Syn nieskończoności. Adam Silvera
przyciśniętą do betonu i wyciągniętymi rękami, licząc, że egzekutorzy uznają mnie za niegroźnego. Po Zaciemnieniu lepiej nie ryzykować przebywania w towarzystwie Iskier.
Kilka przecznic dalej wskakujemy do autobusu, który jedzie w stronę naszego domu. Korzystamy z wolnych siedzeń na końcu i wyciągamy nogi. Jesteśmy mokrzy od potu, a ja niczego tak nie pragnę jak wielkiej butli z wodą, żeby się napić i oblać.
– Nic ci się nie stało? – pytam brata, masując łokieć, na który upadłem. Staram się oddychać płytko, żeby nie czuć ostrego bólu w poobijanych żebrach.
Brighton ma podrapane ręce, ale chyba mu to nie przeszkadza.
– Ale czad! Udało nam się poznać najbardziej wystrzałową parę! – Brzmi, jakby przepełniała go cała radość świata; sam chciałbym jej trochę mieć, żeby zagłuszyć panikę. – Atlas nawet użył na nas swojego wiatru. Mam nadzieję, że udało mi się to nagrać. – Patrzy na mnie. – Gdzie mój statyw?
– Och, no nie wiem, zostawiłem go gdzieś, gdy zaczęła płonąć ulica, a potem strzelali do nas egzekutorzy i zapomniałem. Mogę zaraz po niego pobiec.
– Spoko, nie trzeba – stwierdza Brighton.
– Nie mówiłem poważnie.
Mój brat puszcza film od początku.
– Powinienem zarobić na reklamach na nowy statyw.
– Jak możesz w tej chwili myśleć o swoim filmie? Strzelali do nas egzekutorzy, a Maribelle omal kogoś nie zabiła.
– Nikt by jej nie winił za tę śmierć. Tamto widmo wznieciło prawdziwe piekło.
Nie mam pojęcia, jak „tamto widmo” się nazywało ani jak wyglądało jej życie, żeby przekonywać, że dziewczyna miała w sobie chociaż krztynę dobroci, ale i tak wolałbym nie patrzeć, jak leży na ziemi z wycelowaną w nią różdżką. Kto wie, czy zostanie zamknięta w Ciemnicy razem z innymi obdarzonymi mocą, czy może gdzieś „zaginie” pod opieką egzekutorów.
Nie podoba mi się kierunek, w którym zmierza nasza rozmowa. Nie spieramy się o coś głupiego, na przykład o to, że Brighton założył moją koszulkę, bo potrzebował czegoś nowego do nagrania, albo o to, że bez pytania pożyczyłem jego rower.
Odzywa się mój telefon. To wiadomość z życzeniami od Prudencii. Chyba pierwszy raz w życiu przegapiliśmy świętowanie naszej minuty o północy. Dziewiętnasty rok zaczął się naprawdę z grubej rury. Tata byłby rozczarowany. Nie ma mowy, żeby Brighton nagrał mnie, jak cieszę się z całej akcji i zachowuję, jakby wszystko było okej – taki jestem spięty.
– Dlaczego tak się wkurzasz? – pyta, odrywając wzrok od kamery. – Bo nie płakałbym po tamtym widmie? Iskry ratują więcej żyć, niż odbierają, a jeśli muszą kogoś zabić, wierzę, że ten ktoś zasłużył na taki los.
Nie chcę się z nim spierać – z gniewu potrafię się rozwrzeszczeć, a Brighton zaczyna mnie zwyczajnie wpieniać – ale nie potrafię się zamknąć:
– Nie do nas należy decyzja, kto ma umrzeć.
– Zaciemnienie zmieniło zasady gry – stwierdza Brighton. – Nie zamierzam się złościć, gdy dobrzy ludzie zabijają tych złych.
Naprawdę kusi mnie, żeby wysiąść i wrócić do domu pieszo.
– To nie jest gra.
– Przecież wiesz, co mam na myśli. Na wojnie giną ludzie, nie da się tego uniknąć. – Brighton wychyla się i trąca mnie w kolano. – Gdybyśmy mieli moc, moglibyśmy im pomóc. Królowie światła, pamiętasz?
