Łukaszenka. Andrzej Brzeziecki
ale często miały sens! Mówił o konieczności stworzenia niezależnej prasy, niezawisłości sądu. Z czasem zaczął składać bardzo wiele obietnic i nawet się nie zastanawiał, czy można je zrealizować. Mieliśmy do niego ironiczny stosunek. A, no tak, Saszka dorwał się do mikrofonu. To teraz będzie gadać i gadać.
Łukaszenka wyrywał się do głosu niemal na każdym posiedzeniu Rady Najwyższej. Wypowiadał się na każdy temat, znał się na problemach opieki zdrowotnej, transporcie, młodzieży, polityce międzynarodowej i wreszcie na korupcji. Korupcja stanie się zresztą leitmotivem wystąpień Aleksandra Grigoriewicza, a retoryka antykorupcyjna utoruje mu drogę do fotela prezydenckiego.
Siarhiej Antonczyk, jeden z deputowanych do ówczesnego parlamentu, opowiadał nam wiele lat później, że występujący na mównicy Łukaszenka przypominał mu wielką bazarową przekupkę, która dorwawszy się do głosu, wymachiwała wielkimi jak bochny chleba rękoma. I gadała, gadała, gadała.
Powierzchowność Łukaszenki u jednych budziła uśmiech, ale u drugich sympatię. Wielki, wąsaty chłop, ratujący się przed łysiną czesaniem włosów „na pożyczkę”, był najwyraźniej nieokrzesany, nie miał dobrych manier, ale często myślano, że może ma dobrą wolę i szlachetne intencje. Takich jak on w ówczesnym parlamencie Białorusi było zapewne wielu: przyjechali do stolicy z prowincjonalnych miasteczek, byli przekonani, że państwem można rządzić tak, jak kieruje się kołchozem czy niewielką fabryką, wyrywali się do głosu, by o sprawach państwa rozprawiać zgodnie ze swoim „chłopskim rozumem”.
Zrekonstruowanie rzeczywistych poglądów Aleksandra Łukaszenki w tamtym czasie nie jest łatwe. „Jeśli porównać jego publiczne wystąpienia z tamtych lat – z trybuny Rady, w wywiadach i artykułach – z jego zachowaniem i późniejszymi wypowiedziami, można tylko się dziwić, na ile człowiek jest w stanie sam sobie przeczyć” – pisał Alaksandar Fiaduta.
Podczas wyborów na przewodniczącego Rady Najwyższej Łukaszenka aktywnie popierał demokratycznie nastawionego Stanisłaua Szuszkiewicza startującego przeciw kandydatowi komunistycznej większości Mikołajowi Dementejowi. Było to logiczne, Łukaszenka wszedł do parlamentu jako zwolennik walki ze starym systemem. Jednocześnie i Szuszkiewicz, który wówczas przegrał, i Łukaszenka cały czas byli członkami partii. Deputowany ze Szkłowa opowiadał się też za prywatyzacją i dalszą demokratyzacją. Były to wtedy hasła popularne, kojarzyły się z lepszym życiem, choć zapewne niewielu tak naprawdę dokładnie rozumiało, co one oznaczały.
W parlamencie Łukaszenka chciał znaleźć się w partii, w której mógłby sprawować realną władzę, a tej komuniści by mu nie zaproponowali. W starej partii wszystkie stanowiska były już dawno obsadzone, a drogi awansu długie. Łasił się więc Łukaszenka do każdego, kto miał jakieś wpływy i mógł być jego protektorem.
Swietłana Kalinkina:
Sympatyzował z Białoruskim Frontem Ludowym, ale kiedy okazało się, że wszystkie kluczowe stanowiska są w nim już zajęte, zaczął flirtować z komunistami. Żartowano, że Łukaszenka nie ma poglądów: rano jest z narodowcami, wieczorem z komunistami. Wykorzystywał za to każdą okazję, by publicznie wystąpić czy dać wywiad dziennikarzom. To dzięki mediom świat dowiedział się o nim, wówczas dyrektorze sowchozu, deputowanym ze Szkłowa.
Ówczesne obrady parlamentu były relacjonowane na żywo przez radio i telewizję, a mieszkańcy Białorusi, przez dekady komunizmu pozbawieni normalnego życia politycznego, chłonęli te dyskusje z uwagą. Ten, kto częściej pojawiał się przy mikrofonie, stawał się popularniejszy. Łukaszenka niebawem stał się jednym z bardziej rozpoznawalnych polityków w kraju.
Od czasu wyboru na stanowisko deputowanego Aleksander Grigoriewicz mieszkał w mińskim hotelu, ale często zajeżdżał w rodzinne strony. Żony Galiny Rodionowny ani też synów Wiktara i Dymitra nie zabrał do stolicy. Dbał, by wiedza o jego rodzinnym życiu nie przedostawała się na łamy prasy. Z sowchozu przywoził za to do Mińska kartofle, ogórki i samogon. Po skończonych obradach Rady Najwyższej deputowany Łukaszenka zapraszał „na jednego”.
