Łukaszenka. Andrzej Brzeziecki
państwa i demokratyzacji życia społecznego, z wielu przyczyn znalazła się w ślepym zaułku.
Początkowo nikt nie wiedział, jakimi siłami ta grupa dysponuje, i wydawało się bardzo prawdopodobne, że puczyści zdołają przejąć władzę w upadającym imperium. Na zwolenników demokratyzacji padł blady strach.
Wstrzymano oddech także na Białorusi, gdzie większość partyjnych aparatczyków po cichu sympatyzowała z puczystami. Gdy jednak dzięki telewizji cały świat zobaczył, jak tym zbuntowanym politykom trzęsą się ze strachu ręce, i gdy Borys Jelcyn z tysiącami mieszkańców Moskwy stawił im opór, wszyscy zrozumieli, że demokratyzacji nie da się powstrzymać.
Na Białorusi wśród działaczy partyjnych zapanowała panika. Obawiano się, że teraz Jelcyn będzie się mścił na tych, którzy patrzyli na pucz przychylnym okiem. Demoralizacja komunistów była całkowita. W Radzie Najwyższej doszło do awantury – pierwszego sekretarza Komunistycznej Partii Białorusi przegnano z mównicy, inny wysoki działacz partyjny z atakiem serca wylądował w szpitalu. Spanikowani komuniści postanowili szybko się przefarbować. 25 sierpnia Rada zagłosowała za ogłoszeniem niepodległości Białorusi, dzięki czemu białoruscy komuniści nie musieli się obawiać Jelcyna, a dzień później cały rząd Wiaczasłaua Kiebicza wystąpił z partii, podważając tym samym zasadę jej kierowniczej roli. 29 sierpnia 1991 roku Rada Najwyższa Białorusi zawiesiła działalność partii komunistycznej.
W tym czasie to narodowcy nadawali ton w polityce i 18 września Białorusini zdołali przeforsować kandydaturę Stanisłaua Szuszkiewicza na przewodniczącego Rady Najwyższej. Tego samego dnia, 19 września 1991 roku, dzień po tym, jak profesora fizyki wybrano na szefa parlamentu, deputowani zdecydowali o zmianie nazwy kraju na Republika Białoruś i ustanowieniu nowych symboli narodowych. Od tej pory flaga Białorusi miała być biało-czerwono-biała, a godłem państwowym została Pogoń.
Jak w tych dniach zachowywał się Aleksander Łukaszenka? Opowiedział się przeciwko puczowi i za zmianą państwowej symboliki. Był nawet w honorowym poczcie deputowanych wnoszących na salę Rady Najwyższej biało-czerwono-białą flagę. Choć niektórzy są zdania, że znalazł się tam przypadkowo.
Jak wspomina Alaksandar Fiaduta, wtedy działacz Komsomołu, który po upadku puczu okazał się tak samo niepotrzebny jak partia, Łukaszenka potrafił już łowić ryby w politycznym stawie:
W ostatnich dniach września udało nam się zebrać plenum Komitetu Centralnego Komsomołu, żeby omówić kwestie dalszego istnienia organizacji. Na to plenum nie przyszedł żaden z deputowanych, których swego czasu wysunął do parlamentu Komsomoł. Ale za to przyszedł Aleksander Łukaszenka. Wydaje mi się, że wszyscy to zapamiętali.
Wyszedł na trybunę ogromny, silny, pełen wiary w siebie. Jego wypowiedź była zagmatwana, ale sens jasny: ludzie, was obrażono. Z żadnym puczem nie macie nic wspólnego. Chodźcie do nas, bądźcie młodzieżowym zapleczem grupy Komuniści na rzecz Demokracji. My was obronimy, poprzemy. Ojczyźnie potrzebna jest silna organizacja młodzieżowa.
Łukaszenka miał wówczas wiele takich wystąpień, podczas wszystkich robił wrażenie młodego, rzutkiego i chętnego do pracy deputowanego.
To zachowanie oraz wcześniejsze wypowiedzi popierające wolny rynek stawiałyby Łukaszenkę w awangardzie przemian. W rzeczywistości okres puczu Janajewa był szczytowym punktem jego prodemokratycznej działalności. Wkrótce Łukaszenka przesunie się na pozycje obrony zdobyczy realnego socjalizmu i dawnego ustroju. Dlaczego tak się stanie? Pewną wskazówką mogą być nastroje społeczne. Łukaszenka wiedział przecież, że – zgodnie z wynikami referendum z 17 marca 1991 roku – 83 procent Białorusinów opowiadało się za pozostaniem w Związku Radzieckim. Można było przewidywać, że ekonomiczne trudności pierwszych lat samodzielności będą sprzyjać nastrojom nostalgii za przeszłością. A tam, gdzie były nastroje społeczne, zawsze starał się być Łukaszenka.
Wbrew woli mieszkańców i swojej elity Białoruś stała się jednak państwem niepodległym, a superpaństwo, w którym Białorusini chcieli żyć, zakończyło żywot już w grudniu 1991 roku.
