Zbrodnia wigilijna. Georgette Heyer

Zbrodnia wigilijna - Georgette  Heyer


Скачать книгу
drabinę. – Teraz musimy się trochę postarać. Jeśli uda mi się dosięgnąć do tego żyrandola, zawiesimy na nim dzwon.

      – Pan Nathaniel jest chyba strasznie bogaty – odezwała się znów Valerie, podążając za tokiem swoich myśli.

      – Strasznie! – potwierdził Joseph, po czym zerknął w jej stronę.

      – Zastanawiam się… – zaczęła, ale zamilkła i lekko się zaczerwieniła.

      Joseph odezwał się po krótkiej chwili ciszy:

      – No cóż, moja droga, chyba wiem, nad czym się zastanawiasz, i choć nikt nie lubi rozwodzić się nad takimi sprawami, przez cały dzień zbieram się do rozmowy z tobą.

      Zmierzyła go badawczym spojrzeniem.

      – Och, cieszę się! Może mi pan powiedzieć absolutnie wszystko. Zrozumiem każde słowo.

      Joseph zszedł po schodach, zostawiwszy drabinę na półpiętrze, i ujął Valerie pod ramię.

      – Pewnie już odgadłaś, że bardzo, naprawdę bardzo lubię mojego drogiego Stephena?

      – Wiem i uważam, że to jest cudowne! – odparła Valerie.

      Ponieważ Stephen traktował stryja z nonszalancją ocierającą się o brutalność, ta uwaga wcale nie była aż tak niemądra, jak mogłoby się wydawać.

      – Widzisz, ja rozumiem Stephena – powiedział Joseph, nagle zmieniając się w oczach Valerie z płochliwego stryja w doświadczonego obserwatora życia. – Ktoś, kto wszystko wie, może wszystko wybaczyć.

      – Od zawsze jest to dla mnie przerażająca prawda – stwierdziła Valerie. A po chwili zastanowienia spytała: – Czy mój Stephen… to znaczy, jest coś, co…

      – Nie, nie, skądże! – odpowiedział Joseph trochę zbyt pośpiesznie. – Ale życie wcale nie było dla niego łatwe! Dla mnie też łatwe nie było i dzięki temu może lepiej go rozumiem.

      Uśmiechnął się w zagadkowy sposób, lecz Valerie, absolutnie niezainteresowana trudnościami, jakie w życiu musiał pokonać Joseph, nie zdała sobie sprawy, że właśnie przestał się mądrzyć, a zmienił się w postać pełną galanterii, ale też oczekującą współczucia. Dlatego powiedziała jedynie:

      – Cóż, pewnie tak.

      Josephowi było trochę trudno rozszyfrować Valerie. Czuł, że każda inna, mniej skupiona na sobie młoda kobieta zareagowałaby na jego gambit i zaczęłaby z troską zadawać mu pytania. Z ciężkim westchnieniem przyjął do wiadomości jej brak zainteresowania i wrócił do roli miłego stryjka.

      – Ale nie rozmawiajmy już o mnie! Przecież moje życie zbliża się już ku końcowi. Za to Stephen ma jeszcze wszystko przed sobą. Ach, kiedy patrzę w przeszłość, na czas, kiedy byłem w jego wieku, widzę pomiędzy nami tyle podobieństw. Ja też się buntowałem. Pewnie nie uwierzysz, ale nie zawsze byłem poważnym starym marudą.

      – Och, nie! – zawołała Valerie.

      – Eheu fugaces! – odparł Joseph i westchnął. – Kiedy wracam myślami do przeszłości, nie żałuję ani trochę tych beztroskich lat.

      – Och!

      – Nie żałuję – powtórzył Joseph zrezygnowanym głosem. – No, ale właściwie dlaczego nudzę taką młodziutką ślicznotkę opowieścią o swojej niepoprawnej młodości? Tak naprawdę chciałem z tobą porozmawiać o Stephenie.

      – Przez cały dzień był bardzo nieprzyjemny – stwierdziła z wielką otwartością Valerie. – Czułam się przez to podle, ale on jest takim strasznym egoistą, że nie sądzę, aby w ogóle o tym pomyślał. W tej chwili absolutnie go nienawidzę.

      – Jednak go kochasz! – zawołał Joseph zaskoczony tym wyznaniem.

      – Tak, ale chyba rozumie pan, co mam na myśli.

