Magia szacunku do siebie. Osho
wtedy można by powiedzieć Jezusowi, że nikt go nie przysłał. „Najpierw musisz udowodnić istnienie Boga, a dopiero później zajmiemy się sprawami wtórnymi. Wtedy będziemy o tym rozmawiać”. Jezus miałby wielki problem, żeby to udowodnić – dzięki temu może uniknąłby ukrzyżowania.
Jednak zarówno judaizm, jak i islam posiadają w swoim centrum postać Boga; zresztą Mahomet został uznany za jego posłańca. Ktoś musi być posłańcem, żeby zapewnić komunikację pomiędzy Bogiem i całym jego stworzeniem. Potrzebny jest mediator. To wydaje się dość logiczne.
Ludzie w krajach arabskich wierzyli w Boga, a spierali się tylko w kwestii prawdziwości tego czy innego posłańca. Bo jak udowodnić, że ktoś jest prawdziwym, a ktoś inny fałszywym posłańcem? A ja zadaję inne pytanie: po co zajmować się sprawami wtórnymi? Czy nie lepiej rozpatrzeć kwestię zasadniczą?
W dźinizmie nie ma możliwości zaistnienia mesjasza. Nikt nie będzie deklarował, że jest mesjaszem, ponieważ naraziłby się na śmieszność. Ludzie myśleliby, że oszalał. Nikt nie może więc stwierdzić, że jest posłańcem Boga, nie narażając się przy tym na szyderstwo i kpiny. Nie można stwierdzić, że ktoś jest wcieleniem Boga, ponieważ Bóg nie istnieje. Cóż to byłaby za inkarnacja? Jak wcielić się w nikogo?
W takich religiach jak buddyzm, dźinizm, taoizm, konfucjanizm nie pojawia się temat mesjasza czy posłańca. Jak wtedy budować drabinę, na której umieszczani są popi, biskupi i księża? Jeśli zaakceptujesz najwyższy szczebel drabiny, będziesz musiał zaakceptować, że cała drabina istnieje. Tyle że prowadzi ona donikąd. Stoi na ziemi, donikąd nie sięga, a wszystkie jej szczeble są pozbawione jakiegokolwiek znaczenia.
Odrzuciłem ideę Boga.
Wraz z nią zniknęła idea jakiegokolwiek mesjaństwa. Nie można ogłosić mnie mesjaszem, nawet po mojej śmierci. Nie można ogłosić mnie niczyim wcieleniem, nawet po mojej śmierci. Nie można ogłosić mnie niczyim posłańcem, nigdy.
Czy dostrzegasz ten prosty fakt, że nawet kiedy umrę, nikt nie będzie mógł wystąpić przeciwko mnie? Jak można byłoby stworzyć wokół mojej osoby kult, skoro odrzucam wszystkie potrzebne do tego elementy? Twierdzę, że nie ma posłańców. Twierdzę, że nie ma awatarów.
Co prawda Mahawira obronił dźinizm przed stanem kapłańskim, a jednak nie udało mu się uniknąć stworzenia kultu – wprowadził nową koncepcję: tirthankarę.
Trzeba zrozumieć różnicę pomiędzy jego koncepcją a koncepcją istnienia mesjasza. Mesjasz jest kimś, kogo przysyła Bóg – dokładnie to oznacza określenie „awatar”: „schodzący z góry w dół”. Tirthankara tymczasem oznacza wzrost z dołu do góry i określa się nim człowieka, który rozkwitł całą swoją pełnią, który osiągnął najwyższe. Nie mamy do czynienia ze schodzeniem kogokolwiek w dół, lecz ze wzrostem ku górze – dokładnie tak rozwija się drzewo, od korzeni.
Awatar czy mesjasz przedstawiani są niejako do góry nogami – zawieszeni w górze schodzą coraz niżej, doznając pewnego rodzaju upadku. Natomiast tirthankara to człowiek, który wznosi się ku górze, aż osiągnie swój pełny potencjał.
Zarówno Mahawira, jak i Budda, którzy żyli w tych samych czasach, uważali, że wprowadzenie koncepcji tirthankary czy buddy pozwoli uniknąć tworzenia się stanu kapłańskiego i uznawania Boga, ponieważ punktem centralnym uczynili oni człowieka.
Pewien poeta z Bengalu, baul… Baul oznacza „szalony” i baulowie naprawdę są szaleńcami – są szaleńczo zakochani w egzystencji. No więc jeden z najważniejszych baulów, Chandidas, powiedział: Sabar upar manush jati, tahar upar nahin – „Prawda człowieka jest ponad wszystkim i nie ma ponad nią niczego”. A oznacza to, że człowiek stał się najwyższą prawdą.
To była naprawdę wielka rewolucja: Bóg został zrzucony z tronu, a na jego miejscu umieszczono człowieka.
