Ukochany wróg. Kristen Callihan
żywe, płonie w nich ogień. – Mówimy o prawie trzystu tysiącach. Nie licząc wartości sentymentalnej.
Oczywiście. Żąda krwi. I szczerze mówiąc, ja też.
Oblizuję wyschnięte wargi.
– Mogę być również twoim osobistym szefem kuchni. – Chce coś powiedzieć, ale nie dopuszczam go do głosu. – Asystenci z górnej półki zarabiają na poziomie stu, stu pięćdziesięciu tysięcy rocznie. Profesjonalni szefowie kuchni biorą tyle samo.
– Czyli rok pracy. A ty twierdzisz, że Sam wróci za kwartał.
Cholera, znowu ma rację.
– Jeśli się nie pojawi, zostanę na cały rok.
Wiem, że się wykrwawię, pracując dla Sainta. Ale jeśli to pomoże mojej rodzinie, zrobię to, trudno. Jakoś przeżyję ten rok – poza tym wiem, że Sam w końcu wróci, inna rzecz, czy z zegarkiem. Odsuwam od siebie strach, wytrzymuję spojrzenie Macona.
Przez chwilę siedzi zupełnie cicho. Potem w jego piersi narasta pomruk. Macon maksymalnie odsuwa się na siedzeniu, tak jakby chciał utrzymać między nami możliwie największą odległość.
Przesuwa dłonią po zaroście; widzę, jak emocje barwią jego policzki.
– Cholera, Delilah, co tu jest grane? Skakaliśmy sobie do gardeł przy każdej okazji, a teraz ty chcesz się skazać na niewolnictwo? Odbiło ci, Ziemniaczku? A może, jak zawsze, chcesz zgrywać męczennicę?
– Zgrywać męczennicę? – Mój głos brzmi skrzekliwie. Wiem. Nic na to nie poradzę.
Krzywi się, jak gdyby zabolały go uszy.
– Wyglądasz na cholernie zdeterminowaną, żeby za wszelką cenę odpokutować za grzechy swojej siostry.
Zaciskam pięści.
– Nigdy jej nie broniłam.
– Daruj sobie ten popis skrzywdzonego niewiniątka. Zawsze się wcinałaś i zawsze ją chroniłaś. Albo przymykałaś oko, udając, że nie widzisz jej wyskoków.
Bardzo się staram nie wybuchnąć, ale nozdrza mi falują, gdy głęboko wciągam powietrze.
– Na nic nie przymykałam oka.
– Ile razy! – Kręci głową. – A ona jest jeszcze gorsza, niż ci się zdaje.
– Wiesz o tym, a jednak ją zatrudniłeś. To było rozsądne?
– Bingo, Ziemniaczku. – Uśmiecha się kwaśno. – Postąpiłem jak kretyn. I po raz ostatni pozwoliłem sobie współczuć Sam. Ale ty powinnaś być mądrzejsza.
– Ja to mam szczęście.
Patrzy na mnie gniewnie.
– Nadal mnie wkurzasz.
– A ty nadal jesteś zasrańcem.
Znienacka parska śmiechem tak pogodnym, że moje usta same się rozciągają od ucha do ucha. Przygryzam wargę.
Śmiech Macona znika równie szybko, jak się pojawił.
– Ziemniak, pchasz się w gówniany układ. Czemu to proponujesz?
Bo zwariowałam? Bo nie mam nic lepszego do zaoferowania?
– Samantha jest moją siostrą. Rodzina troszczy się o siebie.
– Powiedz to Sam.
Nie daj się sprowokować, Dee.
– Słuchaj, albo spłacę ci ten hajs w ratach, albo przyjmiesz moją ofertę.
– Jakoś żadna z tych opcji do mnie nie przemawia.
– A jednak je rozważasz. – Widziałam to. Przestał się irytować i zaczął zastanawiać. Może nie był zbyt miły, ale jeszcze mnie nie wyrzucił.
Przez chwilę wygląda przez okno.
– Rozważam – prycha pod nosem. – Chyba mi odbiło.
– Witaj w klubie – mamroczę.
