Urodziłem się 9 listopada 1953 roku w Bedford w Anglii, na północ od Londynu. Mój ojciec był Anglikiem, matka katoliczką z irlandzkiego hrabstwa Kerry. Często odmawiała modlitwę różańcową, chodziła do kościoła i próbowała rozbudzić we mnie wiarę, ale mnie religia w ogóle nie interesowała. Kompletnie ignorowałem wysiłki matki i wychodziłem z domu, by się bawić i kraść pieniądze, co doprowadziło ją do kilku zawałów. Nasza rodzina była biedna i nienawidziłem tych, którzy mieli zabawki, wakacje i rzeczy, których ja nie mogłem mieć. Nawet jako dziecko nie wierzyłem, że Bóg istnieje. Uważałem, że jakaś grupa mędrców zebrała się, ustaliła zasady, zgodnie z którymi powinniśmy żyć, nie krzywdząc się nawzajem, i opakowała je w historię nazwaną „Jezus”.
W wieku dwunastu lat zacząłem pić i trafiłem przed sąd za kradzież pieniędzy ze skarbonki w kościele św. Edmunda w Edmonton w Londynie. Gdy miałem czternaście lat, uzyskałem najgorsze wyniki w nauce ze wszystkich uczniów szkoły jezuickiej w Stamford Hill, z której ostatecznie wyrzucono mnie za kradzież. Uważałem, że jedynym sposobem na to, by być traktowanym z jakąkolwiek godnością, jest pójście w ślady mojego ojca, agresywnego alkoholika uzależnionego od hazardu. Ludzie bali się go i okazywali mu niechętny szacunek, zdobywany przezeń przemocą. Zacząłem się zachowywać jak on, włączając w to ciągłe picie, bo alkohol przynosił mi dobre samopoczucie i znieczulał na wszystkie złe rzeczy, które się działy w moim życiu. Zawsze jednak nadchodził następny dzień, gdy wszystko wydawało się jeszcze gorsze, piłem więc ponownie, by zagłuszyć konsekwencje.
Mieszkałem z rodzicami i czwórką braci w niebezpiecznej części Londynu. Jako nastolatek dołączyłem do gangu motocyklowego i stałem się bardzo brutalny. Większość moich przyjaciół była taka jak ja: zbiry i złodzieje. Mój najlepszy przyjaciel kogoś zabił, inny został zamordowany w wieku siedemnastu lat, jeszcze inny oślepł w konsekwencji bójki, a kolejny próbował zabić staruszkę. Nauczyłem się zasad walki aikido, bo mierzyłem sto siedemdziesiąt trzy centymetry i wiedziałem, że dokoła jest wielu mężczyzn wyższych ode mnie. Gdy człowiek, który mnie ochraniał, trafił do więzienia na dwanaście lat za morderstwo, ciężko pracowałem, żeby lepiej się chronić, i w rezultacie zdobyłem czarny pas, a później zostałem kapitanem australijskiej drużyny na mistrzostwach świata w 1992 roku w Tokio. Miałem bardzo zły charakter, a sztuki walki nauczyły mnie, jak go wykorzystywać, by krzywdzić ludzi: łamać im kości, bić ich, kopać, a nawet zabijać. Krzywdziłem innych z zazdrości, bo wydawało mi się, że mają to, czego ja nie miałem: pieniądze i miłość szczęśliwej rodziny.
W wieku osiemnastu lat poznałem swoją przyszłą żonę, Australijkę, i ukrywałem przed nią swoje prawdziwe ja, żeby mnie polubiła. Widziała, że dużo piję, ale nie sądziła, że jestem uzależniony. Musiała mnie kochać. Wyszła za mnie. Mieszkaliśmy w Londynie, a ponieważ życie było dla mnie, niewykształconego magazyniera z problemami, trudne, moja żona powiedziała: „Przeprowadźmy się do Australii. Tam będzie nam lepiej”. Zgodziłem się i w 1976 roku zamieszkaliśmy w Perth.
Kilka lat później dzięki kłamstwu udało mi się zdobyć dobrą pracę w firmie farmaceutycznej. Żeby tę pracę utrzymać, musiałem zdobyć wiedzę medyczną. Nauka się opłaciła, bo pracowałem w tej firmie przez dziesięć lat i awansowałem na przedstawiciela handlowego. To była świetna, łatwa praca, która dawała mi wysokie zarobki i mnóstwo możliwości do pielęgnowania w sobie postawy Kaina.
Picie jest w Australii dość popularne, więc dobrze się wpasowałem. Poza pracą spora część mojego życia kręciła się wokół hulanek, bijatyk, kradzieży, oszustw i kłamstw. Chyba jedyną rzeczą, której się nie dopuściłem, było morderstwo, ale kilka razy znalazłem się przerażająco blisko. Żyłem dla władzy, pieniędzy i dobrej zabawy. Ale cierpienie zawsze niweczyło moje marzenia, bo przyjemność czerpałem z grzechu i uzależnień, które pozostawiały długotrwałe piętno w postaci bólu, zranienia, samotności i pustki.
Gdy zaczął odwiedzać mnie anioł, żyłem w ciemności. Nawet kiedy usłyszałem jego głos, nadal nie wierzyłem, że on istnieje, powiedziałem więc: „Udowodnij, że jesteś prawdziwy”. I on to zrobił. Zaczął mi mówić o różnych rzeczach, które miały się wydarzyć w moim życiu. Podzieliłem się tym z moją żoną i ku naszemu zdumieniu wszystko się spełniło.
Anioł był łagodny, ale ja go nie słuchałem, dlatego Bóg wytoczył ciężkie działa. Pewnego dnia, gdy znowu byłem w Adelajdzie, ale już w innym hotelu, w moim pokoju pojawiła się św. Teresa z Ávili, ubrana w brązowy habit sióstr karmelitanek. Miała srogi wyraz twarzy, niczym surowa nauczycielka. Chcąc mną wstrząsnąć, powiedziała, że muszę całkowicie zmienić swoje życie, bo inaczej pójdę do piekła, po czym opisała je z przerażającymi szczegółami. To mnie obudziło. Przedtem uważałem, że piekło to tylko mit, który ma nakłonić ludzi do lepszego życia, ale teraz, gdy uwierzyłem, że to miejsce istnieje, z całą pewnością nie chciałem