Sobieski. Lew, który zapłakał. Sławomir Leśniewski
ożenienia Sobieskiego z wdową po podkanclerzu Bogusławie Leszczyńskim, Joanną Katarzyną z Radziwiłłów, bądź księżniczką francuską spowinowaconą z Kondeuszem. Snuły je królowa oraz matka starosty, która w międzyczasie powróciła z zagranicy.
Marysieńka była już na wyciągnięcie ręki, ale aby po nią sięgnąć, należało wyjść cało z kolejnej wojennej zawieruchy.
SŁOBODYSZCZE I CUDNÓW
„[…] snadniej nam teraz pójdą rzeczy z Moskwą, kiedy z jednym tylko nieprzyjacielem do czynienia mamy”.
Fragment listu kanclerza wielkiego litewskiego Krzysztofa Paca z 5 maja 1660 roku
Różaniec podarowany przez Marysieńkę w miejsce zgubionego szkaplerza spełnił swoje zadanie. Podczas kilku miesięcy spędzonych w polu mimo wielu sposobności po temu Sobieskiemu nie spadł włos z głowy. Kampania rozegrała się na rozległych połaciach Białorusi i Ukrainy. Naprzeciw Polakom i Tatarom stanęła w niej Moskwa posiłkowana przez Kozaków hetmana Jerzego Chmielnickiego, zwanego Chmielniczenką, który na wzór ojca wybrał bliski sojusz z państwem cara, grzebiąc ostatecznie szanse Ukrainy na stworzenie wraz z Polakami i Litwinami Rzeczypospolitej Trojga Narodów. Chorąży po dawnemu znalazł się pod rozkazami Jerzego Lubomirskiego, służąc w jego dywizji na czele lekkich chorągwi kozackich i dragonii.
Niewiele zapowiadało późniejsze sukcesy. Tak niespodziewane i wielkie, że żyjący na przełomie XIX i XX wieku wybitny historyk Wiktor Czermak ukuł termin „szczęśliwy rok” na określenie czasu, w którym nastąpiły. Morale wojska idącego na Ukrainę było fatalne. W szeregach, jeszcze z dala od wroga, więcej rozprawiano o niezapłaconym żołdzie niż grożących niebezpieczeństwach. Z każdym kolejnym dniem narastała atmosfera rokoszu i mogło się zdarzyć, że nie będzie komu walczyć z dowodzącym carską armią wojewodą kijowskim Wasylem Szeremietiewem oraz dwoma zgrupowaniami Kozaków: Chmielnickiego i hetmana nakaźnego Tymofieja Cieciury. Wielu żołnierzy zdezerterowało, tworząc rozbójnicze bandy napadające majątki i grabiące ludność cywilną. Król i hetmani czynili wszystko, aby prośbą i groźbą powstrzymać oddziały przed rozpadem. Sztuka ta powiodła się głównie dzięki talentom dyplomatycznym Lubomirskiego i żołnierze w głównej swej masie postanowili wytrwać w szeregach do połowy listopada. To nie była nazbyt odległa perspektywa czasowa, ale okazała się wystarczająca.
Na początku września pod Starym Konstantynowem wojska hetmanów połączyły się z Tatarami przyprowadzonymi przez nuradyna-sołtana (zarządcę zachodniej części kraju) Safę Gireja i bez zwłoki, jakby przystępując do wyścigu z czasem, rozpoczęły błyskotliwą ofensywę. Szeremietiew, mając przy sobie jedynie Kozaków Cieciury, ale nadmiernie ufny w posiadaną przewagę i z własnej beztroski pozbawiony dobrego rozpoznania, dał się zaskoczyć pod Lubarem. Jego zachowanie obrazowo przedstawił Łukasz Ossoliński w monografii Cudnów-Słobodyszcze 1660: „Niewidomy, który nie bada laską podłoża, wcześniej czy później się potknie”. Szeremietiew potknął się bardzo szybko. Po wstępnym boju, któremu Hieronim Holsten w swoim pamiętniku nadał miano „wesołej bitwy”, Rosjanie i Kozacy zamknęli się w warownym obozie, licząc na wykrwawienie przeciwnika i doczekanie pomocy ze strony Chmielnickiego. Rachuby te się nie sprawdziły. Szesnastego września wojskom hetmanów udało się opanować część wałów i wedrzeć do obozu, ale wobec zapadających ciemności „Rewera” Potocki i Lubomirski nakazali odwrót. Tego dnia chorąży koronny, który od początku walk przejawiał dużą aktywność, z Janem Sapiehą i dowodzącym garścią mołojców niedawnym hetmanem kozackim Iwanem Wyhowskim u boku dzielnie walczył na lewej flance ścierającej się z Kozakami. Podczas wielogodzinnego boju armia Szeremietiewa poniosła poważne straty w zabitych i rannych. Przede wszystkim jednak jego żołnierze stracili ducha bojowego, co potwierdziły liczne dezercje w następnych dniach. Stracił go również sam Szeremietiew, który w końcu zdał sobie sprawę, że ma do czynienia ze wszystkimi siłami przeciwnika. Dokładnych informacji dostarczył mu wzięty do niewoli towarzysz chorągwi pancernej hetmana polnego Jan Tchórzewski, który wbrew swemu nazwisku wykazał się odwagą – choć może raczej była to głupota – i, jak pisze Ossoliński, „upiwszy się, pojechał samotnie szukać laurów w harcach pod nieprzyjacielskim obozem, gdzie łatwo wzięto go do niewoli”.