Anatol Labiedźka:
Z jednej strony to był swojski facet, otwarty, komunikatywny. Miał wielu znajomych, szczególnie z obwodu mohylewskiego, ale z drugiej strony nie miał przyjaciół. Nikogo nie dopuszczał do siebie za blisko. Były też tematy tabu związane z Łukaszenką. Nie sposób było dowiedzieć się czegoś o jego żonie i życiu rodzinnym.
Białoruska polityka – tocząca się w kuluarach – polegała nie tylko na piciu wódki z zagryzką, na przykład po obradach deputowani grali w piłkę. Ale i tak po skończonym meczu Aleksander Grigoriewicz wyciągał z walizki samogon i kiełbasę.
Anatol Labiedźka: „Łukaszenka nie umiał grać w zespole. Grał na siebie, a jak coś mu nie wychodziło, strasznie się wkurzał”.
Lawon Barszczeuski, działacz Białoruskiego Frontu Ludowego, tłumacz i literat, opowiadał nam kilka lat temu: „Faulował. Kopał po kostkach albo dawał kuksańca pod żebra”.
Łukaszenka umiał się za to fraternizować. Zabiegał o sympatię. Często przychodził do Michaiła Czyhira, przewodniczącego Banku Rolno-Przemysłowego, później pierwszego premiera pod rządami Łukaszenki w 1994 roku.
Czyhir:
Kiedy został deputowanym, chciał pogadać o kwestiach związanych z rolnictwem. W parlamencie toczyły się na ten temat dyskusje, padały różne pytania. Łukaszenka chciał się dokształcić. I trzeba przyznać, uczniem był zdolnym. Po prostu chłonął, co się do niego mówiło. Nigdy nie powiem, że to leń i nieuk. Jemu nie trzeba dwa razy powtarzać.
Jedną z metod pozyskiwania przyjaciół było obdarowywanie ich płodami natury przywiezionymi ze Szkłowa. Deputowanemu Szuszkiewiczowi Łukaszenka ofiarował kiedyś cały bagażnik ogórków.
Nie było to w tamtych czasach zachowanie aż tak dziwne, jak by się polskiemu czytelnikowi mogło wydawać. Białorusini są bardzo przywiązani do wsi. Nieważne, inteligent czy robotnik, prawie każdy ma za miastem daczę z kawałkiem ziemi, na którym uprawia warzywa i owoce, w miastach niektórzy sadzą pomidory przed blokiem. Wielu deputowanych – tak jak Łukaszenka – było dyrektorami kołchozów i sowchozów, a w czasach, gdy pieniądze szybko traciły wartość, płody rolne wydawały się dobrem stałym i pewnym. Wódka i ogórki były sprawdzonym narzędziem w polityce. Wiaczasłau Kiebicz opisał kulisy ważnej rozmowy ze Stanisłauem Szuszkiewiczem z 1991 roku, gdy on był już premierem, a Szuszkiewicz właśnie został szefem parlamentu i trzeba było ustalić wzajemne relacje:
Wyciągnąłem przygotowaną wcześniej butelkę dobrego koniaku i jakąś zagryzkę. Zobaczywszy to skromne nakrycie, Szuszkiewicz oznajmił, że ma ogórki i pomidory samodzielnie marynowane, i co prędzej po nie poszedł. Koniak trzeba było zamienić na wódkę.
Łukaszenka jednak lepiej radził sobie z pozyskiwaniem serc zwykłych Białorusinów niż kolegów parlamentarzystów. Częste wolty i wystąpienia pod publiczkę – a więc w dużej mierze przeciw elicie politycznej – sprawiły, że miał w parlamencie sporo wrogów. Gdy w 1991 roku deputowani wyłaniali ze swojego grona reprezentantów na wspólne posiedzenie z parlamentarzystami z Rosji, Łukaszenka przegrał z kretesem. Jak pisze Waler Karbalewicz, deputowani nie mieli zaufania do Łukaszenki, mówili o nim: „ni wasz, ni nasz”.
Umowy białowieskie
Polityczne życie na Białorusi nabrało tempa latem 1991 roku.
19 sierpnia tego roku miliony obywateli Związku Radzieckiego po włączeniu telewizora zobaczyły na ekranie Jezioro łabędzie Piotra Czajkowskiego. Większość widzów od razu pomyślała, że umarł ktoś ważny, dopiero później okazało się, że doszło do puczu, na którego czele stanął wiceprezydent ZSRR Giennadij Janajew, popierany przez twardogłowych wojskowych i kagiebistów. Michaił Gorbaczow, który akurat przebywał na Krymie na wakacjach, został osadzony w areszcie domowym. Świat wstrzymał oddech, przez chwilę