Zbrodnia wigilijna. Georgette Heyer
raczej pobieżnej – gawędziarskich biografii członków rodów królewskich i innych znakomitości.
O ile Maud była osobą nieruchawą, o tyle Joseph wręcz kipiał energią. Stanowił uosobienie serdeczności, ale – nieszczęśliwie dla Nathaniela, który nie był nazbyt towarzyski – uwielbiał otaczać się rodziną i przyjaciółmi, a nic nie sprawiało mu większej przyjemności niż zapraszanie do domu młodych ludzi i spędzanie z nimi czasu.
To właśnie Joseph był inspiratorem spotkania rodzinnego, którego perspektywa zawisła tego bardzo chłodnego grudniowego dnia nad głową niechętnego takiemu przedsięwzięciu Nathaniela. Mieszkając przez wiele lat za granicą, marzył, że kiedyś spędzi prawdziwie angielskie Boże Narodzenie. Lecz gdy Nathaniel usłyszał o tym pomyśle z jego ust, zmierzył go pogardliwym spojrzeniem i orzekł, że prawdziwe angielskie Boże Narodzenie oznacza, zgodnie z jego własnym doświadczeniem, kłótnie pomiędzy nieprzychylnie nastawionymi do siebie ludźmi, połączonymi zupełnie przypadkowo więzami krwi i zebranymi w jednym miejscu z powodu wyświechtanego przekonania, że rodziny powinny spędzać święta razem.
Ale po tej kwaśnej uwadze Joseph tylko się roześmiał, poklepał Nathaniela po plecach i przyjaznym głosem powiedział, że na stare lata jego brat staje się coraz większym zrzędą.
Fakt, że Nathaniel zaprosił w końcu na Boże Narodzenie do Manor „młodych ludzi”, wiele mówił o sile perswazji Josepha. Zaledwie miesiąc wcześniej Nathaniel pokłócił się ze swoim bratankiem Stephenem i od dłuższego czasu stanowczo odmawiał wsparcia finansowego dla przedstawienia, w którym miała wystąpić Paula, jego bratanica, więc Joseph musiał poświęcić trochę czasu i wysiłku, by go nakłonić do wybaczenia dawnych uraz.
– Wiesz co, Nat? – powiedział, raczej z żalem. – Takie stare pierniki jak ty i ja nie mogą się kłócić z młodym pokoleniem. Co my byśmy dzisiaj robili bez nich, mimo ich słabostek i błędów?
– Będę się kłócić, z kim tylko zechcę – odparł Nathaniel z przekonaniem. – Stephen i Paula mogą tutaj przyjeżdżać, kiedy tylko będą mieli ochotę, ale nie pozwolę, żeby ta młoda kobieta od Stephena zatruwała moje powietrze swoim obrzydliwym zapachem. I nie życzę sobie, aby Paula wierciła mi dziurę w brzuchu w sprawie sztuki napisanej przez człowieka, o którego wybitnym talencie nigdy nie słyszałem i słyszeć nie chcę. Ci twoi bezcenni młodzi ludzie nie mają grosza przy duszy i ja doskonale o tym wiem! Kiedy myślę o kwotach, jakie na nich wydałem w taki czy inny sposób…
– I co złego się stało? – spytał Joseph pogodnie. – Nie próbuj mnie oszukiwać! Udajesz skąpca, ale skoro ja uwielbiam obdarowywać innych, nie mów mi, że ty też tego nie lubisz!
– Kiedy cię słucham, Joe, czasem zbiera mi się na wymioty – odparł Nathaniel.
W każdym razie po długich perswazjach zgodził się zaprosić do Lexham także „młodą kobietę” od Stephena. I w końcu stanęło na tym, że w Manor miała się zgromadzić na Boże Narodzenie całkiem spora grupa ludzi, gdyż Paula przywiozła ze sobą nieznanego dramatopisarza, którego tak bardzo nie chciał poznać Nathaniel, Mathilda Clare wprosiła się sama, a Joseph w ostatniej chwili uznał, że byłoby niegrzecznie złamać wieloletni zwyczaj i odmówić udziału w przyjęciu Edgarowi Mottisfontowi, wieloletniemu wspólnikowi Nathaniela.
Joseph spędził wiele dni na przygotowaniach, by odpowiednio udekorować dom na święta. Kupił papierowe łańcuchy z zamiarem zawieszenia ich pod sufitami. Pokłuł się wiele razy, ozdabiając gałązkami ostrokrzewu wszystkie obrazy na ścianach. W kluczowych miejscach chciał umieścić pęki jemioły. Wciąż nad tym pracował, kiedy przyjechała Mathilda Clare. Przekroczywszy próg, zobaczyła, jak Joseph wchodzi po stopniach krótkiej, rozchwianej drabiny, ustawionej pośrodku holu, i przygotowuje się do zawieszenia jemioły na żyrandolu.