Choć niepodległość zaskoczyła Białorusinów i wcale nie była celem ich marzeń, paradoksalnie o dalszych losach Związku Radzieckiego zdecydowano właśnie na Białorusi, w Wiskulach leżących w Puszczy Białowieskiej. W rezydencji radzieckich genseków, słynnej z polowań zakrapianych wódką, spotkali się: Borys Jelcyn ze strony rosyjskiej, Leonid Krawczuk ze strony ukraińskiej oraz Stanisłau Szuszkiewicz – białoruskiej, i podpisali dokument o rozpadzie ZSRR oraz powołaniu nowego ciała: Wspólnoty Niepodległych Państw.
Jak doszło do tego historycznego spotkania? Tu musimy się cofnąć o kilka miesięcy. Przez cały bowiem 1991 rok Michaił Gorbaczow, prezydent Związku Radzieckiego, próbował powstrzymać nieuchronny rozpad imperium. Pierestrojka poszła w zupełnie innym kierunku, niż zamierzał, a gdy w styczniu 1991 roku wysłał czołgi przeciw cywilom w Wilnie domagającym się niepodległości Litwy, jego wiarygodność bardzo ucierpiała. Gorbaczow próbował jeszcze przekonać przywódców radzieckich republik do stworzenia nowej konfederacji suwerennych państw, zapraszał ich pod Moskwę, do Nowo-Ogariowa. Spotkanie miało się odbyć 20 sierpnia 1991 roku, ale dzień wcześniej w Moskwie doszło do puczu wojskowego. Szybko zdławiony zamach obnażył przy okazji słabość Gorbaczowa, a więc i nierealność jego pomysłów. Inicjatywę w Moskwie przejął Borys Jelcyn. Gorbaczow organizował jeszcze kolejne spotkania w Nowo-Ogariowie, ale ich efekt był mizerny. Przywódcy republik, które wybijały się na niepodległość, mieli już przed oczami fotele prezydenckie i realną władzę, a nie – jak dotąd – namiestniczą. Wszyscy oni do niedawna byli partyjni, wierzyli w ZSRR i jeszcze niedawno mówiąc o suwerenności, mieli na myśli jedynie wyższość prawa swych republik nad prawem związkowym. Tymczasem z każdym miesiącem społeczne postulaty były coraz radykalniejsze, a równocześnie radykalizowali się lokalni politycy.
Borys Jelcyn, który jako przywódca Rosji coraz bardziej zdecydowanie wchodził w kompetencje Michaiła Gorbaczowa, zaczął walczyć o interesy swego powstającego państwa. Chciał skończyć z dawnymi rozliczeniami między republikami związkowymi. Chodziło przede wszystkim o handel surowcami.
„W pewnym momencie Rosjanie stwierdzili, że za ropę i gaz chcą pieniędzy. A płacić nie było czym” – opowiadał nam kilka lat temu Stanisłau Szuszkiewicz.
Dawniej wyglądało to tak, że kiedy Mińsk miał uzgodnić jakieś kwestie z Moskwą, premier Białorusi Wiaczasłau Kiebicz zabierał kilka skrzynek białoruskiej wódki i udawał się do stolicy Rosji, by zawrzeć porozumienie. Teraz trzeba było wymyślić coś nowego. Podczas jednego ze spotkań w Nowo-Ogariowie Szuszkiewicz zaprosił Jelcyna na Białoruś.
Gdy przywódca Ukrainy Leonid Krawczuk dowiedział się o planowanej wizycie Jelcyna na Białorusi, pomyślał, że samemu byłoby dobrze znaleźć się w tym towarzystwie. Szuszkiewicz: „Premier Kiebicz odebrał telefon z Ukrainy. Spytano go, czy Leonid Makarowycz też może przyjechać na Białoruś. Oczywiście zgodziliśmy się”.
Mała i zawsze senna republika była najlepszym miejscem na spotkanie trzech przywódców. W wielkich metropoliach – Moskwie, Kijowie – byłoby trudno spokojnie rozmawiać. Wścibscy dziennikarze, plotki. Stolice narzucają rozmowom dyplomatyczny ton. Białorusini zdecydowali się przyjąć gości w Wiskulach – zatopionej w dziczy przyrody myśliwskiej rezydencji w Puszczy Białowieskiej.
Stanisłau Szuszkiewicz:
Nigdy wcześniej tam nie byłem. Piękne miejsce. Następnego dnia, 8 grudnia, usiedliśmy w szóstkę do rozmów. Nikt z nas wtedy nie myślał, że zebraliśmy się, żeby rozwalić Związek Radziecki. Chcieliśmy omówić tylko problemy, jakie narzucała sytuacja gospodarcza. Ale one pociągały za sobą kwestie polityczne.
Rozmowy nie były rejestrowane, protokołowane ani nagrywane – o ich spontaniczności świadczy fakt, że w Wiskulach nie było nawet stenotypistki z maszyną do pisania i w pewnym momencie trzeba ją było ściągnąć z położonego