Nabór. Vincent V. Severski

Nabór - Vincent V. Severski


Скачать книгу
Do tej pory bardzo oszczędnie używała biżuterii, uważając, że zbyt mocno identyfikuje ona kobietę, a jako oficer wywiadu nie mogła sobie na to pozwolić. Nie dała się przekonać ani Eli, ani Ewie. Nawet makijaż stosowała bardzo oszczędnie.

      Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy odeszła ze służby. Najpierw urządziła w swojej galerii wystawę biżuterii artystycznej kolegi z Akademii i kiedy któregoś wieczoru została sama, zaczęła ją przymierzać. Od tej chwili uznała srebro za kruszec stworzony dla niej i nabyła większą część wystawianej biżuterii. Z myślą o wyeksponowaniu srebra zaczęła dobierać ubrania i wyraźniej się malować. Wszyscy przyjęli jej metamorfozę z uznaniem, więc skróciła jeszcze włosy i ufarbowała na platynowy blond.

      Była osiemnasta, taksówka przysłała już drugie ponaglenie. Monika zarzuciła na siebie zieloną parkę z kapturem, zamknęła drzwi i zbiegła po schodach. Śnieg z deszczem zacinał w twarz, więc poprawiła kaptur i przyspieszyła kroku. Taksówkarz stał za przystankiem autobusowym i kryjąc się od wiatru, skulony palił papierosa. Gdy zobaczył biegnącą Monikę, zaciągnął się szybko dwa razy i wskoczył do samochodu.

      – Zielona Gęś – rzuciła, zdejmując kaptur.

      – Niepodległości – odparł kierowca, a z jego ust wypłynął tytoniowy dym.

      W radiu dwóch ekspertów spierało się, jak wojna w Zatoce Perskiej może wpłynąć na cenę ropy.

      – Może pan to wyłączyć albo dać jakąś muzykę? – zapytała grzecznie.

      – Oczywiście.

      Po chwili rozległy się takty disco polo i głos Martyniuka, ale Monika wolała to niż dyskusję.

      – Będzie wojna z Iranem? – zapytał niespodziewanie kierowca. – Jak pani myśli?

      – Oby nie – rzuciła krótko.

      – Amerykanie szybko się z nimi rozprawią. Czas rozliczyć tych ciapatych islamistów za ich zamachy, mułłów, terrorystów…

      – O ile wiem, to nie Irańczycy, czyli szyici, są terrorystami, tylko sunnici. W dodatku Saudyjczycy, ortodoksyjni islamiści, to sojusznicy Amerykanów – skomentowała prowokacyjnie Monika i czekała na reakcję taksówkarza, który na chwilę zamilkł, wyraźnie analizując skomplikowaną informację.

      – Ja tam ich nie rozróżniam, ale tak czy inaczej trzeba zrobić z tym porządek – odezwał się w końcu. – Kolega mojego kuzyna pracuje w Szwecji i mówi, że tam już islam rządzi na całego. Są miasta opanowane przez Arabów. A u nas? – Wskazał ręką na człowieka na skuterze, z zielonym pudłem na plecach. – Widzi pani tych ciapatych z ubera, już kilka razy bym jednego z drugim rozjechał. Żadnego porządku nie znają. W taką pogodę jeszcze jeżdżą… A poza tym mówią, że benzyna stanieje, bo mamy dostać kawałek Iranu z ropą.

      – Co takiego? – odparła zaskoczona i z niedowierzaniem pokręciła głową. Zobaczyła, że kierowca przygląda się jej w lusterku. – Pojedzie pan na wojnę? – zapytała ni stąd, ni zowąd.

      – Ja? Nie… za stary jestem, ale nasi powinni jechać na wojnę, tylko nie tak jak w Iraku. Teraz Amerykanie muszą dać nam gwarancję, że dostaniemy własną strefę i ropę.

      – Aha… – zamruczała Monika i zamilkła.

      9

      Dłonie lepiły mu się od krwi, więc poszedł do łazienki. Najpierw opłukał nóż, wytarł rękojeść pistoletu, odłożył jedno i drugie na szafkę i dopiero potem dokładnie umył ręce. Znalazł telefony Petara i Josipa, wyłączył je i schował do kieszeni. Postanowił odczekać jeszcze chwilę, aż serce mu się uspokoi, a ręce przestaną drżeć, i dopiero wtedy zrobić następny krok.

