Ukochany wróg. Kristen Callihan
podstępnych insynuacji, żeby mnie dopaść, i pewnie umarłby ze śmiechu, gdybym jednak na niego poleciała. A mnie pozostałoby już tylko jedno: znaleźć jakieś wysokie urwisko i skoczyć.
Idę wyprostowana przez pokój, świadoma stukotu obcasów i kołysania biodrami; świadoma tego, że Macon się na mnie gapi. Zachowuję się prowokująco, bo jest w tym siła, której mogę użyć w razie potrzeby. I czuję, że właśnie przyszła ta chwila. Jeśli moje umalowane usta mówią: „Spierdalaj”, ciało komunikuje: „Zobacz, co przegapiłeś, i pamiętaj, że wcale się nie boję”.
Prymitywne? No może.
Przyjemne? Zdecydowanie.
Ale nic z tego. Upominam się w myślach, żeby przestać się tak wygłupiać.
Macon patrzy na mnie z nieprzeniknioną miną, a ja siadam i zakładam nogę na nogę.
– Nie znalazłam jej – oznajmiam prosto z mostu.
– Najwyraźniej.
– Wiem, że to źle wygląda…
– Nie mylisz się.
– Ale ona nigdy… – Cholera. Co „nigdy”? Nigdy wcześniej niczego nie ukradła? Nie mogę za to ręczyć. Nigdy nie zwiała z miasta? Jest dokładnie na odwrót, uciekała już wielokrotnie. Czuję mdłości. – Moja matka umrze, jeśli Sam trafi do więzienia.
Jego mocno zaciśnięte wargi bieleją na brzegach.
– Moja matka umarła już dawno temu. Jedyne, co mi po niej zostało, to ten zegarek.
– Wiem – mówię ze szczerym żalem.
Pani Saint zmarła tamtego lata, gdy moja rodzina wyprowadziła się do Kalifornii. Kiedy dotarła do nas wiadomość, że pękł jej tętniak i dostała wylewu, było już po pogrzebie. Ten jeden raz naprawdę współczułam Maconowi i chętnie podpisałam kartkę, którą przygotowali do wysłania moi rodzice.
Patrzę teraz na jego twarz i chciałabym powiedzieć coś na pociechę. Ale zanim zdążę się odezwać, on dodaje:
– Sam też o tym wiedziała. A jednak nie powstrzymało jej to przed kradzieżą.
Czuję, jak lecę w dół, spadam coraz niżej.
– Zdaję sobie z tego sprawę i uwierz, bardzo mi przykro. Może gdybyś mi dał więcej czasu…
– Nie. – Odpowiedź Macona jest równie pozbawiona emocji jak jego spojrzenie.
– W końcu na pewno bym…
– Nie, Ziemniaczku. Nawet dla ciebie.
Mrugam. Nawet dla mnie? Co to niby znaczy? Czy kiedykolwiek dawał mi jakieś fory?
Wyłapuje mój pytający wzrok.
– Mogliśmy się nienawidzić, ale sprzeczki między nami zawsze były ciekawe. Co nie bez znaczenia w tak nudnym miasteczku jak tamto nasze.
Spoko, ale ja po prostu mam ochotę strzelić go w tę śliczną buźkę za każdym razem, kiedy zwraca się do mnie per „Ziemniaczku”.
Dee, nie bij człowieka, który ma w rękach wolność twojej siostry. Biorę wdech.
– Posłuchaj. Sam zrobiła ci straszne świństwo. Zdaję sobie sprawę, że nie zdołam niczym zastąpić tej rodzinnej pamiątki.
Unosi brwi, tak jakby chciał zakpić: „Brawo; jak na to wpadłeś, Sherlocku?”, ale milczy.
– Jedyne, co mogę zrobić, to spróbować naprawić szkodę… – kontynuuję. Ręce mi się trzęsą, gdy otwieram torebkę. – Mam czek na pięćdziesiąt tysięcy dolarów i…
– Stop. – Unosi rękę, żeby mnie powstrzymać. – Nie wezmę tych pieniędzy.
