Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu. B.V. Larson
kształtów i wzorów. Nie znałem się zbyt dobrze na tutejszym społeczeństwie, ale wiedziałem, że ci przed nami to grube ryby. Mieli na sobie kolorowe powłoki – bardzo cienkie, ale zupełnie nieprzezroczyste. Tego typu iluzoryczne szaty były najbardziej kosztowne.
Detale każdego stroju również swoje kosztowały. Chcesz mieć buty w wymarzonym stylu i kształcie? Proszę bardzo! Ale trzeba słono zapłacić. Oczywiście to wszystko było sztuczne. Zdarzało się, że Tau hakowali szaty i popisywali się swoim nieistniejącym bogactwem. Jednak jeśli kogoś przyłapano na takich numerach, traktowano go z pogardą.
Sześcioro kosmitów patrzyło na nas krytycznie.
– Opuścić i zabezpieczyć broń, idioci! – polecił Harris, krocząc przed szeregiem.
Żołnierze niechętnie przestali celować w naszych chlebodawców.
Srebrnobrody wstąpił na platformę, by przywitać obcych. Wydawał bzyczące i klekoczące odgłosy i po chwili dotarło do mnie, że musiał przypiąć osobisty translator. Takie cacko było rzadkością i luksusem.
Zaraz potem zacząłem zastanawiać się, w jaki sposób te typy się wzbogaciły i dlaczego, u licha, kazały nam maszerować na spotkanie przez kanały.
– Jeszcze gorszy syf niż tamta gnojówka – stwierdził Carlos.
– Racja – odparłem.
Srebrnobrody obrócił się do nas z uśmiechem. Trzymał coś w ręku – może kartę kredytową? Przedmiot zniknął, zanim zdążyłem go zidentyfikować.
– Żołnierze! – zaczął. – Jesteście największymi szczęściarzami na tej stacji. Ci klienci rozumieją i stosują najmniej popularny zwyczaj w Świecie Postępu: napiwki!
Spojrzeliśmy po sobie zdumieni. Kim w końcu byliśmy? Żołnierzami czy kelnerami?
– Aby zrealizować kontrakt, wystarczy, że odeskortujemy tych panów… albo te panie, czasem nie jestem pewien… do Wylotów, a potem z powrotem do dzielnicy finansowej. I to tyle. Parę godzin i po krzyku. Potem będziecie mogli wydawać zarobione kredyty na cokolwiek zechcecie.
– A o jakiej kwocie napiwku mowa? – spytał Carlos.
Ku mojemu zaskoczeniu Harris nie nawrzeszczał na niego. Najwyraźniej sam był ciekaw.
– Hmm… – zamyślił się Claver. – Jest tego tyle, że każdy może dostać po dwa tysiące. Dla waszego dowódcy podwójna stawka.
Suma wywołała natychmiastowy odzew, zadowalający dla Clavera. Żołnierze pokrzykiwali i potrząsali rękawicami z aprobatą. Dwa tysiące galaktycznych kredytów to była kupa forsy! W przeliczeniu na lokalną walutę Ziemi wychodziły z tego miliony.
Tylko ja i jeszcze kilku innych żołnierzy zareagowaliśmy z pewną rezerwą. Spojrzałem na Leesona. W milczeniu taksował kosmitów niewesołym spojrzeniem. Harris sprawiał wrażenie, jakby dręczyła go paranoja, i nawet nie patrzył na Tau. Wodził rozbieganymi oczami po mroku podziemi.
Zastanowiłem się nad ofertą. Wyglądało to jak łatwa kasa za wycieczkę po kanałach, nabrzeżach i ciemnych zaułkach miasta. Miły niedzielny spacerek w pełnym rynsztunku.
„Po prostu odwróćcie oczy i bierzcie tę łapówkę, żołnierzu! Nic takiego się nie dzieje!”
Zupełnie mi się to nie podobało. I powiedziałem to na głos, gdy Srebrnobrody zbliżył się, żeby przelać moją dolę ze swojego stuka na mój.
– Pan wybaczy, sir – powiedziałem – ale nie skorzystam.
Claver obrzucił mnie spojrzeniem pełnym jednocześnie zdumienia i pogardy.
– A kogóż my tu mamy? Harcerzyka, któremu się wydaje, że jest lepszy od innych?
Carlos wychylił się naprzód, sugestywnie podsuwając swojego stuka.