      Nie miał wyboru. Mila widziała go, jak wchodził do kaverny. Czuł się źle, wiedząc, że musi ją zabić, ale cóż znaczy jedno życie w obliczu tego, co wkrótce się stanie, kiedy cierpieć i ginąć będą tysiące kobiet i dzieci. Przeżył to w Iraku. Tak właśnie myślał za każdym razem, gdy musiał kogoś zabić. Uważał, że w dzisiejszych czasach nie ma już niewinnych, bo każdy staje po którejś ze stron, choćby z powodu miejsca urodzenia.

      Braci Juriciów jednak nie było mu żal, a nawet czuł satysfakcję, kiedy Petar charczał i sztywniało ciało Josipa. Wielokrotnie przechwalali się swoimi zdjęciami, na których trzymają obcięte głowy bośniackich muzułmanów. Nie kryli się z tym, bo myśleli, że Luka jest chrześcijaninem.

      Przejrzał komputer Josipa i znalazł aplikację, w której nagrywał się obraz z kamer. Teraz był już pewny, że może go zniszczyć. Wyłączył komputer z sieci.

      Podszedł do pancernych drzwi i miał już iść do Mili, ale jeszcze się zatrzymał i rozejrzał po pomieszczeniu. Dwa zakrwawione ciała z odchylonymi do tyłu głowami siedziały naprzeciwko siebie jak kukły w lustrzanym odbiciu. Pomyślał, że jest coś pięknego w tym widoku, i poczuł, że ciało Mili nie będzie tu pasować. Na kanapach siedziało dwóch zbrodniarzy, którzy sami podcinali gardła, a Mila była młoda, niewinna i nigdy nie widziała śmierci. Musiał jednak dokończyć dzieła, jeżeli chciał zyskać na czasie.

      Nie miał wątpliwości, że niezależnie od tego, co teraz zrobi, służby go namierzą. Wiedzą już – pomyślał – kim jest Asyryjczyk, ale nie wiedzą jeszcze, jak wygląda, więc powinienem możliwie najszybciej wyjechać z Chorwacji.

      Ściskając w dłoni nóż, otworzył drzwi. Ciemnym korytarzem zbliżył się do wyjścia. Ostrożnie uchylił kotarę. W barze nie było Mili, a na stołku siedział wpatrzony w telewizor nieznany mu mężczyzna. Luka spojrzał na zegar. Było już po dwudziestej drugiej. Wrócił do pokoju i wybrał numer „bar” na interkomie Josipa.

      – Daj Milę – rzucił po chorwacku, gdy odezwał się mężczyzna.

      – Pojechała już do domu – odparł tamten, zaskoczony.

      – Aaa… – Luka rozłączył się i przysiadł na biurku.

      Tego nie przewidział. Musiał wszystko jeszcze raz szybko przekalkulować. Na początku zamierzał podpalić pomieszczenie, by zatrzeć ślady i opóźnić pościg, ale teraz, skoro Mila żyła, było to już zbędne. Mógłby pojechać do niej do domu, ale nie wiedział, gdzie mieszka, a czas zaczął się coraz bardziej kurczyć. Samochody Josipa i Petara stały przed zajazdem, więc było oczywiste, że obaj są w środku.

      Postanowił zostawić miejsce tak, jak jest, i natychmiast opuścić zajazd. Na szczęście kamery nie rejestrowały już obrazu. Jeżeli będzie miał szczęście, to ciała zostaną odkryte dopiero rano, ale co najmniej kilka dni zajmie ustalenie, kim jest zabójca. Mila nie wiedziała, że Luka mieszka w Wiedniu, więc stworzenie wizerunku mordercy nie będzie łatwe.

      Zabrał ze sobą cały komputer, który na szczęście nie był duży. Zamknął kavernę na klucz i wymknął się z korytarza na klatkę schodową. Mężczyzna w barze nawet nie drgnął, a przy stolikach było pusto.

      W pokoju Hani wciąż spał skulony jak dziecko.

      – Wstawaj. – Luka szarpnął go delikatnie za ramię i podał mu okulary. – Ubieraj się, jedziemy.

      Hani, zdezorientowany, usiadł na łóżku.

      – Która jest? – zapytał.

      – Nieważne – odparł Luka, wkładając skórzaną kurtkę. – Pospiesz się. – Rzucił mu ubranie, które leżało na krześle.

      – Coś się stało? – dopytywał się zaniepokojony Hani, wciągając spodnie. – Dopiero dwadzieścia po dziesiątej.

      – Nic


Скачать книгу