      – Być może rozumiem – odparł Joseph, mądrze kiwając głową. – I zdaję się na ciebie, żebyś wpłynęła na drogiego mi Stephena.

      – Co? – zapytała Valerie

      Zdumiona spojrzała na Josepha swoimi dużymi oczami.

      Lekko zacisnął dłoń na jej ramieniu.

      – Tylko mi nie mów, że nie masz na niego żadnego wpływu! W to nie uwierzę.

      – Ale czego właściwie się pan po mnie spodziewa? Co mam zrobić?

      – Nie pozwól mu denerwować stryja – poprosił Joseph. – Spróbuj go namówić, żeby się zachowywał rozsądnie! Może jestem ostatnią osobą, która ma prawo błagać innych ludzi o mądre zachowanie (obawiam się, że nigdy, przez całe długie życie, sam nie prezentowałem go w nadmiarze), ale w końcu byłoby głupotą, prawda, gdyby Stephen przez zwykłą przewrotność stracił to wszystko, co mu oferuje los.

      Ruchem ręki wskazał ściany domu. Oczy Valerie się rozpromieniły.

      – Och, czy pan Nathaniel naprawdę zostawi wszystko Stephenowi?

      – Nie powinnaś mnie o to pytać, moja droga – odparł Joseph. – Zrobiłem w tej sprawie wszystko, co leżało w mojej mocy. Tyle mogę powiedzieć, ale reszta zależy od Stephena. I też od ciebie.

      – Może i tak, jednak wątpię, by pan Nathaniel choć trochę mnie polubił – zaprotestowała Valerie. – To zabawne, bo w gruncie rzeczy potrafię się dogadywać z poważnymi, starszymi mężczyznami. Nie wiem dlaczego, ale tak właśnie jest.

      – Popatrz tylko w lustro – rzekł Joseph z galanterią w głosie. – Obawiam się, że biedny Nat jest w dużej części mizoginem. Nie powinnaś brać tego do siebie i się przejmować. Po prostu pilnuj dobrze swojego narzeczonego. Jedynie o to cię proszę.

      – Spróbuję. Ale nie mogę obiecać, że wiele osiągnę, bo przecież Stephen nigdy nie będzie mnie słuchał.

      – Teraz opowiadasz bzdury! – zareagował Joseph żartobliwym tonem.

      – Od samego przyjazdu zwraca większą uwagę na Mathildę Clare niż na mnie. Tak naprawdę zastanawiam się, dlaczego nie rozmawia pan w tej sprawie właśnie z nią!

      – Z Tildą? – zdziwił się Joseph. – Nie, moja droga, całkowicie się mylisz! Boże Wszechmogący, przecież Stephen nigdy się z nią nie liczył! I nigdy nie patrzył na nią jak na kobietę.

      – Naprawdę tak pan uważa? – spytała Valerie z nadzieją w głosie. – Mathilda oczywiście nie ma za grosz urody. Właściwie bardzo ją polubiłam i tak dalej, ale nie nazwałabym jej atrakcyjną kobietą. A pan?

      – Oczywiście, że nie. Tilda to po prostu dobra przyjaciółka. Ale teraz musimy umyć ręce, bo spóźnimy się na herbatę i Stephen będzie o mnie zazdrosny! Oprę drabinę o ścianę i dokończymy dekorowanie po herbacie. Tutaj, w kącie, nie będzie chyba nikomu przeszkadzać, prawda?

      Na półpiętrze było dużo miejsca, więc drabina, rzecz jasna, nikomu nie wadziła, jednak Nathaniel, kiedy wyszedł z biblioteki, zdenerwował się na jej widok i oświadczył, że stryjaszek Joe powinien wreszcie skończyć z wygłupami. Stephen, schodząc akurat na dół, dołączył do tego żądania zdecydowanym tonem.

      – Ależ z was smutasy! – zawołał niezrażony Joseph. – Herbatka! O, wreszcie jesteś, Maud, moja droga! Czekamy, żebyś nas poprowadziła. Nat, staruszku, chodź z nami. I ty też, Stephenie!

      – Czujesz się naprawdę jak we własnym domu, co? – spytał Stephen i uśmiechnął się do Nathaniela.

      W Nathanielu, który serdeczność Josepha przyjmował z odrazą, ta zgryźliwa uwaga obudziła niemal serdeczne uczucia wobec bratanka. Roześmiał się zdawkowo i ruszył za Maud do salonu.

      Cztery

      W


Скачать книгу