Zaczął nas tak nazywać, kiedy mieliśmy dziesięć lat, zaraz po tym, jak dowiedzieliśmy się, że nasze nazwisko, Rey, znaczy „król”. Nikt nie mógł nas powstrzymać przed fantazjowaniem, że to na pewno jakiś profetyczny kod, a nam jest przeznaczona chwała – zostaniemy bohaterskimi bliźniakami o podwójnej sile, którzy potrafią porozumieć się z dwóch przeciwległych krańców miasta bez telefonu. Tak naprawdę nie ma w nas nic szczególnego, ale nazwa została, chociaż nasze braterstwo zdaje się słabnąć z każdym dniem.
– Cóż, dziękuję gwiazdom, że jednak nie mamy mocy – odpowiadam. – Nie chciałbym mieć krwi na rękach.
– Zabijanie dla ratowania świata to co innego.
– Bohaterowie nie powinni zabijać.
Choć raz milczy.
Patrzymy na siebie niczym szachiści, którzy doszli do pata. Żaden z królów nie poległ, lecz nikt nie wygrywa.
3
MARZYCIEL
BRIGHTON
Świat za chwilę przekona się, że nie jestem byle kim.
Z tym filmem trafiłem na żyłę złota, nie żartuję. Nie pierwszy raz widziałem, jak niebiańscy dokonują cudów przy użyciu swoich mocy. Jednym z najdziwniejszych tego typu przypadków był ten, gdy jakiś facet w garniturze spadł na tory pod nadjeżdżający pociąg; trochę sztampowa scena, ale wydarzyła się naprawdę. Zanim zdążyłem zostać bohaterem, jakieś dziecko złapało go za nadgarstek i podniosło na peron, jakby mężczyzna ważył tyle co laleczka, którą chłopiec ściskał w drugiej ręce. Problem polega na tym, że takie rzeczy dzieją się zbyt szybko i trudno je nagrać. Właśnie dlatego walka na moce, którą przed chwilą skończyłem wgrywać na kanał, narobi niezłego szumu.
Raz za razem odtwarzam film. Egzekutorzy tysiąc razy strzelają czarami, po czym Emil wyskakuje z łóżka i każe mi to już wyłączyć, ale ja tylko zakładam słuchawki i podkręcam głośność. Naprawdę powinienem iść spać, żeby mieć energię na jutrzejsze spotkanie z fanami, jednak nie potrafię oprzeć się przed odświeżaniem co chwilę strony, żeby śledzić liczbę wyświetleń i czytać komentarze. Po trzydziestu minutach statystyki wyglądają nieźle, ale nie przyciągnąłem aż tylu wieczornych widzów, na ilu liczyłem. Mimo wszystko wiem, że trzydzieści tysięcy Brightsiderów zrobi swoje i gdy się obudzę rano, film będzie już viralem – nie da się mu oprzeć.
Zamykam laptopa i zostawiam go na biurku, gdzie obok aparatu Nikona leży sterta papierków po cukierkach, komiksów i wciąż nieukończona lista filmów, które chciałbym nagrać, gdy już wyjadę do Los Angeles. Idę do łóżka i kładę się na plecach, bo boli mnie ramię. Nie mogę się doczekać, kiedy pokażę siniaka fanom. To rany bitewne, które noszę z dumą, ponieważ niewielu ludzi może się pochwalić, że rzucił nimi wiatr wzniecony przez Atlasa.
Mamy urodziny, więc Senny król musi wreszcie nas pobłogosławić. Jeśli w końcu uaktywnią się nasze uśpione moce, Emil na pewno zmieni zdanie i zostaniemy Królami światła, parą bohaterów broniących ludzi. Wychowaliśmy się na książkach i filmach, w których zwyczajni nastolatkowie dowiadują się, że są niezwyczajni – są wybrańcami, zagubionymi potomkami czarowników i tak dalej. W prawdziwym życiu rzadko tak się dzieje, ale kto wie.
Każdy marzyciel chętnie postawi na coś, co jest nieprawdopodobne, lecz nie niemożliwe.
Drzwi naszego pokoju uderzają o ścianę z taką siłą, że spada z niej mój dziecięcy rysunek Iskier. W progu stoi mama, oddychając ciężko i przyciskając dłoń do piersi; chyba znowu ma zawał serca. Omal nie przewracam się, zaplątany w kołdrę, próbując do niej podbiec.
Tak krótko po śmierci ojca będziemy świadkami śmierci mamy.
– Dzwoń po karetkę! – krzyczę do Emila, który znieruchomiał w łóżku.
Mama kręci głową. W oczach zbierają jej się łzy.
– Na imprezie doszło do ataku, a ja muszę się o tym dowiadywać z wiadomości? Myślałam, że zastanę pusty pokój…
Emil wreszcie się otrząsa i podchodzi,