– Żaden z niego harcerz. Ale fakt, myśli, że jego gówno jest bezwonne. Czy mogę dostać jego dolę, sir? Będę go pilnował, żeby nie pakował się w tarapaty.
Claver kompletnie zignorował Carlosa i patrzył mi bacznie w oczy.
– Dwa tysiące kredytów – powiedział, po czym gwizdnął. – Możesz sobie pozwolić na rezygnację z takiej forsy? Może jesteś którymś z tych bogatych legionistów, o których na okrągło słyszę? Takim, który dołączył do Varusa, do najgorszych szumowin, żeby podbijać gwiazdy w dobrym stylu? O to chodzi, chłopcze?
– Nie, sir – odparłem. – Po prostu wolę nie przyjmować pieniędzy, jeśli nie wiem, skąd pochodzą.
Powoli pokiwał głową.
– Taki jesteś praworządny?
Carlos aż się rozkaszlał ze śmiechu.
– Nie, sir – powiedziałem. – Wchodzę w to, ale rezygnuję z… „napiwku”.
Claver zawahał się. Inni przyglądali się tej scenie z zainteresowaniem. Czekałem, aż Leeson lub Harris wtrącą się do rozmowy, jednak tego nie zrobili. Może byli ciekawi, jak skończy się starcie pomiędzy mną a Srebrnobrodym.
– Niech ci będzie – powiedział w końcu. – Ale żebyś później nie wracał do mnie, skamląc o swoją dolę. I nie myśl, że daje ci to jakąś przewagę nade mną. Cholera jasna, chłopcze! Jesteśmy najemnikami. To znaczy, że walczymy za pieniądze. Co za różnica, kto nagra ci robotę: trybun czy ja?
– Przyjąłem do wiadomości, panie adiunkcie – odrzekłem.
Claver westchnął i ruszył dalej rozdzielać dolę. Natasha była ostatnia w kolejce. Najpierw spojrzała na mnie, a potem utkwiła wzrok w ziemi i odsłoniła swojego stuka.
Wiedziałem, że Natasha w domu cienko przędzie. Jej rodzice ciągle potrzebowali pieniędzy na leki i tym podobne rzeczy. Do tego marzyła, żeby przywieźć ze Świata Postępu stos pamiątek.
Postanowiłem nie mieć żalu do towarzyszy broni i zdobyłem się na uśmiech. Nie była to jednak naturalna reakcja. Nie podobał mi się Claver, a fucha, którą nam naraił, wydawała się coraz bardziej podejrzana.
– 11 –
Pół godziny później znaleźliśmy się z powrotem na ulicy i maszerowaliśmy w szyku ubezpieczonym. Pośrodku formacji szli Tau.
Nasi zleceniodawcy zmienili szaty na mniej rzucające się w oczy. Zjawiskowe ubrania przybrały bardziej stonowane kolory – nie byłem do końca pewien dlaczego. Projekcje strojów miały odzwierciedlać ich nastrój i nastawienie. Teraz wszyscy nosili się na szaro, czarno i miedziano. Nie bardzo wiedziałem, co to ma oznaczać, sprawiali jednak wrażenie, jakby nie chcieli, żeby ich zauważono.
– Ten stary piernik coś przed nami ukrywa – narzekał Carlos.
– Jak myślisz, ile Srebrnobrody zatrzymał dla siebie? – zapytałem.
– A skąd mam wiedzieć?
– Jeśli chodzi o kłamstwa i łapówki, to w naszej jednostce jesteś kimś na kształt eksperta.
Carlos zrobił głupią minę, jednak zaraz spoważniał i wyszeptał odpowiedź:
– Połowę – powiedział. – Można łatwo policzyć. Założę się, że wypłacił nam jakieś pięćdziesiąt tysięcy, a resztę schował do kieszeni.
Gwizdnąłem. Mimo wszystko byłem pod wrażeniem. Nic dziwnego, że legioniści Germaniki zawsze wracali na Ziemię, opływając w dostatek i z najlepszym, prawie nieśmiganym sprzętem.
Dotarliśmy do kolejnej rampy. Tym razem nie prowadziła do kanałów, lecz wznosiła się dość stromo. Gdy wspięliśmy się na ulicę na wyższym poziomie, od razu stwierdziłem, że trafiliśmy do przyjemniejszej części miasta. Było tam o wiele więcej krzykliwych, rozświetlonych reklam, a pojazdy brzęczały