Ogrodowe przebudzenie. Mary Reynolds
z ludzką mową. Eksperyment opisał w swojej kronice franciszkanin Salimbene de Adam. Zanotował on, że Fryderyk nakazał „mamkom i opiekunkom, by karmiły dzieci piersią, kąpały je i myły, ale pod żadnym pozorem nie gaworzyły z sierotami ani do nich nie mówiły”. Dla dzieci skończyło się to śmiercią.
Największą krzywdą, jaką można wyrządzić żywej istocie, jest ignorowanie jej istnienia.
Ziemia przez długi czas pozostawiona samej sobie powraca do stanu dzikości i swobody. Staje się samowystarczalna i niezależna jak zdziczałe zwierzę. Tworzy silne środowisko, zdrowy, zrównoważony ekosystem, na który składają się rośliny, zwierzęta i mikroorganizmy. Jeśli jednak dziewiczy obszar wykarczuje się i zacznie uprawiać, staje się zależny od zamieszkujących go ludzi i podporządkowany ich celom. Jest jak dziecko – by się zdrowo rozwijać i zyskać samodzielność, potrzebuje miłości i uwagi.
Ziemia przywiązuje się do ludzi, którzy na niej pracują. Jeśli taka więź powstanie, a potem człowiek ją zaniedba, będzie to miało opłakane skutki – tak samo jak w przypadku dziecka. Dziś znaczna część ziemi czuje się zapomniana. Wycofuje się i zamyka w sobie, bo przestaliśmy wierzyć w jej potencjał czy też w ogóle ją dostrzegać. Zwracamy uwagę wyłącznie na obszary leżące odłogiem, takie, których nic z nami nie łączy i które nie potrzebują człowieka. Ja nazywam to straconą szansą.
Skrawek ziemi, który uprawiamy, jest niczym członek rodziny. Może nawiązać z nami więź, ale musi to być relacja dwustronna – od tego zależy jakość łączącego nas związku.
Wystarczy, że dostrzeżemy swoją ziemię i „uwierzymy we wróżki”, a życiodajna siła natury przeniknie każdą jej piędź, napełniając nasz dom, rodzinę i nas samych swą magiczną, uzdrawiającą mocą.
Nasze ogrody są darem. Mogą nas też wiele nauczyć. Jako opiekunowie tych skrawków ziemi możemy się dowiedzieć, jak z nią współpracować w procesie obopólnego odzyskiwania zdrowia. Możemy stworzyć dynamiczne, zrównoważone i zintegrowane ekosystemy zapewniające warunki do życia nie tylko nam, ale też wszystkim innym stworzeniom, z którymi dzielimy planetę.
Ogród należy do świata natury, nie na odwrót.
Tak samo jak my.
Odnajdywanie korzeni
An áit a bhfuil do chroí is ann a thabharfas do chosa thú.
Stopy zaniosą cię tam, gdzie twoje serce.
Opiekunami skrawków ziemi, które nazywamy ogrodem, jesteśmy tylko przez krótki czas.
W rzeczywistości wcale do nas nie należą. Nasze ciała, stworzone z ziemi, w końcu do niej powrócą, ona zaś zawsze pozostaje żywa. Wszystko, czego potrzebujemy, żeby przetrwać, wszystko, co utrzymuje nas przy życiu, pochodzi z Ziemi – z gleby, atmosfery, ze słońca i gwiazd na niebie.
Niektóre obszary wydają się nam szczególnie atrakcyjne – współbrzmią z nami i przyciągają nas do siebie. Ludzie czasami przez całe życie szukają miejsc, do których należą, miejsc, gdzie czują się jak w domu.
Nie zawsze zresztą rozumiemy związek, który łączy nas z ziemią. Każdy krajobraz ma własny charakter i ten charakter pomaga kształtować kulturę ludzi, którzy go zamieszkują. Irlandczycy na przykład to swarliwe plemię – zarazem ujmujące, niecierpliwe, aroganckie, zapalczywe, zmienne, barwne i zawsze nieco nieokiełznane. Nawet jeśli czasem wydajemy się chłodni i opanowani, tuż pod powierzchnią niezmiennie czai się gwałtowność. Można ją wyczuć tak samo, jak towarzyszący nam smutek.
My, Irlandczycy, jesteśmy mocno związani ze światem ducha i mamy wrodzoną skłonność do wiary w magię, siłę modlitw i klątw. Wiele z tych cech można odnaleźć w irlandzkim krajobrazie. Ziemia i ludzie, którzy ją zamieszkują, są dla siebie niczym lustro – odzwierciedlają nawzajem swoje samopoczucie i stan zdrowia. Nasi przodkowie dobrze to wiedzieli. Uzdrawiając ziemię, uzdrawiamy zarazem samych siebie.