– Tildo, moja droga! – zawołał. Zeskoczył niezgrabnie z trzeciego stopnia, tak że drabina natychmiast się przewróciła, ale koniecznie musiał okazać radość z powodu przybycia pierwszego gościa. – Proszę, proszę!
– Dzień dobry, Joe – przywitała się panna Clare. – Widzę, że Boże Narodzenie trwa już tutaj w najlepsze?
Joseph rozpromienił się i odparł:
– Ach, zaskoczę cię. Popatrz! – Przytrzymał jemiołę nad jej głową i mocno ją przytulił.
– Brutal – zawołała Mathilda, poddając się jego uściskowi.
Roześmiał się, zadowolony, i ująwszy kobietę pod rękę, zaprowadził ją do biblioteki, gdzie Nathaniel akurat czytał gazetę.
– Popatrz, Nat, przyjechała do nas księżniczka z bajki! – zawołał.
Nathaniel spojrzał na Mathildę znad okularów i odparł, nie kłopocząc się nadmiernie, żeby okazać na jej widok choć odrobinę entuzjazmu:
– Ach, to ty! Jak się masz? Cieszę się, że cię widzę.
– To już jest coś – oznajmiła Mathilda, podając mu rękę. – Dziękuję ci, że pozwoliłeś mi przyjechać.
– Pewnie czegoś chcesz? – spytał, jednak z wesołym błyskiem w oku.
– Absolutnie niczego – odrzekła Mathilda i zapaliła papierosa. – Po prostu siostra mojej Sarah złamała nogę, a pani Jones nie byłaby w stanie sama podołać świątecznym obowiązkom w moim domu.
Ponieważ Sarah była oddaną służącą i trudno było sobie wyobrazić dom bez niej, powód wizyty panny Clare w Manor został wyjaśniony w sposób zadowalający. Jednak Nathaniel tylko chrząknął, a potem zauważył z przekąsem, że to było do przewidzenia. Tymczasem Joseph ścisnął ramię Mathildy i powiedział, by nie zwracała na Nata uwagi.
– Urządzam w te święta wielkie spotkanie rodzinne – oznajmił to, o czym wszyscy już wiedzieli.
– To jest nas dwoje! – zawołała Mathilda. – Ja ci pomogę, Joe. Jeśli marzyłeś o gościu doskonałym, oto jestem. A gdzie kuzynka Maud?
Znalazła ją w salonie śniadaniowym. Widok Mathildy umiarkowanie ucieszył Maud. Pocałowała ją w policzek i zauważyła z pewnym zakłopotaniem:
– Biedny Joseph, po prostu strasznie się uparł, żeby zorganizować u nas tradycyjne Boże Narodzenie.
– W porządku. Bardzo chętnie mu pomogę – zadeklarowała Mathilda. – Mogłabym wieszać łańcuchy z papieru albo robić cokolwiek innego. Kto jeszcze do nas dołączy?
– Stephen i Paula, poza tym narzeczona Stephena, no i oczywiście pan Mottisfont.
– Wygląda na to, że będzie mnóstwo zabawy. A Stephen na pewno wykroi coś niesympatycznego.
– Nathaniel nie jest zachwycony wizytą narzeczonej Stephena – oznajmiła Maud.
– Coś takiego! – wykrzyknęła bez namysłu panna Clare.
– A ona przecież jest taka ładna.
Mathilda wyszczerzyła zęby w nieszczerym uśmiechu.
– Wiem – przyznała.
Bo ona sama nie była ładna. Miała duże oczy i zawsze pięknie ułożone włosy, lecz nawet w czasach szumnej młodości z trudem oszukiwała siebie, że jest atrakcyjna. W końcu rozsądnie zaakceptowała swoją brzydotę i, jak zwykła mawiać, zaczęła wydawać wszystkie pieniądze na stroje, które traktowała po prostu jak ładne opakowania. Była już bliżej trzydziestego niż dwudziestego roku życia, a utrzymywała się głównie z funduszy otrzymywanych od rodziny. Mieszkała w domu pod Londynem, jednak na tyle blisko, że dojazdy do miasta nie były dla niej uciążliwe. Swoje finanse uzupełniała dzięki sporadycznym artykułom w gazetach i hodowli bulterierów. Z pewną zazdrością spoglądała na Valerie Dean, narzeczoną Stephena, która doskonale się ubierała i której obecność na przyjęciach