Sobieski. Lew, który zapłakał. Sławomir Leśniewski

Sobieski. Lew, który zapłakał - Sławomir Leśniewski


Скачать книгу
Jechał tam bowiem jako poseł na sejm, który rozpoczął obrady pod koniec marca 1659 roku. Ich głównym punktem stały się sprawy wynikające z zawartej niespełna rok wcześniej ugody hadziackiej, będącej próbą rozszerzenia Rzeczypospolitej Obojga Narodów o Ukrainę. Po śmierci Chmielnickiego najważniejszą osobistością wśród Kozaków stał się hetman Iwan Wyhowski, zdeklarowany wróg Moskwy i zwolennik bliskiego związku z Polską. Sejm powołał tzw. komisję hadziacką dla uregulowania wzajemnych stosunków z Kozakami i wdrożenia w życie postanowień ugody. Niecierpiąca zwłoki stała się m.in. potrzeba dokonania podziału dóbr cerkiewnych. Sobieski znalazł się w gronie dwudziestu jeden komisarzy koronnych i litewskich, którym powierzono to zadanie. „Nowy więc zaszczyt, nowy krok naprzód w służbie publicznej” – jak nominację podsumował Zbigniew Wójcik – zwrócił na starostę baczniejszą uwagę dworu. Królewska para i grono ich doradców już od pewnego czasu dostrzegali w nim zdolnego dowódcę. Teraz zaś zaczęli wiązać z jego osobą nadzieje polityczne, zwłaszcza że Ludwika Maria doskonale znała słabość chorążego do jednej ze swoich dwórek. Wyrazem królewskiej łaski, obliczonej na zdobycie lojalności Sobieskiego, było nadanie mu w marcu 1660 roku starostwa grodowego stryjskiego. Hojna nagroda za oddane do tej pory usługi stanowiła zaledwie wstęp do kolejnych godności i splendorów, jakie czekały go po otwartym opowiedzeniu się po stronie dworu królewskiego i prowadzonej przezeń polityki.

      Nie one jednak odegrały decydującą rolę. Motorem wyborów Jana Sobieskiego w największym stopniu miała się stać kobieta.

      MARYSIEŃKA

      „Jedyna duszy i serca pociecho…”

      Słowa z listu Jana Sobieskiego do Marii Kazimiery d’Arquien, którymi często rozpoczynał kierowaną do niej korespondencję

      Chrzęst oręża, pola bitew, obozowe biwaki towarzyszyły staroście jaworowskiemu niemal nieprzerwanie od końca 1648 roku, trudno jednak przyjąć, aby w tym czasie wzdychał on jedynie do Marsa. Okazana podczas podróży na Zachód męska jurność zapewne i później nieraz musiała znajdować upust w przelotnych romansach. Ile ich było, nie wiadomo. Żaden z historyków i biografów Sobieskiego nie posiada na ten temat wystarczającej wiedzy. Wszyscy natomiast doskonale się orientują, kiedy poznał kobietę swojego życia, wówczas jeszcze panienkę na wydaniu. Marię Kazimierę d’Arquien Sobieski ujrzał po raz pierwszy wiosną 1655 roku podczas jednej z dworskich zabaw, które stanowiły miły dodatek do odbywającego się w Warszawie sejmu. Być może w dniu, w którym się to stało, strzała Amora nie zadała staroście jeszcze poważnej rany, ale na tyle głęboko wraziła się w jego serce, by zapoczątkować historię miłosną dorównującą innym słynnym związkom w polskich dziejach: Zygmunta Augusta i Barbary Radziwiłłówny czy wielkiego księcia Konstantego i jego morganatycznej żony, księżnej łowickiej Joanny Grudzińskiej.

      Otto Forst de Battaglia nazwał spotkanie z młodziutką Francuzką przeznaczeniem i w brawurowy sposób je zaprezentował, pisząc: „Przeznaczenie liczyło sobie lat czternaście, rozkosznie paplało po francusku i po polsku, było rozwinięte ponad swój wiek, miało cudownie piękną twarzyczkę, żywy, wcześnie dojrzały umysł, najambitniejsze plany, żelazną wolę i protekcję królowej Ludwiki Marii”. To wszystko musiało tworzyć aż nadto wybuchową mieszankę, skoro człowiek, o którego miłosnych podbojach i upodobaniu do przelotnych związków krążyły przeróżne opowieści, zakochał się niemal od pierwszego wejrzenia i swojemu uczuciu do pięknej Francuzki miał pozostać wierny do śmierci. Nazwał je zresztą „niepokonaną pasją” i przyjąć należy – zważywszy na jego późniejsze zachowanie – że właśnie takie było.