Odwraca gwałtownie głowę, ciemne oczy przyszpilają mnie do fotela.
– Mógłbym zmienić twoje życie w piekło.
– I nawet nie byłoby ci wstyd.
– Zgadza się. To ty przychodzisz mnie prosić, żebym cię zatrudnił, zamiast pociągnąć Samanthę do odpowiedzialności.
Zaciskam zęby. Nie rozmawiałam z tym gościem od dziesięciu lat, a teraz kłócę się z nim dłużej niż z kimkolwiek innym. Nawet moje utarczki z siostrą nie były tak intensywne; ona po prostu rzuca się na człowieka z wrzaskiem, Macon każe się zastanawiać nad każdym słowem.
Sprzeczka z nim jest jak wciąganie na tyłek obcisłych dżinsów, wygrzebanych po latach z szafy. Wkładasz je i się przekonujesz, że nadal pasują. Jasne, są opięte i nie do końca wygodne, ale na pewno jest to ciekawe doświadczenie.
– Trzy lata temu – zaczynam z westchnieniem – Sam zniknęła na tydzień. Policja znalazła jej samochód porzucony przy autostradzie. Mama dostała telefon z tą informacją i wylądowała w szpitalu. Miała nagły skok ciśnienia, połączony z atakiem paniki. A wtedy jeszcze żył tata, który potrafił ją uspokoić. Dlatego jeśli mówię, że jej serce tego nie wytrzyma, to nie jest metafora.
Macon robi ponurą minę.
– I gdzie twoja siostra wtedy była?
Z trudem wytrzymuję jego spojrzenie.
– Wyjechała z jakimś facetem. Zaklinała się, że samochód po prostu się zepsuł i planowała zająć się nim później.
Macon wykrzywia wargi.
– Gdy przeprowadziłem się do LA, Samantha przyjechała się ze mną zobaczyć.
To dla mnie szok, nigdy nie wspominała, że wie, gdzie mieszka Macon, ani że w ogóle ją to obchodzi.
– Jakimś cudem dowiedziała się, że mam agenta. Chciała spróbować aktorstwa, ubłagała mnie, żebym załatwił jej z nim spotkanie przez wzgląd na stare czasy. – Uśmiecha się niewesoło, z wysiłkiem. – Przyszła pijana, obrażenie agenta zajęło jej dwie minuty. Cała Sam: robi, co chce, a my potem pijemy piwo, które nawarzy.
– To dlaczego ją potem zatrudniłeś? – pytam, gdy mnie już trochę odmurowuje.
Uśmiecha się krzywo.
– Najwyraźniej mam słabość do sióstr Baker.
– Chyba nie sądzisz, że kupię te brednie?
Wzrusza ramieniem.
– Nie sądzę. Może po prostu arogancko założyłem, że zdołam ją kontrolować, gdy będzie dla mnie pracowała. Trudno powiedzieć. – Nachyla się, przesuwa po mnie spojrzeniem. – Teraz jednak nie puszczę tego płazem.
– Rozumiem, Macon. Naprawdę. – Gdy unosi brew z niedowierzaniem, szybko zapewniam: – Ale ty też skorzystasz, przyjmując moją ofertę.
– Już to słyszałem – mruczy niby od niechcenia, bo jego ciemne oczy zdradzają, że znów rozważa moją propozycję. Kontrola. Macon to uwielbia.
– No weź, zgódź się – kuszę go, choć nie jestem całkiem pewna, czy bardziej przekonuję jego, czy siebie. – Pomyśl tylko: będę dla ciebie pracować przez cały rok. Ty i ja, ostateczne starcie. Nie tego zawsze chciałeś? Wreszcie mnie pokonać?
Pojawia się dziwne napięcie, ciężka cisza, gdy Saint zastyga, spinając mięśnie. Elektryczność trzeszczy między nami, mrowi na skórze. W końcu Macon parska krótkim, twardym śmiechem.
– Ja pierdzielę, ale jesteś w tym dobra.
Ściągam brwi.
– Nie wiem, o czym…
– Wiesz,