Charakter kraju nabiera dodatkowych odcieni w zależności od hrabstwa. Każde hrabstwo ma własne, niepowtarzalne krajobrazy i jedyną w swoim rodzaju energię – tak jak ludzie, którzy je zamieszkują (i nie chodzi tu tylko o ich akcent czy zwyczaje). Niektóre regiony są płaskie, otwarte, łagodne i „osadzone w sobie”, inne mają rys dramatyczny, są pełne starożytnych opowieści i mitów.
W ostatnich czasach do Irlandii napłynęła fala przybyszów z innych krajów. To bardzo ciekawe obserwować, jak szukają dla siebie miejsc odzwierciedlających ich osobowość. W wielu wypadkach obszar, który wybierają, potrzebuje takiego samego wsparcia i działań uzdrawiających jak jego nowi opiekunowie.
Jakieś piętnaście lat temu zdarzyło się coś, co uświadomiło mi, że każdy skrawek ziemi ma własną osobowość. Przerabiałam pewien ogród na wsi i sporo kręciłam się po okolicy nowiuteńką furgonetką. To była jedna z pierwszych prób przekształcenia ogrodu na potrzeby programu telewizyjnego i dysponowaliśmy bardzo skromnym budżetem, miałam się więc kierować zasadą wyżebraj, pożycz albo ukradnij, ile się da. Czułam ogromną presję, bo termin ukończenia prac przy ogrodzie upływał za dwa dni.
Kiedy przejeżdżałam obok zagajnika rosnącego za biegnącym wzdłuż drogi suchym murkiem, wśród drzew mignął mi mały trawiasty pagórek. Wypatrzyłam tam poskręcany kawałek butwiejącego drewna u podnóża starego dębu na szczycie, zatrzymałam się więc z piskiem opon. Malowniczy konar idealnie pasował do mojego projektu. Stanowiłby oryginalne dopełnienie kamiennego ogrodzenia, które akurat stawiałam. Zjechałam furgonetką na porośnięte trawą pobocze, pokonałam murek i wdrapałam się na szczyt pagórka. Pamiętam, że kiedy podniosłam drewno i zarzuciłam je sobie na ramię, poczułam się trochę nieswojo, jak dziecko, które chce zrobić coś, czego nie powinno, i dobrze o tym wie, ale zlekceważyłam to uczucie.
Kiedy ruszyłam w drogę powrotną, wszystko ucichło. To był bardzo szczególny rodzaj ciszy, ciężkiej od dezaprobaty i wzburzenia. Zignorowałam ją, przedostałam się przez murek, ułożyłam konar ostrożnie z tyłu samochodu i wskoczyłam za kierownicę. Ale gdy przekręciłam kluczyk w stacyjce, odebrana z salonu raptem pięć tygodni wcześniej furgonetka nie odpaliła, mimo że dotąd nie miałam z nią żadnych problemów. W końcu po licznych próbach uruchomienia auta zadzwoniłam po miejscowego mechanika i wysiadłam, żeby zaczekać na pomoc.
Atmosfera wokół zmieniła się całkowicie. Miałam wrażenie, jakby w okolicy zapanowało zadowolenie.
I dopiero wtedy przez głowę przemknęła mi myśl, że może nie powinnam była zabierać konaru bez pytania i okazania ziemi należytego szacunku. Choć jednocześnie wydało mi się to idiotyczne – na litość boską, to był tylko bezwartościowy kawałek drewna! Mimo to ostrożnie wyjęłam konar z furgonetki i odniosłam na miejsce. Ale przebaczenie nie nadeszło.
Gdy w końcu zjawił się mechanik i sprawdził samochód, okazało się, że poluzował się tylko kabel uziemiający. Za swój brak szacunku zostałam ukarana…
Przywracanie zdrowia ziemi
Żeby zrozumieć, na czym polega metoda przywracania zdrowia ziemi, będziecie musieli być może nieco zmienić swoją optykę. Wciąż powtarzam, że ziemia żyje. Jest to pewnie oczywiste w planie fizycznym, jeśli wziąć pod uwagę niezliczone organizmy mieszkające zarówno na jej powierzchni, jak i pod nią (gdy jest zdrowa). Ale mnie chodzi także o to, że ziemia jest żywa tak samo jak wy czy ja, to znaczy świadoma, podatna na zranienia, zdolna do odczuwania bólu, miłości, gniewu, podniecenia, smutku czy żalu, może chorować i odzyskiwać zdrowie. Głęboko w to wierzę i bardzo chciałabym przekonać do tego również was.
Nasza planeta składa się z obszarów, które różnią się od siebie, tak jak różnią się od siebie ludzie obdarzeni niepowtarzalnymi