Nabór. Vincent V. Severski
położył mu rękę na ramieniu. – Zazdroszczę ci, wiesz?
– Przyjdzie i twoja kolej, tylko musisz bardzo chcieć i wierzyć…
– Wierzę, wierzę – przerwał mu Luka i znikł za drzwiami.
Hani przekręcił klucz i zaczął się rozbierać. Bardzo chciał się pomodlić, potrzebował kontaktu z Najwyższym, bo czas spotkania z nim był coraz bliżej. Ale najpierw musiał się wykąpać. Luka okazał się prawdziwym przyjacielem i przewodnikiem. Taki potężny mężczyzna z prawdziwym zaangażowaniem opiekował się kimś tak niepozornym jak on. Hani czuł się dowartościowany i gdy wchodził pod prysznic, obiecał sobie, że całą wieczorną modlitwę poświęci Luce, żeby i on jak najszybciej został męczennikiem.
Kiedy Luka zszedł na dół, mężczyzn już nie było, a Josip stał za barem i rozmawiał przez telefon komórkowy. Luka, niezauważony, usiadł z boku. Znał trochę serbsko-chorwacki, ale był za daleko i nie mógł zrozumieć, o czym mówi Josip. Zorientował się tylko, że rozmawia z bratem Petarem i jest bardzo zdenerwowany, bo raz po raz przeklinał podniesionym głosem.
Po minucie się rozłączył. Dopiero teraz się odwrócił i zobaczył, że za bufetem siedzi Luka. Ruszył w jego stronę, chwytając po drodze butelkę śliwowicy i dwa kieliszki. Bez słowa postawił je na bufecie i napełnił oba sprawnym ruchem, nie odrywając butelki.
– To była nasza bezpieka – rzucił, stuknął kieliszkiem o kieliszek i nie czekając na Lukę, wychylił. – Poważna sprawa… Szukają jakiegoś irańskiego dywersanta, który podaje się za Asyryjczyka. Podobno pracuje dla wywiadu. – Spojrzał Luce w oczy. – Ale ty jesteś z Syrii, prawda?
– Prawda. A czego konkretnie chciał? – zapytał obojętnie Luka i wlał śliwowicę do gardła. – Co ja mam z tym wspólnego? Znam jednego irańskiego Asyryjczyka, który się tu kręci, wozi czasami herę. Może to on.
– Tak? – Josip spojrzał na niego spod krzaczastych brwi i uzupełnił kieliszki, a Luka zapalił papierosa. – Ja nie znam, a znam tu wszystkich. Znam tylko jednego Asyryjczyka, który regularnie się u mnie zatrzymuje.
– A co mnie to może obchodzić? – Luka zaciągnął się dymem. – Ciągle kogoś szukają, w Wiedniu jest to samo. CIA, Anglicy albo Francuzi. Wszystko przez tę wojnę w Syrii. Pełno różnego gówna wypłynęło i pcha się teraz do Europy, ale to nie nasz interes. Nie, Josip?
– Niestety, Luka… – Josip uniósł kieliszek i uśmiechnął się. – Wszystko wskazuje na ciebie. Nooo… – Uniósł kieliszek jeszcze wyżej. – Wypijemy za interes życia?
– Czyli za co? – zapytał zaskoczony Luka.
– Najpierw wypij!
Znów się stuknęli i razem łyknęli śliwowicę.
– Powiem ci tak… – zaczął Josip. – Chuj mnie to obchodzi, że robisz dla Irańczyków. Każdy dla kogoś pracuje i każdy ma coś na sumieniu. Dzisiaj nie ma już dziewic, bo wszyscy ruchają się ze wszystkimi. Widzisz tę rękę? – Uniósł dużą włochatą dłoń i rozcapierzył palce. – Pięćdziesięciu ośmiu Serbów i trzydziestu Mujo… tą jedną ręką. I co? Chujów sto! – Uśmiechnął się, pokazując żółte zęby. – A Iran to stary kraj, nie?
– No więc… Co za interes życia?
– No właśnie! – Josip spojrzał Luce prosto w oczy. – Ty mi powiedz, jaki to będzie mój interes życia! A wiesz przecież, że z żydami i muzułmanami interesów nie robię.
– Pierdolisz, Josip. Pijany jesteś…
– To co? – Josip wyciągnął kartkę z kieszonki na piersi i pomachał nią Luce przed nosem. – Mam zadzwonić? Zaraz tu przyjadą.
– Dzwoń, gdzie chcesz – spokojnie odparł Luka i spojrzał na kamerę nad barem. – Idę spać. Zapłacę jutro – oznajmił zdecydowanie i ruszył w stronę schodów.