– Musisz – nalegam. – Wiem, że to nie to samo, ale chcę jakoś zrekompensować ci stratę, dać…
Wykrzywia wargi zirytowany.
– Delilah.
Jezu, gdy używa mojego prawdziwego imienia, jest jeszcze gorzej. Przy „Ziemniaczku” odruchowo reaguję wściekłością, kiedy słyszę „Delilah”, przeszywa mnie gorący dreszcz. Nie potrafię nic na to poradzić, ten gość ma głęboki, niski, ochrypły głos, który przywodzi na myśl pomiętą pościel i mokrą od potu skórę…
Co się ze mną dzieje? Chyba muszę mieć owulację. Macon Zasraniec Saint nie może tak na mnie działać!
– Nie przyjmę czeku – powtarza twardo. – Ten zegarek jest wart dwieście osiemdziesiąt tysięcy dolców.
– O ja cię pieprzę.
Mruży oczy, w ich głębi zapala się ciemne światło.
– Myślałem, że mieliśmy tego nie robić.
Zaraz zwymiotuję. Rzygnę jak nic. Puszczę pawia na to jego wspaniałe biurko. Przełykam ohydny posmak.
– Nie żartuj.
– Masz rację – poważnieje. – To nie jest temat do żartów.
– Dwieście osiemdziesiąt… – Ocieram spocone czoło. – Cholera, jaki zegarek może tyle kosztować?
Spogląda na mnie z pobłażliwością.
– Patek Philippe z różowego złota z cyferblatem wysadzanym brylantami.
Zapadam się w fotelu.
– To znaczy orientuję się, że te zegarki są bardzo kosztowne. Widziałam takie u wielu osób w LA. Ale nie zdawałam sobie sprawy, że ta błyskotka ma wartość mieszkania – nawijam nerwowo, a Macon unosi brew, bo ceny nieruchomości szybują tutaj do nieba. Marszczę nos. – No dobra, zaliczki na mieszkanie. Dobry Boże – robię niepewny gest – a twoja mama po prostu go nosiła jak jakieś Seiko.
Patrzy na ocean, ukazując mi wyrazisty profil.
– Chyba lubiła drażnić nim mojego ojca.
– To nie on go jej kupił?
Robi krzywą minę.
– Wbrew temu, co próbował dawać do zrozumienia, nie on był bogaty, to rodzina matki miała pieniądze. Dom, samochody, zegarek… wszystko należało do niej. I chciała, żeby to poczuł.
O dziwo, odnoszę wrażenie, że Macon to aprobuje. No tak, chyba nigdy nie miał dobrych relacji z ojcem. Zresztą, kto miał? George Saint potrafił być nieprzyjemny; szybko nauczyłam się go unikać.
– No to… – zaczynam, ale nie jestem w stanie wymyślić nic sensownego.
– No to – powtarza Macon.
– Macon…
– Delilah – wyraźnie się ze mną drażni.
Przygryzam wargę, żeby na niego nie wrzasnąć.
– Nie wiedziałaś, że Sam dla mnie pracowała, prawda? – pyta nagle.
Tak, wciąż boli, że siostra nic mi o tym nie powiedziała.
– Od skończenia liceum rozmawiałyśmy o tobie raz jeden: gdy powiedziała, że grasz w Dark Castle. Nie miałam pojęcia, że utrzymujecie jakikolwiek kontakt.
Jego twarz pozostaje obojętna, ale w oczach pojawia się iskra gniewu.
– Byłem cholernie zaskoczony, gdy Samantha zgłosiła się do mnie do pracy na stanowisko asystentki. Właściwie nie chciałem jej zatrudnić, ale mówiła, że jest w rozpaczliwej sytuacji.
– Litowanie się nad Sam to zawsze przepis na katastrofę – komentuję pod nosem.
– A jednak ty tutaj jesteś.
W moim żołądku pali się ogień, pochylam się i zaciskam pięści.
– Nie zrobiłam tego dla