      Maria Kazimiera, późniejsza Marysieńka, była młodsza od starosty o dwanaście lat. Do Polski przybyła jako zaledwie czteroletnia dziewczynka wraz z grupą dwórek królowej Ludwiki Marii, żony dwóch kolejnych królów: Władysława IV i Jana Kazimierza. Niemal wszystkie z nich – „ładne pyszczki i żadnej obawy o posag”, jak napisał francuski dyplomata – miały w przyszłości poślubić przedstawicieli polskich rodów magnackich, tworząc swoistą piątą kolumnę dla ochrony francuskich interesów nad Wisłą. Fakt, że Marysieńka, w chwili wyjazdu do Polski ledwie odrośnięty od ziemi brzdąc, wyraźnie ustępowała wiekiem wszystkim pozostałym dziewczętom towarzyszącym poślubionej per procura przez Władysława IV w 1645 roku księżniczce niwerneńskiej, spowodował liczne domysły i niewybredne plotki. Władysławowi IV doniesiono, że dziewczynka może być owocem jednego z romansów jego żony, o których było dość głośno. W grę mógł wchodzić słynny markiz de Cinq-Mars lub Kondeusz. Gdyby to była prawda, pochodzenie Marysieńki, chociaż z nieprawego łoża, byłoby nieporównanie lepsze niż oficjalnie przypisywane jej pokrewieństwo ze zubożałym Henrykiem de La Grange, markizem d’Arquien, i jego żoną, Franciszką de La Châtre de Brillebant. Wydaje się jednak, że przyczyna zabrania przez Ludwikę Marię maleńkiej dziewczynki w daleką podróż do Polski była najzupełniej prozaiczna: chodziło prawdopodobnie o ulżenie jej matce, ochmistrzyni dworu Ludwiki Marii, która obok obowiązków zawodowych miała na głowie wychowanie aż siedmiorga dzieci.

      Dziewczynka przebywała nad Wisłą trzy lata, później powróciła do Francji, a w Polsce, już na stałe, pojawiła się powtórnie w 1653 roku. Cel tego powrotu był już konkretny: Maria Kazimiera miała nad Wisłą „złowić” dla siebie dobrą partię, przysparzając jednocześnie stronnika królowej. W epoce, w której kilkunastoletnie dziewczęta stawały na ślubnych kobiercach, podopieczna Ludwiki Marii była już w stosownym wieku, aby zacząć się rozglądać za odpowiednim kandydatem, to znaczy dysponującym majętnościami i znaczeniem. Sobieski z grubsza spełniał te warunki, ale w 1655 roku Marysieńka nie była jeszcze gotowa na poważny związek, a ponadto znaleźli się bardziej interesujący zalotnicy, którzy przebijali go majątkiem i godnościami. Zresztą zauroczony nią młodzieniec musiał podążyć na wojnę, a jak wiadomo, nieobecnym trudno zadbać o swoje sercowe interesy. Same tylko gorące spojrzenia i czułe słówka mogły nieco zamieszać w ślicznej dziewczęcej główce, ale niewiele więcej. I kiedy on walczył, najpierw niezbyt chlubnie u boku Szweda, a potem przeciwko niemu, Maria Kazimiera stała się obiektem zainteresowania ze strony jednego z najbogatszych magnatów Rzeczypospolitej. Był nim wnuk i imiennik słynnego hetmana i kanclerza wielkiego koronnego Jana Zamoyskiego, wojewoda sandomierski, nazywający siebie Sobiepanem i czerpiący z życia pełnymi garściami, bez oglądania się na opinię otoczenia. Rzeczywiście, niewielu w Koronie i na Litwie mogło się z nim równać.

      Ale to nie była jedyna przewaga, jaką miał nad Sobieskim. W przeciwieństwie do niego nie przeszedł na stronę Karola Gustawa i znalazł się u boku Jana Kazimierza podczas jego pobytu na Śląsku. Nie trzeba dodawać, że w ramach mocno okrojonego liczebnie dworu znalazła się tam również Maria Kazimiera. Niespełna trzydziestoletni właściciel Zamościa i tysięcy dusz chłopskich, podówczas już senator, słynął z lubieżności, słabości do trunków i biesiad. Choć w rzeczywistości płytki umysłowo i podszyty nieokrzesanym prostactwem, na pokaz był szarmancki, czynił wrażenie światowca i doskonale znał sposoby prowadzące do niedoświadczonego dziewczęcego serca, nieodpornego na roztaczany splendor i iście królewskie podarki. Jednym z nich, sprezentowanym z okazji urodzin, był wysadzany diamentami krzyż wielkiej wartości. Prawdopodobnie żadna nastolatka, niezależnie od epoki, nie pozostałaby nieczuła na tak konkretne wyrazy zainteresowania, szczególnie ze strony człowieka, którego na początku 1656 roku, kiedy Jan Kazimierz rozpaczliwie rozglądał się za sojusznikami, a jego małżonka układała plany polityczne związane z pozyskaniem Wielkiego Elektora, wymieniano jako możliwego przyszłego władcę Rzeczypospolitej.

      

      Portret Marii Kazimiery d’Arquien, Marysieńki, autor nieznany, trzecia ćwierć XVII wieku.

      Rozmowy dyplomatyczne były ściśle poufne i odbywały się w wąskim gronie, ale do dziewcząt z fraucymeru Ludwiki Marii to i owo zwykle docierało. Błysk diamentów w połączeniu z błyskiem w oku


Скачать книгу