– Okej, masz czas do jutra. Zaczekamy. – Gdy Luka znikał w drzwiach, Josip rzucił jeszcze za nim: – I nie przejmuj się, inszallah!
W pokoju paliło się światło, a Hani spał skulony na podłodze, jakby zasnął podczas modlitwy. Luka wziął go delikatnie na ręce. Hani tylko zamruczał i powiedział coś niewyraźnie. Luka położył drobnego mężczyznę na łóżku, zdjął mu okulary i przykrył go narzutą. Dopiero teraz powiesił swoją czarną skórzaną kurtkę. Zgasił światło, usiadł na krześle i uchylił okno. Zapalił papierosa.
Na parkingu stało kilka samochodów osobowych i dwa tiry. Luka wyciągnął pistolet i położył go na parapecie. Sprawdził smartfon, ale nie było żadnych nowych wiadomości. Niedobrze, bo następnego dnia miał przejąć Haniego nowy kurier, chyba że Teheran zmieni plany. Tak było ustalone.
Nie to jednak martwiło Lukę. Rozmowa z Josipem wybiła go z rytmu i zaburzyła porządek spraw, które dotąd układały się zgodnie ze scenariuszem. Od początku zakładano, że służby mogą wpaść na jego trop, ale nie przypuszczał, że stanie się to tak szybko. A czas był najważniejszy, bo cały oddział miał być na miejscu w ciągu dwóch dni. Hani był ostatni. Luka zapewniał generała Harumiego, że szlak jest bezpieczny, i nie było w tym przesady, chociaż to i owo przemilczał. Mieli oczywiście plan awaryjny, ale nikt nie wziął pod uwagę, że Luka zostanie zdekonspirowany przez kogoś, kto zna go osobiście. Nie mogło być nic gorszego. Poza tym Josip prawdopodobnie nie zdradził wszystkiego, co usłyszał od tajniaka. A szczegóły były najważniejsze, bo mogły wskazywać, skąd chorwackie, izraelskie albo amerykańskie służby o nim wiedzą. Josip zbyt łatwo skojarzył go z poszukiwanym Asyryjczykiem.
To byłoby zbyt proste. Muszę wiedzieć więcej – pomyślał Luka. Josip jest zbyt przebiegły, by wysypać się od razu. Dlatego nie bez powodu zadzwonił do Petara. A chorwackie służby na pewno mogą wiele zaoferować byłym rzeźnikom z Bośni.
Wszyscy wiedzieli, że bracia Juriciowie mają na sumieniu zbrodnie wojenne i tylko ze względu na układy w policji i wojsku są pod cichą ochroną. Ale odkąd Chorwacja weszła do Unii, w każdej chwili mogło się to zmienić i bracia dobrze o tym wiedzieli. Musieli być ostrożniejsi, a przede wszystkim bardziej pokorni. Luka doszedł do wniosku, że dopóki jego legenda pozostanie niezagrożona, uwikłanie Juriciów będzie dla niego korzystne.
Zanim więc coś postanowi, musi się upewnić, co wie Josip i czy zrelacjonował bratu rozmowę z tajniakiem. Dopiero wtedy poinformuje Teheran. Niepokoiło go, że kurier się opóźnia. Jeżeli nie pojawi się do jutra, wtedy on sam będzie musiał podjąć decyzję. Inaczej pogrzebie całą operację.
Położył dłoń na zimnym pistolecie i spojrzał na śpiącego Haniego. Nagle zrobiło mu się go żal. Wszyscy męczennicy, których przerzucał do Europy, byli głęboko przekonani do swojej misji, wierzyli w jej boskie przesłanie. Pod tym względem Hani się od nich nie różnił, ale mimo wykształcenia było w nim coś rozbrajająco naiwnego, ale jednocześnie szczerego. Może to ten jego niewinny wygląd tak na mnie wpływa – pomyślał Luka i uśmiechnął się do siebie, lecz wcale nie zrobiło mu się lepiej. Hani sam wybrał swój los, chociaż tak naprawdę nie mógł wiedzieć, na co się waży.
Luka wyglądał przez okno na skąpany w deszczu parking. Po lewej stronie, przy bramie zamkniętego garażu, stał czarny mercedes Josipa. Właściciel był jeszcze w zajeździe. Luka spojrzał na zegarek: kwadrans po dwudziestej pierwszej. Od niedopałka przypalił kolejnego papierosa i cienką strużką wypuścił dym przez uchylone okno.
Wtedy zobaczył światła wjeżdżającego na parking samochodu. Srebrny jaguar I-Pace minął latarnię i stanął obok