Niestety, pojawił się kult. Widać o czymś zapomnieli, ale my możemy o tym pamiętać. Oni musieli eksperymentować – w końcu byli pierwsi i, trzeba przyznać, wykonali naprawdę świetną robotę. Odcięli prawie połowę możliwości, choć druga połowa najwidoczniej wystarczyła, żeby stworzyć kult: uczynili tirthankarę człowiekiem wyjątkowym, nadczłowiekiem. Musieli tak uczynić, gdyż nieuchronnie byli porównywani z innymi – hinduiści, na przykład, mają awatary; dźini stawali się więc nadludźmi obdarzonymi boską mocą.
Zwyczajni ludzie będą podążać za człowiekiem obdarzonym boską mocą, a nie za jakimś innym zwyczajnym człowiekiem. Kiedy czegoś szukasz, starasz się znaleźć coś najlepszego za najniższą cenę. Mahawira nie zapewniał ani jednego, ani drugiego. Cena była bardzo wysoka, ponieważ narzucał bardzo ciężką dyscyplinę – tym trzeba było płacić za bycie jego zwolennikiem. Surowość, którą nakazywał swoim wyznawcom, była ceną za możliwość zostania nadczłowiekiem, jednocześnie ciągle będąc człowiekiem.
Tak wiele wyrzeczeń, tyle postów, życie bez ubrań… Mnich dźiński nie może nawet korzystać w ognia. Zimną nocą nie może zawinąć się w koc ani rozpalić ogniska. Istnieją nadzy mnisi w hinduizmie, ale wymyślili oni dla siebie dwie rzeczy. Po pierwsze, zawsze siedzą przy ognisku, więc jest im ciepło, a po drugie, wcierają popiół z ogniska w swoje ciało, dzięki czemu wszystkie pory w ich skórze są zamknięte. Oczywiście, nie są zamknięte całkowicie, gdyż to spowodowałoby śmierć, ale częściowe ich zatkanie zatrzymuje w ciele ciepło. To plus ciepło z ogniska sprawia, że nie dygoczą z zimna.
Mnich dźiński także jest nagi, ale nie może się ogrzewać ani wcierać popiołu w ciało. Trzęsie się więc z zimna – i to dla niego jedyna metoda, aby wytworzyć choć trochę ciepła. Drżenie jest naturalną ochroną przed zimnem. Trzęsiesz się, całe ciało drży, to zaś powoduje pewien ruch ciała i, tym samym, wytwarza ciepło. Jest to jedyne, co wolno im robić przez całą noc. Latem też przebywają nago na słońcu – są całkowicie spaleni słońcem, poza tym mają niewiele jedzenia i bardzo mało wody pitnej.
Ścieżka jest więc bardzo trudna, a co można uzyskać w zamian? Podążasz za człowiekiem, który nie jest nawet potomkiem Boga, nie jest krewnym Boga, nie jest choćby jego posłańcem… Kto wie, czy nie jest on przypadkiem szalony? Jest tylko człowiekiem – zupełnie jak ty. Dla porównania – inni posiadają posłańców Boga, mesjaszów Boga, awatary Boga, samego Boga, który schodzi na dół…
Trudno było pozyskiwać zwolenników, toteż musieli wynieść tirthankarę na ten sam lub nawet wyższy poziom, na którym funkcjonuje awatar, mesjasz. Tirthankara jest więc wszechwiedzący, wszechmogący, wszechobecny – posiada cechy Boga. Mesjasz jest jedynie mesjaszem, posłaniec jest tylko posłańcem, ale tirthankara posiada cechy samego Boga. To tworzy podstawę, lukę, która umożliwia przemianę religii w kult.
Dlatego ja uparcie twierdzę, że jestem zwykłym człowiekiem. Nie można mnie sprzedać, bo któż chciałby mnie kupić? Czy mając do dyspozycji Jezusa, Mahometa, Krisznę, Mahawirę, Buddę, ktoś zechciałby zainteresować się mną – prostym, zwykłym człowiekiem, który sam potwierdza swoją zwyczajność?
Zaprzeczam cudom, twierdzę, że nigdy się nie zdarzyły, nigdy się nie zdarzają i nigdy się nie zdarzą. Mahawira i Budda wahają się w tej sprawie, ale przecież oni byli pionierami. Ja mam za sobą dwadzieścia pięć stuleci ich doświadczeń. Stoję na ich ramionach, więc widzę dużo dalej. Żaden z nich nie mógł przewidzieć, że te sprawy przyczynią się do ich słabości. Żaden… Bo nawet Kriszna czynił cuda, nawet Rama… Zresztą nie tylko on, bo i jego wyznawcy czynili cuda.
Dla przykładu… Między Indiami i Sri Lanką znajduje się ocean. Stanowił on dla Ramy przeszkodę, bo przez niego nie mógł on odebrać swojej żony. Jednak jego uczeń, król małp Hanuman, rzekł:
– Nie martw się. Wystarczy twoje imię. – I zaczął rzucać w kierunku oceanu kamienie, a imię Ramy sprawiło, że nie tonęły, lecz unosiły się na powierzchni.
Zgromadziła