Wojewoda kijowski podjął decyzję o wycofaniu się w okolice Cudnowa. Uchodził taborem po wcześniejszym wykonaniu działań maskujących, m.in. wypuszczeniu z obozu potężnej wycieczki. Holsten opisał, jak to wyglądało: „Przed obronnym taborem szło 1000 ludzi z siekierami i toporami, by wycinać zarośla, krzaki i wyrównywać drogę. Za nimi następował wydłużony, czworokątny tabor obronny w następującej postaci: na zewnątrz wozy i działa, piechota za wozami, a w środku rajtaria”. Tabor ostrzeliwały piechota i artyleria, szarpała lekka jazda, ale mimo to doskonale nim manewrującemu Szeremietiewowi udało się bez większych strat dotrzeć do Cudnowa, przekroczyć Teterew i na jego prawym brzegu rozbić obóz. Stąd już wojewoda nie zamierzał się ruszać i niewiele zabrakło, aby miejsce to stało się grobem dla jego armii. Polacy i Tatarzy otoczyli wroga ze wszystkich stron, a zaraz następnego dnia, 28 września, wykorzystując zamieszanie na przedpolu nieprzyjacielskiego obozu wywołane przez ordyńców i piechotę z regimentu Jerzego Niemirycza, do jego wnętrza wdarła się jazda z pułku Sobieskiego, dowodzona przez Stefana Bidzińskiego. Niespodziewanego sukcesu nie poparły inne oddziały, niemniej łatwość, z jaką Polacy zdobyli część wałów, uczyniła na Szeremietiewie odpowiednio duże wrażenie. Stało się jasne, że jedynym ratunkiem może być dla niego odsiecz prowadzona przez Chmielnickiego. Był on jeszcze dość daleko, ale groźba połączenia się obu nieprzyjacielskich armii z dnia na dzień nabierała coraz bardziej realnych kształtów.
W polskim dowództwie pojawiły się głosy o potrzebie zwinięcia blokady i wycofania się w kierunku Lwowa z myślą o kontynuowaniu wojny w następnym roku, ale taki krok, zważywszy na problemy z żołdem, mógł łatwo doprowadzić do rozpadu armii. Na początku października podjazdy potwierdziły zbliżanie się Chmielnickiego, który prowadził niewiele ponad dwadzieścia tysięcy mołojców, na co w swojej monografii wskazuje Ossoliński, dezawuując często powtarzaną wersję o krociach Kozaków. W polskim dowództwie zadecydowano o wyjściu mu naprzeciw częścią sił. Optował za tym przede wszystkim śmiały i zdecydowany w działaniu Lubomirski. Hetman zabrał ze sobą około czternastu tysięcy żołnierzy, w ich liczbie pułk chorążego koronnego, i ruszył w stronę odległych o niespełna trzydzieści kilometrów Słobodyszcz, gdzie zatrzymał się Chmielnicki.
Do bitwy doszło 7 października. Sobieski – wbrew temu, co pisze Korzon, a zapewne za nim Wójcik i wielu innych historyków – dowodził nie prawym, lecz całym lewym skrzydłem wojsk hetmańskich, w którym, jakby dla dodania smaczku całej imprezie, walczyły również chorągwie wojewody sandomierskiego Jana Zamoyskiego; na samym skraju zajęli pozycje Tatarzy. Ciekawostkę może stanowić okoliczność, że Zamoyski, korzystający z tytułu generała wojsk cudzoziemskiego zaciągu, miał pod komendą ponad półtora tysiąca ludzi, co trzykrotnie przekraczało liczebność żołnierzy walczących w pułku chorążego. Można stwierdzić z przekąsem, że Sobieski, który już niebawem miał mu skraść żonę, zaczął od odebrania mu satysfakcji sprawowania dowództwa na polu bitwy.
Polacy zaatakowali z impetem, jazda wsparta przez piechotę cudzoziemskiego autoramentu przedarła się przez umocnienia, jedna z chorągwi husarskich dotarła do namiotu Chmielnickiego. Jak zaświadcza Holsten, „Kozacy bili się z nami jak desperaci” i gdy już się zdawało, że potyczka jest wygrana, „cała banda kupą natarła na nas. Nie mieliśmy ochoty opuszczać obozu, dobrali się nam jednak tak mocno do skóry, że musieliśmy się wycofać”. W dalszej części wspomnień dzielny wojak wylicza straty, jakie poniósł jego regiment, wymieniając nazwiska oficerów, którzy zginęli lub zostali ciężko ranni. Ale nie tylko ta jednostka została mocno poszarpana przez Kozaków. Również chorągwie jazdy, szczególnie Zamoyskiego, doznały bolesnych strat w ludziach. „Kilka chorągwi husarskich zostało totaliter rozbitych”. Na dodatek, co stanowiło bolesną